niedziela, 7 lipca 2024

Kamil Gębski - Jestem szczęściarzem

Wilga, 7 lipca 2024, fot. Adam Biernacki

To jak oceniasz tę dobę na Obozie? – zapytała Ania kiedy graliśmy po obiedzie w Sen i już wiedzieliśmy, że zaraz wyjadę. Łapałem ostatnie chwile tej kreatywnej i błogiej idylli, w której otulające łono wpadłem po raz kolejny. Jak zwykle z tymi ludźmi tematy ważne padają tak po prostu, mimochodem przy kartach, a jednocześnie pada na te pytania łagodne światło poznania i prawdy. 

Do Wilgi przyjechałem z Warszawy z wizytą dopiero po południu w sobotę. Nie zastanawiałem się po co, po prostu wiedziałem, że chcę tam na chwilę być. Na Obozie jest moja siostrzenica Zuzia i bratanek Antek, są dobre kochane dusze Adama i Ani, no i wiele innych dusz otwartych na oścież na spotkanie z człowiekiem. Chcę się z nimi spotkać. Kiedy jest się dorosłym zajętym panem Kimśtam Czegośtam, czasu jest mało, wyrywa się jego kawałeczki na takie eskapady, nigdy nie wiedząc do końca jak cenna będzie nagroda. 

Obóz jak zawsze jest bajkowo bezpiecznym poligonem życia: ciągłe próby i poszukiwania, rozwiązań i siebie. Testowanie jest tu bezpieczne, gest może być szerszy, ekspresja jest wysoce wskazana. A wszystko zostanie zrozumiane i omówione bez ogródek, a jeśli ktoś będzie zbyt ogólnikowy, ktoś inny z klasą poprosi o konkret. 

Wkręcam się w ten świat otwartych głów i serc bardzo szybko - jako stary obozowicz i kilka razy instruktor, jestem już przeszkolony, mam wgrany program absolutnej otwartości autorstwa Haliny. To taki program, który zmienia Cię na życie. Czy działa w świecie zewnętrznym? Jeszcze jak! Mimo zwarć ze wszystkimi zamknięciami tego świata, sprawdza się doskonale. A jednak w tym gronie gdzie wszyscy są w trybie otwartości poznanie jest wyjątkowo intensywne, prawda jest na wyciągnięcie ręki. 

Oglądam warsztaty, w których młode dziewczyny opowiadają o swoim wewnętrznym świecie, o dylematach przechodzenia w kolejne etapy życia. Omówienia tych spektakli onieśmielają. Przypominam sobie jak niesamowicie mądre i trafne są spostrzeżenia młodych głów. Przypominam sobie jak ważne jest pytanie innych ludzi co widzą, kiedy patrzymy na to samo. Jaką potęgą jest wspólny umysł, wynikający z połączenia wielu perspektyw, opinii, potrzeb i pomysłów. Wieczorem oglądamy Antygonę. Jak nastolatki z tekstu, który ma 2500 lat, w kilka dni zrobiły perfekcyjny wizualnie spektakl, który mógłby być podręcznikiem jungowskiej psychoanalizy? To pozostanie tajemnicą tej grupy ludzi i tego miejsca… Mówiłem już przecież, że prawda jest tutaj wyjątkowo blisko. Prawda o nas, o walce z własnymi cieniami, czymkolwiek i kimkolwiek one są. O tym, że trzeba coś w sobie pokonać i coś w sobie pokochać, żeby przejść do kolejnego etapu: rozwoju, wolności, siebie. Teatr ma moc katharsis i przeżywasz je człowieku jak zwykle w najmniej oczekiwanych momentach. 

A przecież na co dzień to po prostu przyprawa życia: gra w rozśmieszanie, czytanie literatury i pisanie czterowierszy, spotkanie z Kabaretem Starszych Panów w stołówce, komedia obyczajowa w poczekalni do lekarza. 

W głowie mam już otwarte milion zakładek i klapek. W cudownym flow każda wymiana myśli mieni się jak Droga Mleczna. Z Karoliną – świeżo poznaną instruktorką – i Adasiem rozmawiamy o dobrych i słabych filmach, naszych rodzinach, radości poszukiwania siebie i o tym jakie to niepotrzebne, nudne i krzywdzące zamykać się zbyt wcześnie w instytucjonalnej ramie. Ten szybki banał jednoznacznych łatek to właśnie źródło złych scenariuszy i złych życiorysów. Żartujemy z powierzchownych coachingów, banalnych porad i motywacyjnych gadek. Celebrujemy wolność naszego wewnętrznego intymnego świata, bycie sobą. Ewidentnie wszyscy mamy już dobrze wgrane to oprogramowanie absolutnej otwartości, o którym wspominałem. Pomaga się porozumieć, a jednocześnie tak skutecznie chroni przed ciągle na nowo odnawiającymi się z różnych opcji światopoglądowych wirusami presji i manipulacji. 

Na porannej próbie na chwilę znów siadam na krześle reżysera. Świadomie przeżywam satysfakcję ze współtworzenia światów i szukania rozwiązań. Podglądam zawodowca – Adama – przy pracy nad poetycką, rytmiczną kompozycją na kilkanaście osób. Przypominam sobie co działa w pracy z ludźmi. Że otwartość i łagodność nie jest przeciwieństwem wymagań, inspiracja nie zaprzecza jasnej komunikacji, kreatywność – dyscyplinie. W dzieciach widzę siebie i bohaterów mojego zawodowego życia. Widzę i swoje słabości i mocne strony, o których zapomniałem. 

Przy obiedzie z Adamem jako starzy przyjaciele casualowo zaglądamy sobie w dusze, gadamy o tym jak imponuje nam sprawczość, jak nie lubimy odpuszczać, jak nie godzimy się na bylejakość w drugim rzędzie. Jeszcze przy apelu śpiewając w kręgu hymn, nagle łamie mi się głos: „nie będę jak zerwana nić, odrzucam pusto brzmiące słowa”… 

W ciągu tej doby znów przeszedłem nienazwany obozowy rytuał samopoznania. W artystycznej makiecie życia, w trybie absolutnej otwartości połączyłem w głowie urwane nitki, pokonałem cienie. 

- Szkoda, że nie zostaniesz do wieczora 

- Musze wracać do Oli, a w poniedziałek już praca. 

Żegnamy się prostymi gestami. Bądź szczęśliwy! – słyszę od Ani. Dlaczego mam nie być? – żartuję, chociaż wiem, że wcale nie tak wielu ludzi, mówi sobie tak ładnie takie wielkie słowa. 

Wieczorem Adaś wrzuca na IG zdjęcie z podpisem: Przyjechał Kamil i było fajnie. Moja Ola pisze tam do mnie: Hot, hot, hot 😉

Jestem szczęściarzem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz