czwartek, 29 grudnia 2022

Zofia Tyszkiewicz - Dylemat warsztatu

 



Minął kolejny rok, który przyniósł wiele wyzwań i trudności, ale też możliwości. Dla mnie rozpoczął się trzeci rok w Ognisku, w 2022 przeżyłam trzy wyjazdy ogniskowe i zrobiłam swoje pierwsze dwa warsztaty. Jeszcze w styczniu robienie warsztatów przerażało mnie, w mojej głowie wiązało się z ogromną odpowiedzialnością, komunikatywnością i kreatywnością, których szesnastoletnia ja z początku tego roku kompletnie nie miałam i wydawały mi się czymś, z czym trzeba się po prostu urodzić. Widziałam już wtedy przecież wiele warsztatów moich kolegów i koleżanek, wykonanych tak starannie i dokładnie przemyślanych.

Dla młodszej o te jedenaście miesięcy mnie wydawałoby się to głupim gadaniem i nieporadną próbą pocieszenia, ale wszystko to przychodzi z praktyką. Wydaje mi się, że mnie, która zawsze otaczała się chaosem, proces tworzenia warsztatów nauczył porządku. Takiego pisania scenariusza do własnego życia. Każdy wątek, każda sprawa, którą rozpoczynam, musi być konsekwentnie prowadzona, by znaleźć swój cel i koniec. Pistolet zawsze musi wystrzelić, a jak deklaruję się do zrobienia czegoś, to muszę to coś doprowadzić do końca. A jeśli pistolet zgubi się w trakcie próby generalnej? Albo wystrzeli, ale w złą osobę? Nauka radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach jest chyba najbardziej życiowym, co wyciągnęłam z tworzenia warsztatów. Nigdy nie jestem w stanie zrealizować wszystkich swoich pomysłów i zawsze coś po drodze pójdzie nie po mojej myśli – ale to nic złego. Z każdego niepowodzenia da się wyjść, zwłaszcza mając wspaniałych ludzi u swojego boku, a sytuacje, w których wykrusza się aktor z obsady albo gubi rekwizyt, otwierają na nieszablonowe pomysły i rozwiązania. Nie mamy głównego bohatera? Niech publiczność będzie głównym bohaterem. Nie damy rady przesunąć łóżka do okna? Przesuńmy okno do łóżka.

Tworzenie własnych warsztatów, dobór miejsca, tekstów, aktorów, muzyki czy kostiumów uwrażliwiło mnie na detale, zarówno w tworzeniu postaci razem z aktorem, jak i w procesie wymyślania oprawy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto doceni symbolikę, dobór utworu czy sukienki, nawet jeśli tego nie zwerbalizuje. To właśnie te małe szczegóły, jak obuwie, akcent czy charakterystyczne tiki są w stanie zbudować w oczach odbiorcy postać.

Największym problemem dla mnie jako osoby, która komunikuje się ciałem, ruchami czy gestami, było tworzenie dialogów. Zawsze czułam, że większość słów może zostać zastąpiona komunikacją niewerbalną, dlatego większość rozmów na scenie wydawała mi się po prostu zbędnymi konwenansami. Dlatego też większość moich tekstów pisanych i mówionych scenicznie brzmiała dla mnie sucho, a ja dostawałam uwagi, że nie wszystko trzeba powiedzieć dosłownie. Po co w takim razie mówić cokolwiek? Z tego powodu nigdy nie zdecydowałam się na zrobienie warsztatu w konwencji teatru tańca, chociaż czuję się w nim dużo pewniej – to by było za łatwe. Nie rozwinę się robiąc ciągle czegoś, co już umiem. Sztuki pisania „ludzkich” dialogów jeszcze nie opanowałam, ale kto wie? Może nauczy mnie tego trzeci warsztat, a może siódmy. Nie przekonam się, jeśli będę się zbyt bała, by spróbować.

Pomimo tego wszystkiego, reżyserowanie warsztatu to przede wszystkim dobra zabawa (jakkolwiek banalnie to nie brzmi) i tworzenie ważnych wspomnień. Ja personalnie wychodzę z założenia, że trzeba lubić ludzi, z którymi się pracuje, żeby praca, a w tym przypadku warsztat, była przyjemna. Dlatego właśnie chcę zrobić jeszcze kilka warsztatów. Nie tylko po to, by spróbować jak najwięcej form i rozwiązań scenicznych, chociaż to też, ale przede wszystkim po to, żeby mieć okazję pracować z moimi przyjaciółmi. I tego życzę wam wszystkim w przyszłym roku – pięknych wspomnień z pięknymi ludźmi.



środa, 28 grudnia 2022

Jan Wojciechowski SKY - Spełnione podróże

 


Jestem w samolocie. Czyli co, moje marzenie wreszcie się spełniło? Lecę samodzielnie do Wielkiej Brytanii. A tam? Na pewno czeka na mnie niejedna przygoda. Pełen zniecierpliwienia, strachu i ekscytacji siadam na swoim fotelu. Wreszcie nie muszę się martwić o to, czy przepuszczą mnie z sześcioma pluszakami, paczką maku i podejrzanie małą ilością ubrań (na szczęście przyczepili się tylko do tego, że nie zdjąłem naszyjników podczas kontroli), gdzie schować bagaż niemieszczący się pod fotelem przede mną (odpowiedź brzmi- w luku bagażowym nad miejscem 18E, bo tylko tam jest jeszcze trochę wolnej przestrzeni) i czy w ogóle zdążę na lot (miałem tylko 10 minut zapasu, ale udało się). 


Nareszcie mam chwilę, wdech, wydech, zaczynam wspominać. Najpierw o poprzedniej podróży do Londynu i okolic, potem do innych tegorocznych podróży, bez których ta zapewne by się nie odbyła. W tym roku uczestniczyłem zarówno w zimowisku, jak i w obozie letnim. Młodszym Ogniskowiczom mógłbym godzinami opowiadać, dlaczego warto jeździć na obozy. Choć jeszcze w poprzednie wakacje sam byłem tym, który na myśl o wyjeździe gdzieś samemu miał pęd myśli o wszystkim, co może pójść źle. Co się zmieniło? Przede wszystkim nadeszła potrzeba zrobienia warsztatu. Bo trzeba się wyrobić i pokazać już reszcie Ogniska co się umie. A jak się nie umie? To trudno! Nie od razu Rzym zbudowano, a większość Ogniskowiczów powie, że ich pierwszy warsztat był do bani. Bo pierwszy to zawsze taka próba. Więc tym co się wahają, czy robić pierwszy warsztat czy nie, mogę powiedzieć- róbcie! Bo to najlepszy test na kreatywność, zdolność pracy w grupie i działania pod presją czasu, a przy okazji jaka frajda! O ile tylko będzie się pamiętało, że słaby warsztat to nie koniec świata tylko okazja do nauki i rozwoju. No ale koniec o warsztatach, żebyście nie pomyśleli, że to clou programu ogniskowych wyjazdów. Przecież są jeszcze zajęcia z instruktorami, przygotowywanie niespodzianek oraz tych znienawidzonych (lecz jak potrzebnych!) inwencji. Tym wydarzeniom zawdzięczam dziś najwięcej. Bo co nauczy mnie organizacji w grupie bardziej niż sześć nastolatek biegających i pytających o to, kto widział taśmę klejącą, w którym kręgu piekła ludzie siedzą bezczynnie na krzesłach i czy szpilkami uda się przyczepić płachtę do drzewa - wszystko naraz oczywiście. Teraz doceniam też komentarze instruktorek. Te od razu adekwatne, jak gdy Marta Szlasa-Rokicka ćwiczyła z nami poprawną wymowę, i te z początku absurdalne, jak komentarz pani Ani skierowany w moją stronę w czwartek trzeciego lutego między śniadaniem a obiadem, że głośno tupię przechodząc obok pokoju numer 12. Mam wrażenie, że teraz chodzę z większą gracją. Przede wszystkim myślę jednak o wszystkich Ogniskowiczach, którzy byli ze mną na obu tych wyjazdach. O godzinach współpracy i o efektach, których nie powstydziłyby się niektóre warszawskie teatry. Te wszystkie występy dały mi niezłego kopa wiary w siebie i w moje pomysły. Bo nic nie motywuje do tworzenia dalej jak omówienie warsztatu, sztuki czy niespodzianki, gdzie pytania, rozważania, komplementy i krytyczne uwagi padają szybciej niż zgłoszenia po papier techniczny formatu A3. Rozmyślanie nad tym, co stworzyli inni, tak samo motywuje i, co dla mnie ważniejsze, daje wiarę w drugiego człowieka. W to, że ludziom się chce działać, że mają potrzebę opowiedzenia innym czegoś ważnego i umieją zrobić to mądrze. A gdzie, jak nie w Ognisku, miejscu dla wielu, jak nie wszystkich z nas, najbezpieczniejszym do dzielenia się wszelkimi wrażliwościami? Na koniec zostawiam chyba najważniejszą dla mnie rzecz, szczególnie dla mnie-tego już mniej zagubionego pasażera samolotu. Oba wyjazdy dały mi niezwykłą dawkę samodzielności, od której tak stroniłem w zeszłe wakacje i bez której na pewno nie siedziałbym teraz pomiędzy dwoma paniami popijającymi herbatę i czytającymi książki o wychowaniu młodzieży. Tydzień lub dwa spędzone bez rodziców to już coś! A do tego potrzeba samoorganizacji, rozplanowania sobie dnia, żeby zmieścić próby do warsztatów, trzy supersmaczne wilgowe posiłki, zajęcia instruktorskie, przygotowanie niespodzianki z grupą i jeszcze jakiś quiz o polskich artystach i ich nazwiskach. Robi się dużo, więc myśleć też trzeba dużo, ale to też umiejętność do wyćwiczenia. A jak coś się nie uda to mówi się trudno, naprawia się szkody i idzie się dalej. Bo to Ognisko. I choć mi też się trochę dostało, to cieszę się, że za niepoinformowanie obozowiczów o planie ostatniego dnia i słabe przebranie za królową Elżbietę II niż za, powiedzmy, nie przyniesienie jakichś ważnych dokumentów albo zgubienie się na stacji Tottenham Hale. Z obozu zostają nie tylko niedojedzone przekąski, zrobione przez nas maski, nagrania. To przede wszystkim zmiany w nas, w środku. I życzę wszystkim Ogniskowiczom, tym, którzy wkrótce jadą na zimowisko i tym, co pojadą na każdy kolejny obóz, oby zmiany te zostały w nas jak najdłużej.