niedziela, 21 stycznia 2018

Małgorzata Czerwień - Przesunęłam nietykalne granice


Nigdy wcześniej przy pożegnaniu nie przytulałam nikogo tak mocno, jakbym kurczowym uściskiem mogła sprawić, że w Pęcławiu czas się zatrzyma i już na zawsze będziemy tkwić w blasku słońca wyglądającego zza palm i blasku ogniskowej miłości. Nigdy wcześniej nie pokochałam nikogo tak mocno, jak ludzi, którzy przez siedem dni wytworzyli mikrokosmos stanowiący jądro potężnego wybuchu. Nieopisana twórcza siła, która się w nas nagromadziła nie jest efektem finalnym, a jedynie zalążkiem tego, co będzie wydarzać się, kiedy wrócimy do domów i będziemy dzielić się tą miłością z całym światem.
Ognisko jest jakby miękką poduszką. Najprzychylniejsze i najcieplejsze miejsce dla młodych, rozedrganych i wrażliwych nastolatków. Jestem głęboko poruszona tym, jak intymne i osobiste były wystawione warsztaty i jak szczere słowa mogliśmy sobie wyszeptać. Obdarzyliśmy się tym co najważniejsze – zaufaniem, empatią i troską dzięki czemu nie musieliśmy się niczego bać.
Bardzo się cieszę, że właśnie wśród tych ludzi wystawiłam swój drugi warsztat. Nie spodziewałam się, że kiedyś zdecyduję się pozwolić innym poznać tak intymne i głęboko ukrywane cząstki siebie. Aż do momentu omówienia szalało w mnie mnóstwo obaw. Wybrałam własny tekst, co tylko potęgowało strach. Ostatnio mierzyłam się z ciągłym niezrozumieniem i zaczęłam wątpić w wartość mojej wrażliwości, sens tego, co chciałam powiedzieć, czy to, że mogę wpływać na rzeczywistość. Wystarczyło, że zgasł reflektor, usiadłam przed wszystkimi i popatrzyłam na ich twarze. Wtedy zrozumiałam, że nie muszę już bać się siebie, bo to wszystko co się ze mnie wynurza nie jest niczym złym. Mam nadzieję, że zabierając innych w mój świat mogłam choć w niewielkim stopniu zrekompensować wszystkie gesty, uśmiechy i rozmowy, które dodały mi pewności. Nie umiem nawet zamknąć w słowa tego, jak wiele tutaj dostałam i jak bardzo jestem za to wdzięczna.
Wielkim zaskoczeniem były też dla mnie zajęcia z instruktorami. W ciągu trzech dni cała moja pewność siebie została zburzona, po czym rozkwitła na nowo z wielką siłą i świadomością. Od jakiegoś czasu mocno trzymałam się wizji siebie wkomponowanej w łuk fotela z całą aktywnością skupioną w słowie, dlatego zaskoczyło mnie tak nagłe uruchomienie ciała. Żadne ćwiczenie nie było łatwe, ale przy natłoku myśli podczas prób, niespodzianek i warsztatów moment przełamania ciała stanowił nieopisaną przyjemność. Poddałam się sile skupionej w moich łokciach, kostce, czy biodrach i pozwoliłam się całkowicie prowadzić impulsom drugiej osoby, by podczas pokazu uwolnić absolutnie każde drżenie, pozbyć się świadomości i przesunąć nietykalne wcześniej granice.
Jedno z ćwiczeń, które wykonywaliśmy polegało na poddaniu się wysyłanym przez drugą osobę impulsom wprawiającym w ruch poszczególne części ciała. Nim zdążył wygasnąć jeden ruch, nieopisana siła już ciągnęła w drugą stronę. Nie dawaliśmy sobie ani chwili odpoczynku i to samo działo się przez całe zimowisko. Byliśmy tutaj całkowicie dla siebie nawzajem. Warsztaty, niespodzianki, filmy, rozmowy… Nieustannie prowokowaliśmy się do myślenia, do stawiania trudnych pytań i niewygodnych odpowiedzi. Zaskakiwaliśmy, wzruszaliśmy i zdumiewaliśmy, by tylko poczuć coś więcej, wejść głębiej i odczuć mocniej. Siedem dni wykorzystaliśmy maksymalnie, wycisnęliśmy wszystko i odkryliśmy całą feerię barw. Mogliśmy wsiąknąć w meandry czasoprzestrzeni i zniknąć z codzienności. Emocjonalny rollercoaster zafundował nam mnóstwo nagłych wstrząsów i do końca nie zwalniał. Zatrzymał się tak nagle, że mam wrażenie jakbym wypadła w inny świat. Powrót do codzienności, będzie jak budzenie się ze swoistego letargu, który chociaż wcale nie był wyciszeniem, przyniósł olbrzymią ulgę i harmonię.
W cieniu pęcławskich palm i blasku Ogniskowiczów zdarzyła się jeszcze jedna niezwykle istotna rzecz. Po ostatnim odśpiewaniu hymnu, w uniesieniu pożegnań rozmawiałam z jedną osobą o tym, jak pierwszy raz spotkaliśmy się na zajęciach w Ognisku. Bardzo dobrze pamiętam tamten dzień i to jak niepewnie się czułam w miejscu pełnym tak cudownych osób, którym, jak mi się wtedy zdawało, nie dorównuję. Kiedy później się przytuliliśmy miałam wrażenie, że obydwoje jakby nie dowierzamy w to, że teraz jesteśmy tu razem i zrozumiałam, że przez całe zimowisko ani razu nie pomyślałam o sobie jako o tej, która „czasem przyjeżdża na zajęcia”. Po raz pierwszy poczułam się częścią Ogniska w pełnym i absolutnym tych słów znaczeniu.

A na pytanie „jak żyć?” mogę już bez wahania odpowiedzieć, że na swój własny sposób. 

Inga Lewandowska - Zrozumienie/niezrozumienie



W szkole bywam niezrozumiana. Nie przeszkadza mi to, bo wiem, że osoby na których mi zależy, zawsze mnie zrozumieją. Tymi osobami są Ogniskowicze.

Zawsze ciężko było mi tłumaczyć osobom trzecim magię ogniskowych wyjazdów. Co niesamowitego jest w męczących, późnych próbach, wspólnym oglądaniu filmów czy rozmawianiu na trudne tematy? Większość znajomych ze szkoły nie rozumie, dlaczego przez kolejne dni po powrocie chodzę zamyślona. A ja przecież wspominam to, co się zdarzyło i było wyjątkowe... 

Powiem wprost: po prostu bardzo nie lubię wracać do normalnego świata, do codzienności. Do szkoły, w której schematy górują nad kreatywnością, a plotki nad ciekawymi rozmowami. Bycie sobą zostaje tam zastąpione chęcią wpasowania się w towarzystwo, dialog - mówieniem o sobie, najczęściej trywialnych bzdur. Nie lubię wyjeżdżać z ogniskowych obozów, bo wiem, że w codziennym świecie ciężko będzie mi uświadczyć takich zjawisk, jak bezinteresowna pomoc czy szczere zainteresowanie drugim człowiekiem. 

Dlatego kocham Ognisko. Ono uczy mnie życia bardziej niż wszystko inne. Letnie i zimowe wyjazdy są dla mnie naładowaniem energii i nabraniem chęci do życia na kolejne miesiące. 

Czuję, że nawet jeśli nie wykorzystałam tego zimowiska w pełni, dało mi ono bardzo dużo. Nie tylko pod względem „teatralnym”, ale również życiowym, ludzkim. Nauczyłam się, że trudności nie powinno się omijać i udawać, że ich nie ma, tylko dzielnie stawiać im czoła. Nawet kosztem zmęczenia, czasem braku satysfakcji z efektów, które miały być inne, ale coś poszło nie tak. 

Tu jestem sobą. Tu jestem szczęśliwa. Tu po prostu jestem i łapię każdą chwilę. To co ulotne i tak zostaje we mnie na zawsze.

Jakub Prange-Barczyński - Zachwyt


Na co dzień ujmuje mnie wiele rzeczy. Tam, podczas niespełna tygodnia, jeszcze więcej. Ujmuje mnie moment uchwycenia wzroku, po którym następuje uśmiech. Ujmuje chór głosów śpiewających tę samą piosenkę, którą wszyscy już znają na pamięć, mimo że minęły dopiero trzy dni. Ujmuje brak jakichkolwiek oporów u ludzi, w chaosie rozrzuconych po scenie. Ujmuje chwila po obejrzeniu filmu, który był tak niesamowity, że każdy chce wiedzieć, co myśli osoba siedząca obok. A przede wszystkim, ujmuje mnie to jak bardzo jesteśmy tam dla siebie. Staramy się tak jak tylko możemy, żeby było idealnie, dla innych, mając z tyłu głowy to, że ci „inni” są w tym miejscu dla nas.
Dlatego wciąż zastanawiam się, co ma w sobie to słynne miejsce pod palmami w połączeniu z Ogniskiem, które do niego przyjeżdża. W jaki sposób wprawia mnie w trans, który trwa od momentu przekroczenia progu po raz pierwszy, aż do chwili, w której muszę zrobić to po raz drugi. Jak to się dzieje, że przestaję odczuwać zmęczenie i jedyną rzeczą na jakiej mi zależy jest spędzenie dodatkowej chwili z osobami, których obecności będzie mi tak brakować. Nie wiem, co oddałbym za to, żeby móc przenieść się teraz na jedną z prób i mam na myśli jedną z tych późniejszych… bo to prawda, na zimowisku istnieje pewna prawidłowość - moment, w którym  było najtrudniej wspomina się najlepiej, najbardziej pod słońcem pragnie się do niego powrócić.
Skończył się mój czwarty wyjazd z Ogniskiem, a mam wrażenie, jakby to były jedne, bardzo długie wakacje, które wciąż trwają, podczas których dostaję szansę poznawania kolejnych niesamowitych osób i dowiadywania się jak bardzo mogę na nich polegać. Możliwe, że właśnie dlatego ten najbardziej wzruszający moment „pożegnania”, nie jest dla mnie tak smutny, po prostu wiem, że nim nie jest.