niedziela, 27 czerwca 2021

ABSOLWENCI: z Magdalena Stużyńską rozmawia Patrycja Feliszek




Jak wyglądało Ognisko oczami czternastoletniej Magdaleny Stużyńskiej ?

Było wejściem do innego świata, wtajemniczeniem. Miejscem, w którym chciało się znaleźć i którego chciało się być częścią. Pierwszy krok do spełnienia marzenia, by zbliżyć się do teatru. Niezwykłe miejsce dla osoby, która fascynowała się teatrem, sceną, i która marzyła o byciu aktorką. Ognisko znajdowało się w jego sercu. Mogliśmy przebywać w świątyni sztuki. Widzieliśmy kulisy sceny i kulisy pracy, uczestniczyliśmy w próbach, spotykaliśmy aktorów na schodach i korytarzu. Bardzo ekscytujące.

Takie wejście do Narnii.  

Tak

My do tej pory się śmiejemy, że Ognisko jest taką małą sektą.

Tak (śmiech), jest sektą, ale w sensie wyznawania podobnych idei. Sekta wiąże się z podporządkowaniem i rodzajem zależności. W Ognisku oczywiście były zasady, ale była też wolność. Instruktorzy przywiązywali bardzo dużą wagę do tego, żeby szanować zdanie innych. Tak, aby każdy miał odwagę w wypowiadaniu tego co myśli w pełnym poczuciu bezpieczeństwa. Każdy miał prawo powiedzieć, że Słowacki mu się nie podoba (śmiech). Ognisko było rodzajem Hydeparku. Można było mówić wszystko, o ile się nie raniło się czyichś uczuć. To było fantastyczne, ponieważ dawało nam odwagę w poszukiwaniu i określaniu siebie. I co najważniejsze byliśmy tam wszyscy dobrowolnie (śmiech).

Tak. Myślę, że instruktorzy, którzy byli kiedyś w Ognisku i Ci którzy nadal uczą, dawali i dają nam do tej pory olbrzymią możliwość rozwoju, przez to, że jesteśmy z nimi tak blisko. Nie czujemy takiego dystansu jak w szkolnej relacji uczeń nauczyciel.

Tak, tak to prawda. Instruktorzy prowokowali nas do samodzielnego myślenia, co było bardzo rozwijające i zupełnie inne od naszych szkolnych doświadczeń. Uczono nas tego, żeby nie przyjmować gotowych wniosków. Mieliśmy je samodzielnie wyciągać, dzięki temu poszerzaliśmy nasze horyzonty o punkt widzenia innych. Co dodatkowo otwierało nam umysł i sprawiało, że nie myśleliśmy o wszystkim 0:1. Na zajęciach z dramy uczyliśmy się empatii i uważności, dostrzegania innych i szanowania ich zdania.

Co czuło się przebywając z Panią Haliną?  

Przede wszystkim niesamowitą energię Pani Haliny. Była jak wróżka, jak profesor McGonagell z Harrego Pottera (śmiech). Zawsze miała rozwiane włosy, nosiła długie, kolorowe spódnice, a jej szyję ozdabiał zegarek na łańcuszku. W czasach Ogniskowej aktywności była niezwykle energiczną osobą. Miała sto pomysłów na minutę i wszystkie je przeprowadzała. Niczego się nie bała, była bardzo silną osobowością. Kiedy chodziłam do Ogniska wyjazdy za granicę nie były czymś oczywistym. Pani Halina jeździła po całym świecie, organizowała nam warsztaty i wymiany w Anglii i w Niemczech, była na Kubie i regularnie jeździła do Anglii na warsztaty z dramy. Ciągle się rozwijała i tym nas zarażała i mobilizowała. Co się czuło przebywając z Panią Haliną? Przypływ energii i poczucie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Była postacią, za którą chciało się podążać. Kochała nas, rozumiała, otwierała i inspirowała a jednocześnie wpajała zasady i była w tym bardzo konsekwentna. Nie mogliśmy pić i palić. Za każdy taki wybryk bez przebaczenia wylatywało się z obozu. Za bardzo ją szanowaliśmy, żeby się przeciwstawiać. Oczywiście skłamałabym gdybym powiedziała, że nikt nie palił. Ale raczej nie w teatrze tylko gdzieś dalej, w bezpiecznej odległości (śmiech).

Czy Pani Halina i Pan Jan mieli jakieś zwyczaje?

Lubili i potrafili rozmawiać, prowokowali do mądrej dyskusji, do zadawania sobie pytań. Dialog, który prowadzili między sobą i z innymi ludźmi był bardzo inspirujący. Większość spektakli w Teatrze Ochoty kończyło się niejednoznacznie albo tak, że widz zostawał w zawieszeniu z pytaniem co by było, gdyby bohater postąpił inaczej. To pytanie zadawali na końcu zaczynając dyskusje. Byli w wiecznym dialogu ze światem. Właśnie taka uważna rozmowa i poszukiwanie odpowiedzi było czymś, co ich oboje bardzo charakteryzowało.

Jak wspomina Pani prace na planie Rodzinki.pl i Przyjaciółek?

W „Rodzince” pracowaliśmy w hali, co było pod niektórymi względami dużym komfortem. Praca była w jednym miejscu, nie było tylu ustawień  kamer. Na pewno dla aktora była wygodniejsza, zwłaszcza, że zawsze było ciepło. (śmiech). Poza tym jest to gatunek, który daje dużo radości i widzom i twórcom. Bawiliśmy się świetnie napisanym scenariuszem, którego dialogi były bystre, prawdziwe, śmieszne, a jednocześnie czułe. Kolejną zaletą byli świetni aktorzy, których miałam szczęście spotkać. Moja postać dawała mi ogromne pole manewru. Była zwariowana i szalona, mogłam sobie pozwolić na bardzo wiele. W „Rodzince” nie oddawaliśmy życia 1:1 przedstawialiśmy obraz z filtrem, który trzeba było założyć grając. Ten filtr pozwalał nam na trochę inne środki niż w serialu obyczajowym jakim są  „Przyjaciółki”, które różnią się też ilością wątków i miejsc akcji. Na pewno grając w „Przyjaciółkach” potrzebna jest bardzo duża dyscyplina. Trzeba się trzymać pewnych założeń, żeby postać, którą się gra była wiarygodna i konsekwentna. Grając zwariowaną Violę w „Rodzince” mogłam sobie pozwolić na wiele więcej niż wcielając się w zrównoważoną Ankę. W „Przyjaciółkach” natomiast jest więcej zaskoczeń, więcej zmian, więcej wątków. To inna praca, ale także bardzo ciekawa.

Które z powiedzeń Pani Haliny i Pana Jana najbardziej do Pani przemówiło ?

„Każdy sukces jest początkiem klęski, a każda klęska początkiem sukcesu” - oboje często je powtarzali. Przypominam sobie to zdanie wielokrotnie, zwłaszcza pracując w tym zawodzie. Myślę, że jest mottem naszego Ogniska. Pomaga nam w gorszych momentach i przestrzega przed pychą.  

Podnosi nas na duchu w trudnych chwilach jak i nie pozwala osiąść na laurach. Czy pamięta Pani jeszcze jakieś powiedzenia?

„Słowa są tylko pretekstem”. Dopiero gdy zostałam aktorką zrozumiałam, co tak naprawdę znaczy to zdanie. Nie powinniśmy grać słów, tylko to, co się pod nimi kryje. Słowa na scenie czy na ekranie czasami nie powinny znaczyć tego, co jest w samym zapisie. Mogą mieć wiele różnych znaczeń w zależność od tego jak je zinterpretujemy. Musimy się nimi świadomie posługiwać. Trudno jest zrozumieć ten cytat zanim się nie stanie na scenie czy przed kamerą. Sądzę, że jest jednym z ważniejszych nauk dla aktora i reżysera. Drugie zdanie, które często powtarzała Jolanta Hanisz, kiedy czytaliśmy wiersze. „Musimy tyle razy przeczytać wiersz i tak bardzo się w niego wejść, żeby poczuć bicie serca poety, a w tekście teatralnym autora”. Przez długi czas tego nie rozumiałam. W pewnym momencie to się po prostu zdarzyło. Mówiąc tekst czułam, że poeta przemawia przeze mnie. Brzmi to trochę szamańsko. (śmiech)

Jak osiągnąć taki efekt ?

Na to składa się wiele rzeczy. Przede wszystkim nasze życiowe doświadczenia. Jeżeli jesteśmy dobrymi obserwatorami i zachowujemy w naszej pamięci sytuacje, które zaobserwowaliśmy możemy je później wykorzystać na potrzeby postaci. Bardzo ważna jest też praca nad tekstem, doszukiwanie się sensów. Musimy znaleźć spójność i zgodę z autorem. W momencie, kiedy nie rozumiemy tekstu, kiedy nie staje się nam bliski, nie mamy takiej siły. Jest to bardzo podobne do grania nut. Jeżeli mamy umiejętność techniczną grania, to jesteśmy w stanie odtworzyć to, co jest w nich napisane. Gdy wiem do tego w jakim okresie historycznym pisał autor albo na jakim etapie życia wtedy był, możemy wzbogacić tę melodię o nową jakość, głębię. Zawsze gdy ktoś mnie pyta jak pracuje nad rolą, odpowiadam, że przede wszystkim czytam scenariusz. Im więcej razy to zrobię, tym więcej sensu do mnie dociera. Potem o nim myślę, noszę go w sobie, zderzam ze wszystkim, co mam w pamięci. Przychodzi moment, kiedy jesteśmy głosem poety albo autora dodając tekstowi nową jakość przez bagaż swoich doświadczeń i swoich przemyśleń czyli interpretację. Wszystko zmierza do tego, żeby nie kłamać na scenie czy przed kamerą. Proces prób stolikowych, w którym bez wymyślania zewnętrznych atrybutów, wczytujemy się w tekst, jest strasznie ważny. W tej chwili takich prób jest bardzo mało.

Nie ma czasu na laboratoryjną pracę.

Tak, nie ma czasu na konstruowanie sobie w głowie postaci i świata, który będziemy pokazywać. W tej chwili są na przykład trzy prób stolikowe i już idziemy na scenę, z tekstem w ręku, ale wstajemy i próbujemy. Kiedyś było ich o wiele więcej, trwały tygodniami. Dzięki czemu mieliśmy czas na pracę z tekstem. Na zrozumienie poezji, w której często trzeba łamać kody, bo operuje językiem obrazów i metafor też trzeba mieć czas. Tego właśnie uczyła nas Pani Jolanta Hanisz. Praca z nią była naprawdę bardzo twórcza i rozwijająca.

Czy może Pani rozwinąć temat pracy nad interpretacją poezji z Panią Jolantą Hanisz ?

Na pierwszych zajęciach każdy z nas mówił wiersz z egzaminu wstępnego. Potem omawialiśmy swoje odczucia i skojarzenia. Następnie demokratycznie wybieraliśmy ten, nad którym będziemy pracować. Wybraliśmy „Pokolenie” Krzysztofa Baczyńskiego pierwsze zdanie brzmiało: „wiatr drzewa spienia”. Analizowaliśmy to zdanie, dlaczego autor użył akurat słowa spienia, dlaczego nie wzrusza, nie porusza? Myśleliśmy nad tym z czym kojarzy nam się piana i jakie mamy w związku z tym emocje, czy są pozytywne czy negatywne. Szukaliśmy uczuć, które mogły towarzyszyć poecie gdy opisywał świat w ten sposób. Odnajdowaliśmy masę sensów. Na tym polegała ta praca, szukaliśmy emocji, skojarzeń. Na tej wiedzy budowaliśmy naszą interpretację. To było  trudne, ale strasznie ważne. Naprawdę świetnie się pracowało z Panią Hanisz.

Czy przyjaźnie z Ogniska różniły się od tych szkolnych ?

W Ognisku spotykali się ludzie o podobnych zainteresowaniach i podobnej wrażliwości. Skupiało osoby, które chcą się rozwijać. W czasie nastoletnim najbardziej i najintensywniej się kształtujemy. To, co w tym czasie zdobędziemy i uzyskamy, potem determinuje nasze dalsze życie. Sposób Pani Haliny wychowania młodzieży przez sztukę dodatkowo nas sformatował i zbliżył do siebie. Ognisko to miłość do teatru, do sztuki .Wszystkie obozy, na które wyjeżdżaliśmy, były dla nas nieprawdopodobnym przeżyciem. Połączeniem Akademii Pana Kleksa i Hogwartu. Jeździliśmy do zamku w Książu, zajęcia odbywały się w ogrodach i salach zamkowych. Codziennie mieliśmy zajęcia z instruktorami. Po obiedzie chętni pracowali nad swoimi warsztatami, mieliśmy czas do 22.00. Przedstawialiśmy je wieczorami w trakcie spotkań kominkowych. Codziennie przez pięć dni pracowaliśmy tak, żeby przez sobotę i niedzielę wystąpić przed  zwiedzającymi zamek. Graliśmy „Romeo i Julię” albo „Śluby Panieńskie” w autentycznych wnętrzach zamku. Kiedy po latach czytałam „Harry’ego Pottera, miałam nieustanne skojarzenia z naszymi obozami. Wtedy miałam takie poczucie, że byliśmy w „Akademii Pana Kleksa”. To był czad. To są takie wspomnienia, takie chwile, które zostaną ze mną do końca życia. Praca była intensywna i nasze wspólnie wspomnienia bardzo nas połączyły. Nie jesteśmy w ciągłym kontakcie, choć niektórzy tak. Ale wystarczy hasło, a wszyscy się mobilizujemy i spotykamy. Nie straciliśmy ze sobą kontaktu i języka porozumienia, nadal jesteśmy sobie bliscy. Każde takie spotkanie Ogniska jest euforią, cofamy się w czasie i czujemy, jak wiele nas łączy.

Łączą Państwa wspólne przeżycia.

Tak, ale też bliskość, która się wytworzyła. Poczucie bezpieczeństwa, akceptacja. Ognisko było miejscem dla wszystkich, zawsze byliśmy akceptowani grubi, chudzi, wysocy, niscy i nawet mniej i bardziej zdolni. To nie miało żadnego znaczenia. W Ognisku nie było oceniania, rywalizacji, zawodów i popisów. Tylko twórcza zespołowa praca i wzajemne wsparcie i szacunek, co było najwyższą jego wartością.

Czy traktowała Pani Ognisko jak drugi dom ?

Traktowałam je jak Akademię Pana Kleksa, jako bramę do innego rodzaju doświadczeń i miejsce, w którym mogłam swobodnie myśleć. Było zupełną odskocznią od sieczki, którą mieliśmy w szkole. Jeżeli możemy porównać Ognisko w jakiś sposób do domu to na pewno poczucie bezpieczeństwa i przynależności, które dało nam siłę na przyszłość. Wszystko odbywało się bez przymusów, w swobodny sposób. Nikt nas nie sprawdzał, nie oceniał i nie krytykował, tylko dawał możliwość samodzielnego poznawania świata. To wszystko później procentuje w życiu. Mogliśmy doświadczyć zdrowej rywalizacji i wspólnego planowania. To są rzeczy, które się potem bardzo przydają w pracy. W Ognisku każdy poznaje siebie, inni pokazują mu jego dobre cechy. Dzięki temu mamy możliwość weryfikacji, myślimy sobie „no dobra, ja nie potrafię tak dobrze tańczyć jak ona/on, ale za to jestem dobra w tym czy w tamtym”. Czujesz wtedy, że to jest Twoja mocna strona, jakaś kompetencja, która cię wyróżnia i daje poczucie wartości.

Jakie emocje towarzyszą Pani w trakcie spotkań na planie filmowym albo w teatrze z osobami, które kiedyś chodziły do Ogniska ?

Zaczynamy piszczeć (śmiech). Cofamy się w czasie do wieku czternastu, piętnastu lat i jak nastolatki zaczynamy piszczeć. To jest pierwsza reakcja. Rzucamy się sobie na szyję, a po jakimś czasie pada: „a pamiętasz?” (śmiech). Zaczynamy przypominać sobie wzajemnie rożne sytuacje, których doświadczyliśmy i to jest super.

Na pewno są to bardzo miłe spotkania. Czy praca z dawnymi Ogniskowiczmi rożni się w jakiś sposób od pracy z osobami, które nie chodziły z Panią wcześniej do Ogniska ?

Od początku czujemy się ze sobą bezpiecznie, jesteśmy pozbawieni ograniczeń typu skrępowanie, czy lekka trema albo jakiś niepokój, ponieważ bardzo dobrze się znamy. Początek takiej pracy na pewno jest łatwiejszy, z osobami, z którymi kiedyś było się blisko.  

Na koniec jeszcze zapytam co powiedziałaby Pani osobom, które kończą Ognisko albo już skończyły i chcą rozpocząć studia w dziedzinie teatru lub filmu ?

Jeżeli miałabym coś przekazać to radę, którą sama wyniosłam z Ogniska. Żeby nie bać się spełniania swoich marzeń i mieć pełną wiary odwagę w dążeniu do swoich celów. Sprawdziłam na własnym przykładzie. Gdy zdawałam do szkoły teatralnej, na miejsce była jakaś zawrotna liczba kandydatów, a przyjmowano tylko dwanaście osób. Bardzo się bałam, że się nie dostanę. Wahałam się czy pójść na egzamin, ale wiedziałam, że jeśli nie pójdę, to tym bardziej nie zdam (śmiech) i to marzenie się nigdy nie spełni. Stwierdziłam, że jeśli chcę być aktorką, to muszę rozprawić się ze strachem i niewiarą w siebie. Pomyślałam sobie dlaczego miałabym się nie dostać? Ognisko dało mi narzędzia i nauczyło świadomej pracy nad tekstem. Poszłam na egzamin i marzenia się spełniły. Myślę, że gdybym wcześniej nie chodziła do Ogniska i nie miała takiego wsparcia, to bym się nie zdecydowała zdawać na wydział aktorski. Uznałabym, że i tak się nie dostanę. Ale nie można się bać, trzeba wierzyć w siebie i nie stawiać sobie ograniczeń.