poniedziałek, 22 lipca 2024

Magdalena Lempke - Nowy bagaż emocji

 


            W tym roku po raz pierwszy wzięłam udział w obozie Ogniska Teatralnego "u Machulskich". Pojawiłam się tam bez oczekiwań, otwarta na nowe doświadczenia. Na 36-osobowym obozie byłam jedną z trzech osób, które wcześniej nie miały styczności z Ogniskiem. Już po pięciu minutach od przybycia zostałam przyjęta z otwartymi ramionami do "wilgżańskiej rodziny", głównie dzięki Florentynie, za co jestem jej niezwykle wdzięczna. Dwa tygodnie spędziłam bez zmartwień, zanurzona w wirze niespodzianek, kreatywności, dni porządkowych, czterowersów, sztuk i warsztatów. Przez cały pobyt nauczyłam się o wiele więcej, niż mogłam sobie wyobrazić. Wróciłam do domu z walizką pełną brudnych ubrań, nowym bagażem emocji, przemyśleń i rozważań, oraz z zaschniętymi łzami na policzkach. Nie sposób opisać wszystkiego, co mnie tam spotkało, ponieważ jest to niemożliwe do wyrażenia słowami. Chcę jednak wyrazić wdzięczność Pani Ani, która przyjęła mnie do Ogniska z otwartymi ramionami, nie znając mnie wcześniej. Mimo krótkiego czasu, pokochałam Wilgę i porozstawiane wszędzie szklanki. Pokochałam ludzi związanych z Ogniskiem, rywalizując z nimi i współpracując. Pokochałam osoby, które sprawiły, że poczułam się na miejscu w tak krótkim czasie. Pokochałam wspaniałe dziewczyny z mojego pokoju. Pokochałam ekscytację przed każdą niespodzianką i przedstawieniem. Pokochałam teatr na nowo. Na koniec chcę podziękować całemu obozowi za to, że sprawił, iż po raz pierwszy w tak krótkim czasie poczułam się sobą.







sobota, 20 lipca 2024

Marta Ostrowska - Najważniejsi są ludzie

 


Na obozy Ogniska jeżdżę od kilku lat i byłam pewna, że wszystko już rozumiem. Jak się okazało, byłam w błędzie. Tegoroczny obóz okazał się dla mnie wyjątkowy, ponieważ pomógł mi uświadomić sobie, że to za co naprawdę kocham Ognisko to ludzie, którzy je tworzą. To właśnie tu po raz pierwszy spotkałam osoby, które nie ograniczają się myśleniem „Co inni powiedzą” i dają z siebie 100% nawet przy najdrobniejszych zadaniach. Zdobyłam wspaniałych przyjaciół, którzy wspierali mnie w trudnych chwilach i pomogli uwierzyć w siebie. Na każdym obozie czy zielonym spotkaniu poznawałam nowych, pełnych pasji i chęci do działania ludzi. Wspominając swój pierwszy obóz przypominam sobie, że to co najbardziej mnie urzekło to wzajemna troska. Każde słowo krytyki ma na celu wskazanie drogi dalszego rozwoju, by pomóc nam stać się lepszym. Każdy Ogniskowicz jest gotowy do niesienia pomocy innym, niezależnie od tego kto i w jakiej formie jej potrzebuje. W Ognisku nikt nie jest pozostawiony sam sobie. Każde przedstawienie jest wynikiem współpracy, zarówno członków grupy porządkowej przy niespodziance jak i aktorów oraz reżysera przy warsztacie. Wszyscy działają razem by stworzyć coś pięknego. To samo dotyczy rywalizacji grup, która w rzeczywistości jest jedynie formalnością. Grupy zbierają punkty za niespodzianki i dni porządkowe, jednak tworząc je nikt nie myśli o wygranej. Ogniskowicze czerpią radość z samej pracy nad nimi, z poczucia, że stworzyli coś wartościowego i dali z siebie wszystko. A to moim zdaniem najpiękniejsza motywacja. Przez długi czas nie mogłam znaleźć jasnej odpowiedzi na pytanie „Co dało mi Ognisko?”. Dzisiaj już wiem. Dało mi szansę poznania najcudowniejszych ludzi na świecie, którzy każdego dnia sprawiali, że miałam siłę do działania. Z którymi wszystko stawało się łatwiejsze a codzienne problemy znikały. I za to na zawsze będę wdzięczna.




Tymoteusz Gliszczyński - Obóz zabił we mnie stres

 


            Przed samym wyjazdem stresowałem się, i to bardzo. Mając to na myśli, mówię wręcz o atakach paniki. Dostałem propozycję od jednej z osób z Ogniska, by wziąć udział w Jej Warsztacie. Bardzo się wtedy ucieszyłem, że otrzymałem taką szansę, nie wiedząc nawet jeszcze, czym jest ten cały warsztat. Gdy dostałem scenariusz do tego Warsztatu, który był oparty na książce “Mały Książę” przeraziłem się. Miałem wrażenie, że tekstu jest tak dużo, że normalny człowiek nie jest w ogóle w stanie się go nauczyć. Czasu było może z tydzień. 

            Kiedy zaczynałem czytać ten tekst, a właściwie monologi mojej postaci, czyli akurat Małego Księcia, łzy same spływały mi po policzkach. Za każdym razem, kiedy chciałem się douczyć roli przed wyjazdem, płakałem i aż rozpaczałem. Nie tylko z powodu długości tekstu, ale też z powodu tego, że wyjazd miał pomóc mi w podjęciu decyzji, czy zostanę w Ognisku. 

            Trudno było mi również dokonać wyboru czy jechać, bo na samych zajęciach bywałem rzadko. Nawet przyznam szczerze, że jak było aktywnie i fajnie, to stresowałem się za każdym razem, kiedy przychodziła sobota, a z nią zajęcia. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. I sama perspektywa tego, że mam spędzić w Wildze całe 2 tygodnie, przerażała mnie! Nie byłem nawet w stanie się samemu spakować, tak bardzo mnie to przerastało.  Łączyliśmy się na grupie warsztatowej na messengerze. Była Nas czwórka: Ja, reżyserka - Marta Ostrowska, Pilot - Lena Lipert i Lis, czyli Sonia Wagner. W trakcie rozmowy padło zdanie - “W Wildze się nie śpi”. Nie było to straszenie, tylko forma żartu, ale mnie ono przeraziło, serio… Nie chcę powiedzieć, że zostałem zastraszony, ale jednak przez to konkretne wydarzenie, stres narastał.

            Przed wejściem do ośrodka i pozostaniem tam na całe 2 tygodnie, moja mama powiedziała mi “Pamiętaj, wyznaczaj swoje granice, skoro potrzebujesz co najmniej 8 godzin snu, żeby funkcjonować, to tyle śpij. Przede wszystkim wypocznij.” Niby o tym wszystkim wiedziałem, ale i tak nakręcałem się, jak się potem okazało (ale o tym za chwilę), niepotrzebnie.  

            Odkładałem walizki w stresie. Witałem się ze wszystkimi w stresie. Dowiadywałem się nowych rzeczy w stresie, ale tylko pierwszego dnia. Pierwszy raz poczułem wielką ulgę, jak zostałem wyczytany do dołączenia do grupy 3, gdzie były dwie osoby z warsztatu, które już ze mną rozmawiały, dlatego mniej bałem się z nimi pracować. Ogólnie obawiałem się relacji z nowopoznanymi osobami. Potem okazały się być przyjaciółmi, od których można się uczyć. W ich gronie chciało się przebywać. Pod koniec 1 dnia byłem już rozluźniony i wróciłem do “Prawdziwego Ja”. Mogłem komfortowo rozmawiać ze swoją grupą i innymi osobami.  

            Na obozie działo się dużo i było męcząco, przez co myślałem, że będę spał jak niemowlę, ale ja trzy noce z rzędu nie mogłem zasnąć. Za trzecim razem, po około godzinie próbowania, uznałem, że czas poprosić kogoś o pomoc, bo rano nie mogłem wstawać i funkcjonować jak należy.         Na dole, grupa pracowała nad swoim dniem porządkowym, nie narzekała, robiła to z uśmiechem. Skoro tam byli, to uznałem, że poproszę ich o pomoc. Poradzili mi, żebym napił się ciepłej wody, zrobił coś relaksującego, coś co lubię. I tak też zrobiłem, gdy byłem już w pokoju. W sumie to dzięki nim, udało mi się zasnąć, co prawda była już wtedy godzina 3 i rano byłem jeszcze bardziej zmęczony, niż przed 2 dniami, ale następnej nocy wiedziałem co robić i zasnąłem praktycznie od razu. 

            Był też taki moment, gdzie to nasza grupa musiała pracować nad dniem porządkowym, czyli dniem, gdzie musieliśmy zorganizować przebieg obozu. Moja mama mówiła, żebym wyznaczał sobie granice i szedł spać wtedy, kiedy tego potrzebowałem (a było już wtedy serio późno), ale ja uznałem, że nie zostawię swojej grupy w potrzebie i specjalnie odjąłem sobie te 2 godzinki snu, żeby tylko jutrzejszy, przez nas organizowany dzień, był jak najlepszy. 

        Tak właśnie wpłynął na mnie ten obóz. Byłem gotowy zmęczyć się bardziej, żeby coś wyszło jak najlepiej, nawet przed 35 innymi osobami, które dobrze znałem. Ale tak je wszystkie polubiłem, że ich opinia była dla mnie mega cenna. To właśnie była i jest moja wyznaczona granica. I z takim założeniem wróciłem z powrotem do domu. Teraz nigdy nie zapomnę o tych osobach i wspaniałych chwilach, które z nimi spędziłem. 

            Tak naprawdę dzięki obozowi poznałem prawdziwe zajęcia. Jak powiedziała Pani Ania Kozłowska “Ty potrzebujesz Ogniska, a Ognisko potrzebuje Ciebie.”



piątek, 19 lipca 2024

Florentyna Dworczyk - Czas mija, duma rośnie

 


Aż dziwne że robię to dopiero teraz. Po każdym z ogniskowych wyjazdów coś się we mnie zmieniało, po każdym musiałam posiedzieć chwilę sama ze sobą i przeanalizować to wszystko, co działo się w mojej głowie. Po letnich warsztatach 2024 (piątych już w mojej karierze) często wracam pamięcią do mojego pierwszego wyjazdu. Miałam 12 lat i byłam okropnie przerażona. Poza moją koleżanką nie znałam nikogo, a strach podbijała myśl, że przecież wszyscy tutaj są od nas starsi. Podeszłyśmy więc z koleżanką do pani Ani i zapytałyśmy "pani Aniu, czy to na pewno dobry turnus?" Pani Ania uśmiechnęła się i powiedziała, że za dwa tygodnie podejdziemy do niej ze łzami szczęścia w oczach i podziękujemy za to, że właśnie tu spędziłyśmy te dwa tygodnie. Miała rację, jedyną różnicą było to, że łzy szczęścia nie znajdowały się już w kącikach oczu, ale rozlane były po całej twarzy. Przez dwa tygodnie opiekowali się mną wspaniali ludzie, którzy w moich oczach byli najmądrzejszymi i najbardziej utalentowanymi osobami na całej planecie Na 1 turnusie tegorocznego obozu, byłam osobą z najdłuższym obozowym stażem, a w mojej magicznej grupie byłam najstarsza. Jestem wniebowzięta, że mogłam pokazać osobom, które przyjechały po raz pierwszy, o co tutaj chodzi i jaka to wspaniała przygoda. Z dumą czytałam wpisy do książki kończące się zdaniem "do zobaczenia za rok" dla mnie oznaczają one, że lepiej czy gorzej, ale wykonałam swoje zadanie i że kolejni wspaniali ludzie znajdą tutaj swoją przystań, do której będą tęsknić. Poza tym stało się to, co dzieje się co roku, płakałam ze śmiechu, codziennie jadłam śniadanie z ukochanymi ludźmi, szeroko uśmiechałam się na apelu i tworzyłam sztukę. Wilgi zawsze jest mi mało, ale właśnie dlatego warto na nią czekać, a najpiękniejsze uczucie na świecie to patrzeć na ludzi powoli zakochujących się w tym miejscu.




czwartek, 18 lipca 2024

Maria Nikonowicz - Jak to jest być...?

 


Jadąc na tegoroczny obóz letni byłam przerażona. Rola „tej starszej i bardziej doświadczonej” wydawała mi się czymś bardzo odległym i obcym – bałam się, że po prostu się w niej nie sprawdzę. Jednak w momencie gdy moje nazwisko wyczytano jako pierwsze w grupie wiedziałam, że muszę te obawy schować do kieszeni i zacząć działać.

Spodziewałam się, że w sytuacji gdy połowa uczestników obozu jest na nim po raz pierwszy będzie dość trudno na początku, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak dużo pracy. Niekoniecznie mówię tu o pracy w grupach, ale ogólnie o pracy nad sobą. Jako, że  mój pierwszy obóz był dla mnie niesamowitym przeżyciem to narzuciłam sobie, że takim muszę też uczynić ten obóz dla innych. Starając się być najlepszą wersją samej siebie toczyłam walki z moim warsztatem (głównie pewnym NIEinteligentnym reflektorem) i popadałam w skrajne emocje. Większość obozu myślałam, że robię za mało, i że nie jestem w stanie tworzyć z innymi takiego magicznego nastroju jaki miałam ja w zeszłym roku. Jednak w tym miejscu cieszę się, że dotrwałam do końca i się nie poddałam.

Walkę z warsztatem zakończyłam sukcesem. Nie wyobrażałam sobie nigdy, że mój pierwszy warsztat okaże się również najlepszym warsztatem obozu. A jednak. Te wszystkie stresy okazały się niepotrzebne i z tego miejsca chcę bardzo podziękować tym, którzy musieli je znosić. W szczególności wyrazy wdzięczności kieruję do pokoju numer 6, w którym nie raz prowadziłyśmy głębokie konwersacje o dręczących mnie rzeczach.    




Ten wyjazd nauczył mnie wyrozumiałości i cierpliwości. Rzeczywiście zobaczyłam, że czasem aby zobaczyć owoce czegoś trzeba czekać do ostatniej chwili. Gdy ostatniego dnia podchodziły do mnie osoby mówiące, że ten wyjazd był dla nich niesamowitym przeżyciem, i że mocno się do tego przyczyniłam poczułam ogromną radość i odetchnęłam z wielką dumą. Ten jeden moment. Nagle moje poczucie, że ten obóz nie był dla mnie zniknęło.

Siedzę teraz czytając wpisy w książce i wiadomości z poczty francuskiej i zdaje sobie sprawę, że przez te dwa tygodnie rozwinęłam się niesamowicie. To co odbierałam jako poświęcenie nabrało nagle sensu i stwierdzam, że  potrzebne mi było bardzo takie doświadczenie. Czuję się spełniona. TEN OBÓZ BYŁ WSPANIAŁY. Był zupełnie inny od tego zeszłorocznego, ale nic dwa razy się nie zdarza i to nic złego. Odnoszę wrażenie, że każdy kolejny wyjazd ogniskowy uczy mnie coraz więcej i jestem wdzięczna za wszystko czego doświadczyłam.  



środa, 17 lipca 2024

Amelia Goniszewska - Ucząc się od siebie nawzajem

 


        Właśnie wróciłam z mojego pierwszego obozu letniego. Mimo, że wcześniej miałam przyjemność być na zimowisku to jednak faktem jest to, że to właśnie obozy to kwintesencja ogniska. Podczas wyjazdu, zauważyłam pewną rzecz. Ta rzecz, to jedna z najpiękniejszych rzeczy w ognisku. Zauważyłam, że najwięcej o życiu nauczyli mnie ludzie których tu poznałam. Ludzie otwierający oczy na inną perspektywę, ludzie kreatywni, szukający piękna we wszystkim i w każdym. Ludzie którzy pokazali mi, że mam wartość. Na początku mojej ogniskowej przygody czyli około 2 lata temu, bardzo wstydziłam się rozmawiać z innymi i w ogóle z nimi przebywać. Szkoda że tak późno dotarło do mnie to jak wiele mogę się od nich nauczyć i jak wiele mogę dzięki nim poczuć, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale. Jednym z dowodów na to wszystko jest fakt, że piszę coś na tym blogu.🙂 

        Podsumowując, po prostu warto tu być.




wtorek, 16 lipca 2024

Sonia Wagner - Wszystkie zegary stanęły w miejscu

  


Niedziele mijały, a ja przez calutki rok szkolny byłam pewna, że chwyciłam Pana Boga za nogi. Szczęśliwa, że znalazłam swoją małą odskocznię od życia codziennego, absolutnie nie wymagałam, ani nawet nie pragnęłam niczego więcej.  Rozwijałam się, trochę zmądrzałam, poznałam przeróżnych ludzi.  Kończyłam ogniskowy rok spełniona, dumna ze stanu swojej wiedzy i umiejętności. Pożegnałam wszystkich, wróciłam do domu i myśl, która gdzieś tam siedziała mi w jednej z tylnych szufladek mózgu, stawała się coraz bardziej realna. Przecież ja za tydzień wyjeżdżam na obóz.

Słyszałam przeróżne zdania. „Ten obóz zmienia ludzi o 180 stopni.”, „Wrócisz kompletnie odmieniona!” ale również „Koniecznie spakuj dużo jedzenia!!” czy „Mama mówi, że zepsuli jej dziecko”. Ja od początku miałam dość neutralne podejście i nie dawałam się zwariować. Stwierdziłam, że przygotuję się mentalnie na wszystko. Że wyczyszczę sobie głowę i pozwolę sobie po prostu odpocząć. No i… byłam gotowa. Na coś na pewno byłam gotowa. Ale nie na Wilgę. 

Przez dwa tygodnie zdążyłam poczuć wszystko, co człowiek poczuć może. Zawitałam do pokoju numer cztery z totalnie czystą głową. Wszystkie zmartwienia, rozterki, to wszystko zostało w domu, tam, gdzie dosięgnąć nie byłam już w stanie. A nawet jakbym bardzo tego chciała, to po prostu nie miałam na to czasu. Wyparłam kompletnie wszystko, co dotychczas działo się w moim życiu i w mgnieniu oka - Sonia przestała Sonię męczyć. Od teraz moimi zmartwieniami były o wiele przyjemniejsze rzeczy. Na przykład  jak najdokładniejsze upodobnienie się do psa, aby Ogniskowicze zgadli za kogo się przebrałam. Dopilnowanie tego, by moi wierni kompani sprzątnęli swój syf spod łóżka lub wkuwanie hymnu, by nie zawieść Pani Ani. To, że moje krawaty porozrzucane były po wszystkich pokojach, lub fakt, że jogurty wiśniowe niestety już się skończyły. 

Poddałam swój mózg próbie – wystawiłam go na czynne wchłanianie wszystkiego, co jest mi dawane, filtrowanie tego przez moje własne mądrości życiowe i wylewanie tego na sztukę. Sztukę tworzoną przez nas – „przypadkowo” poznaną grupę nastolatków. I robiłam tylko i wyłącznie to. Nie miałam pojęcia, że tak mało (i zarazem tak bardzo dużo) potrzeba mi do pełnego szczęścia. Wszystko miało swój ustalony rytm. Wszystko o którejś się zaczynało i kiedyś kończyło. Sztuka była na śniadanie, na kolacje, deser i obiad, wszyscy byli bez przerwy zajęci tworzeniem. Jak w zegarku. Tylko, że w zegarku nie ma tyle miejsca na spontaniczność, kreatywność i wolność. W Wildze natomiast – jest miejsce i czas PRZEDE WSZYSTKIM na to. Pokochałam czterowersy. Pokochałam codzienne „Dzień dobry” i „Dobranoc”, wypowiadane przez Szanowne Państwo Instruktorstwo. Pokochałam to, jak po długim huśtaniu się na czerwonych przyjaciółkach Wilgi, bolała mnie głowa, ale i tak codziennie tam wracałam. Pokochałam słońce wkradające się między drzewa, nawet gdy waliło mi po oczach, gdy akurat musiałam grać zrelaksowaną. Pokochałam stres przed wystawianiem niespodzianek i atmosferę pracy nad czymś stricte naszym. Pokochałam ludzi z mojej grupy i tych, którzy w teorii z nami rywalizowali. Pokochałam porozrzucane wszędzie szklanki i zapach cośków na komary. 

W skrócie wywiozłam dość sporo miłości. Miłości, do której nie wiedziałam, że jestem zdolna. 



A najbardziej urzekła mnie tradycja. Byłam dość naiwna nie zdając sobie sprawy w jak bardzo sentymentalną, pełną pasji i miłości właśnie, rzecz się pakuję. Na tym obozie zrozumiałam. Nie ma opcji, że Ognisko kiedykolwiek ze mnie wyjdzie. Nie ma już odwrotu. Przepadłam. 

Do domu wróciłam wczoraj. Po ludzku przyznam się, że przez 30 minut płakałam ze szczęścia. Cofam swoje poprzednie słowa. Gotowsza na mój pierwszy ogniskowy obóz być nie mogłam. Dziękuję.



poniedziałek, 15 lipca 2024

Lena Wróblewska - Wdzięczność

 


Czytając tegoroczną pocztę francuską, natknęłam się na niesamowicie wzruszającą karteczkę. ,,Dziękuję ci za to, że zadbałaś, żebym nie czuła się odrzucona” I choć nie wiem, kto postanowił podzielić się ze mną tym wzruszającym wyznaniem, jestem mu w stanie zapewnić, że uczynił mi to samo. Pojechałam na ten obóz nie spodziewając się zbyt wielkiej odpowiedzialności. Miałam zamiar przede wszystkim dobrze się bawić i odciąć się od realnych problemów. I oczywiście udało się i to. Choć głównie doświadczyłam czegoś zupełnie innego, nowego. Poczułam, że lubię być dla innych, że lubię, kiedy ktoś może na mnie liczyć. 

Na pierwszym apelu nieoczekiwanie usłyszałam, że podczas osiemdziesiątego pierwszego wyjazdu to ja będę próbowała dbać o porządek wilżański. Została mi powierzona część odpowiedzialności za naszą małą obozową społeczność. I taka wieść na początku mnie trochę przeraziła, obawiając się, że kogoś zawiodę. Mimo że wiem, że w większości moje oczekiwania wobec siebie nie były oczekiwane przez innych. Ale w tamtym momencie zaczęłam stopniowo zmieniać swoje nastawienie i myśl przewodnią w głowie. Wielu uczestników było w tym roku tam pierwszy raz. Przypomniałam więc sobie jak ja się czułam wstępując w to grono. Lęk przed odrzuceniem, brakiem sprawczości i poczucia istotności. A jednak doceniono mnie, zobaczono, stworzono. Czternastoletnia Lena doznała skrajnej palety emocji, ale było w niej zrozumienie i wsparcie. I właśnie tę wdzięczność za tamte chwile chciałam, choć innym ludziom, oddać. I mieć nadzieję, że oni uczynią kiedyś tak samo. 

Starałam się więc szerzyć dobro jak mogę. Uśmiechać i śmiać się ile wlezie. Mówić do innych zdrobniale. Być natrętna w przypominaniu o piciu wody. Biegać wokół ośrodka w rytm Duy Lipy. Ustępować, mniej się denerwować (to udało mi się dopiero w drugim tygodniu) i żyć chwilą. Próbować, próbować i jeszcze raz próbować. No i zaczęłam otrzymywać to samo od innych. Nieumyślnie dostałam to, co chciałam podarować. I wreszcie doznałam prawdziwości stwierdzenia, że dobro wraca. Myślę, że pozostałam przy tym sobą. Nadal byłam trochę zrzędliwą i chaotyczną szesnastolatką, ale dzięki innym miałam ambicje być lepsza. Wstawałam niewyspana i uznawałam, że skoro wszyscy tacy jesteśmy, to może przyjemniej będzie również udawać, że spaliśmy. Może śmieszniej będzie żartować jak beztroskie dzieci, nawet jeśli wszyscy mają poważne spojrzenia. Może milej będzie być dla siebie nawzajem miłym. 

Najważniejsze w tym dla mnie jest podkreślenie, że ten obóz nauczył mnie nie tylko zorganizowania, ale również dzielenia się tą organizacją. Tworzenia czegoś razem, a nie przejmowania wszystkiego. Bo choć pozornie drugie wydaje się łatwiejsze, dużo częściej wybieramy pierwsze. Nie trzeba wtedy dbać o to, jak ktoś się czuje i nie trzeba pomagać komuś w dotarciu do celu, bo wszystko zrobię sam. A potem okaże się, że tak się nie da. Zwłaszcza chcąc stworzyć coś ciekawego i wartościowego. Wilga w tym roku nauczyła mnie konsekwentnej współpracy i umiejętności zauważania innych. Bycie dla innych, żeby oni mogli być dla mnie. Pierwszy turnus miał trzydziestu sześciu komendantów.




niedziela, 7 lipca 2024

Kamil Gębski - Jestem szczęściarzem

Wilga, 7 lipca 2024, fot. Adam Biernacki

To jak oceniasz tę dobę na Obozie? – zapytała Ania kiedy graliśmy po obiedzie w Sen i już wiedzieliśmy, że zaraz wyjadę. Łapałem ostatnie chwile tej kreatywnej i błogiej idylli, w której otulające łono wpadłem po raz kolejny. Jak zwykle z tymi ludźmi tematy ważne padają tak po prostu, mimochodem przy kartach, a jednocześnie pada na te pytania łagodne światło poznania i prawdy. 

Do Wilgi przyjechałem z Warszawy z wizytą dopiero po południu w sobotę. Nie zastanawiałem się po co, po prostu wiedziałem, że chcę tam na chwilę być. Na Obozie jest moja siostrzenica Zuzia i bratanek Antek, są dobre kochane dusze Adama i Ani, no i wiele innych dusz otwartych na oścież na spotkanie z człowiekiem. Chcę się z nimi spotkać. Kiedy jest się dorosłym zajętym panem Kimśtam Czegośtam, czasu jest mało, wyrywa się jego kawałeczki na takie eskapady, nigdy nie wiedząc do końca jak cenna będzie nagroda. 

Obóz jak zawsze jest bajkowo bezpiecznym poligonem życia: ciągłe próby i poszukiwania, rozwiązań i siebie. Testowanie jest tu bezpieczne, gest może być szerszy, ekspresja jest wysoce wskazana. A wszystko zostanie zrozumiane i omówione bez ogródek, a jeśli ktoś będzie zbyt ogólnikowy, ktoś inny z klasą poprosi o konkret. 

Wkręcam się w ten świat otwartych głów i serc bardzo szybko - jako stary obozowicz i kilka razy instruktor, jestem już przeszkolony, mam wgrany program absolutnej otwartości autorstwa Haliny. To taki program, który zmienia Cię na życie. Czy działa w świecie zewnętrznym? Jeszcze jak! Mimo zwarć ze wszystkimi zamknięciami tego świata, sprawdza się doskonale. A jednak w tym gronie gdzie wszyscy są w trybie otwartości poznanie jest wyjątkowo intensywne, prawda jest na wyciągnięcie ręki. 

Oglądam warsztaty, w których młode dziewczyny opowiadają o swoim wewnętrznym świecie, o dylematach przechodzenia w kolejne etapy życia. Omówienia tych spektakli onieśmielają. Przypominam sobie jak niesamowicie mądre i trafne są spostrzeżenia młodych głów. Przypominam sobie jak ważne jest pytanie innych ludzi co widzą, kiedy patrzymy na to samo. Jaką potęgą jest wspólny umysł, wynikający z połączenia wielu perspektyw, opinii, potrzeb i pomysłów. Wieczorem oglądamy Antygonę. Jak nastolatki z tekstu, który ma 2500 lat, w kilka dni zrobiły perfekcyjny wizualnie spektakl, który mógłby być podręcznikiem jungowskiej psychoanalizy? To pozostanie tajemnicą tej grupy ludzi i tego miejsca… Mówiłem już przecież, że prawda jest tutaj wyjątkowo blisko. Prawda o nas, o walce z własnymi cieniami, czymkolwiek i kimkolwiek one są. O tym, że trzeba coś w sobie pokonać i coś w sobie pokochać, żeby przejść do kolejnego etapu: rozwoju, wolności, siebie. Teatr ma moc katharsis i przeżywasz je człowieku jak zwykle w najmniej oczekiwanych momentach. 

A przecież na co dzień to po prostu przyprawa życia: gra w rozśmieszanie, czytanie literatury i pisanie czterowierszy, spotkanie z Kabaretem Starszych Panów w stołówce, komedia obyczajowa w poczekalni do lekarza. 

W głowie mam już otwarte milion zakładek i klapek. W cudownym flow każda wymiana myśli mieni się jak Droga Mleczna. Z Karoliną – świeżo poznaną instruktorką – i Adasiem rozmawiamy o dobrych i słabych filmach, naszych rodzinach, radości poszukiwania siebie i o tym jakie to niepotrzebne, nudne i krzywdzące zamykać się zbyt wcześnie w instytucjonalnej ramie. Ten szybki banał jednoznacznych łatek to właśnie źródło złych scenariuszy i złych życiorysów. Żartujemy z powierzchownych coachingów, banalnych porad i motywacyjnych gadek. Celebrujemy wolność naszego wewnętrznego intymnego świata, bycie sobą. Ewidentnie wszyscy mamy już dobrze wgrane to oprogramowanie absolutnej otwartości, o którym wspominałem. Pomaga się porozumieć, a jednocześnie tak skutecznie chroni przed ciągle na nowo odnawiającymi się z różnych opcji światopoglądowych wirusami presji i manipulacji. 

Na porannej próbie na chwilę znów siadam na krześle reżysera. Świadomie przeżywam satysfakcję ze współtworzenia światów i szukania rozwiązań. Podglądam zawodowca – Adama – przy pracy nad poetycką, rytmiczną kompozycją na kilkanaście osób. Przypominam sobie co działa w pracy z ludźmi. Że otwartość i łagodność nie jest przeciwieństwem wymagań, inspiracja nie zaprzecza jasnej komunikacji, kreatywność – dyscyplinie. W dzieciach widzę siebie i bohaterów mojego zawodowego życia. Widzę i swoje słabości i mocne strony, o których zapomniałem. 

Przy obiedzie z Adamem jako starzy przyjaciele casualowo zaglądamy sobie w dusze, gadamy o tym jak imponuje nam sprawczość, jak nie lubimy odpuszczać, jak nie godzimy się na bylejakość w drugim rzędzie. Jeszcze przy apelu śpiewając w kręgu hymn, nagle łamie mi się głos: „nie będę jak zerwana nić, odrzucam pusto brzmiące słowa”… 

W ciągu tej doby znów przeszedłem nienazwany obozowy rytuał samopoznania. W artystycznej makiecie życia, w trybie absolutnej otwartości połączyłem w głowie urwane nitki, pokonałem cienie. 

- Szkoda, że nie zostaniesz do wieczora 

- Musze wracać do Oli, a w poniedziałek już praca. 

Żegnamy się prostymi gestami. Bądź szczęśliwy! – słyszę od Ani. Dlaczego mam nie być? – żartuję, chociaż wiem, że wcale nie tak wielu ludzi, mówi sobie tak ładnie takie wielkie słowa. 

Wieczorem Adaś wrzuca na IG zdjęcie z podpisem: Przyjechał Kamil i było fajnie. Moja Ola pisze tam do mnie: Hot, hot, hot 😉

Jestem szczęściarzem.