sobota, 31 stycznia 2015

Helena Urbańska - Prawa na lewą



               Przed zimowiskiem nabrałam pewnych wątpliwości. Wszystko przez warsztat mojej współlokatorki! Kim jesteś? Czego byś chciał? Moje wątpliwości zostały spotęgowane przez temat obozu – „Cudem jest życie”.  Zmuszona do pewnych refleksji przez warsztat Ani (warto robić mądre warsztaty) wybrałam się w pewną podróż. Nie aż tak daleką, chociaż dość odległą, całkiem tanią, chociaż czasem musiałam zapłacić. Była to podróż w czasie.                     
            Cofnęłam się do końca podstawówki, najpierw do wyjazdu szkolnego w szóstej klasie.  Już wtedy chodziłam do Ogniska, ale spróbowałam zgłębić drugi aspekt swojego życia. Patrzyłam na dziewczynę siedzącą na zardzewiałym balkoniku hotelowym w towarzystwie dwóch innych. Miała blond włosy, które nie miały końca. Boże, jak trudno się je rozczesywało, co to był za koszmar, dobrze że je ścięłam. Podglądałam zza krzaków tę dziewczynę, która się krztusi (oczywiście markuje to, nie może wyjść na amatora) od papierosa, którego pierwszy raz miała w ustach, za namową dużo starszej koleżanki. Po palącej dziewczynie widać, że jest podekscytowana, jednak rozgląda się nerwowo i przekonuje koleżanki, żeby już wracały. Od razu po tej sytuacji pisze do mamy smsa (zajrzałam jej przez ramię): „nie wiem czy dobrze zrobiłam, zapaliłam papierosa, przepraszam”.  Czuła się winna, pluła sobie w brodę, bo miała przeczucie, że zawiodła, jeszcze nie wiedziała kogo, bo mama nie miała jej tego za złe, nie, to na pewno nie chodziło o mamę. Nawet gdy jej o tym powiedziała, nadal nie czuła się najlepiej.  Żałując, że nie mogę nic jej powiedzieć ani pocieszyć, poszłam dalej. Szłam za nią do nowej szkoły. Jaka piękna! Do dziś pamiętam jak podłogi w niej przyjemnie trzaskały. Szkoła z historią, dziewczyna była dumna, czuła się kimś lepszym. To mnie wkurzyło! Jak ona mogła tak myśleć, chciałam ją złapać za ramiona, potrząsnąć i poprosić, żeby się ocknęła, że przecież są rzeczy ważniejsze niż pseudo prestiż. Ale dziewczyna podświadomie to wiedziała, wiedziała że to nie jest do końca to, z czego ona chce być dumna. Czuła, że oszukuje kogoś, ale przecież nie mamę, nie, nie, to nie była mama, mamie wszystko mówiła. Podróże bywają męczące, ta mnie wykończyła, nie, nie mam już siły, wracam, tylko zahaczę o jeszcze jedno wydarzenie.
            Teresin 2013. Dziewczyna robiła swój ostatni warsztat, jaka ona była zestresowana. Ale grali w nim ludzie, którym ufała, jak nikomu innemu, wszystko będzie dobrze, zaufanie. Aktorzy byli na tyle odpowiedzialni, że można było im zaufać, to chyba zadziałało też w drugą stronę. Oddając siebie w moje ręce zaufali reżyserce. Zaufali! Widząc to, ciężej oddycham, więc szybko idę do następnego zdarzenia, które miało miejsce na tym obozie. Niespodzianka o najważniejszych wartościach. Teraz sobie przypomniałam, jak moja grupa kazała wypisać ludziom trzy najważniejsze dla siebie wartości, a potem, po całej serii zainscenizowanych zdarzeń wyrzucić dwie z nich na ziemię. Dziewczyna cieszy się, że ona nie musi wypisywać swoich (z perspektywy czasu nadal cieszę się, że nie musiałam tego robić), wyznaje dużo wartości, ale często wszystkie je dość często naginała, więc wypisanie chociaż jednej byłoby nieuczciwe.
            Skończę tutaj podróż w czasie. Wszystko zapowiadało się na to, że życie tej dziewczyny będzie już tak wyglądać, będzie zadowolona z tego co robi, ale tylko w połowie, będzie dumna z tego co osiągnęła, ale tylko w połowie; przecież za kompletnym szczęściem nie może kryć się żadne oszustwo, żadne nagięcie, żaden pomruk niezadowolenia.
            Postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce, będę robić to, co ja uważam za słuszne. Przypominam sobie momenty, które sprawiły, że byłam szczęśliwa. Znakomita większość ma związek z Ogniskiem. Przypominam sobie swój pierwszy warsztat – więcej osób na scenie niż na widowni, pierwszy obóz, pierwszą fuksówkę – niebo było wtedy niemalże fioletowe i  pełne gwiazd, próby do warsztatów do późnych godzin nocnych, próba generalna o czwartej rano, przepisywanie godzinami scenariusza, rezerwowanie sal, późne podróże w 167, wczesne podróże w 167, wpisywanie się do książek. To był luźny strumień świadomości, mogłabym pisać w nieskończoność.
             Widzę siebie jak stoję na ostatnim apelu na obozie, mam 13 lat, Nela Bloch mnie mocno trzyma za rękę, bo ja nie mogę przestać płakać, widzę Ogniskowiczów, którzy mają te 13 lat, reagują tak samo i czuję się odpowiedzialna za to, żeby rozpalać w nich tę ogniskową iskrę, to jest piękne poczucie. I teraz dopiero trafiam w sedno. Odpowiedzialność. Ognisko nauczyło mnie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Czy to warsztat, czy zwykła pomoc, porada. Staranne wpisywanie się do książek, praca w grupie, wspólne niesienie liny, prawa na lewą, to wszystko się składa.  Jeżeli ja nie będę odpowiedzialna za grupę, grupa nie będzie odpowiedzialna za mnie, nie mogę nikogo zawieść, bo przede wszystkim zawiodłabym siebie, a to chyba najgorsze.
            Dlatego, gdy usłyszałam na początku obozu, że jestem komendantem urosło mi serce. Byłam gotowa, żeby wziąć to na siebie i ta gotowość sprawiła, że poczułam miłe ukłucie, bo z podejmującej  na przemian mądre i głupie decyzje dziewczyny wyrosłam na podejmującą na przemian mądre i głupie decyzje dziewczynę, której można zaufać.
            Mnogość cudów mających miejsce na zimowisku, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że wszystko da się naprawić, jeżeli działamy wspólnie. To co było, w tym momencie już nie jest ważne.
Ważne tylko to co będzie, a mam przeczucie że będzie się działo.

środa, 28 stycznia 2015

Jan Kwapisiewicz - Dla tego żyję

 


Wyjechałem na kolejny obóz. Zapowiadał się, jak każdy obóz w Ognisku, czyli kreatywnie i rodzinnie, jednak tym razem było zupełnie inaczej.

Byłem trochę spóźniony, myślałem, że zostanę zbesztany przez moją grupę, ale tak się nie stało. Wszedłem do sali i nie pamiętam scenek, czy nazw grup, w głowie mam tylko tłum ludzi, których tak bardzo kocham. Gęba sama zaczęła się śmiać, nadszedł czas magii. Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie, wszystko był takie ogniskowe, prace w grupach nie ogarnięte, pokazy instruktorskie robione na ostatnią chwilę, czy zmiany w niespodziance na dwie minuty przed krzykiem ,,Niespo!!!!,,

Jednak czwartego dnia wszystko się zmieniło. Jak co dzień miał być film, poprzednie były bardzo dobre, ale dziś miało być coś wyjątkowego.
Siadłem sobie wygodnie pod ścianą i zaczęło się. ,,Grek Zorba,, , bo taki ma tytuł to dzieło niezwykłe. Szargało moimi emocjami od euforii do nienawiści, a na końcu pozostawiło radosną pustkę. Rzadko mi się zdarza, żeby film coś takiego robił z człowiekiem, byłem zdruzgotany. Od tej pory postanowiłem cieszyć się z życia, cieszyć z zimowiska.

Ostatnie dni, to było coś pięknego, nigdy nie byłem tak zmęczony dawaniem z siebie 100% (bo chyba tylko na tym zimowisku to zrobiłem naprawdę).

Nagle wszystkie warsztaty i niespodzianki zaczęły mnie intrygować, wszystkie miały to coś, ten jeden element który odpowiadał za ich niezwykłość, nawet kłótnie z moim przyjacielem Bronkiem były ciekawsze.

Pomyślałem „Musisz się tym z kimś podzielić”, tak też zrobiłem.

Dzieliłem się moją radością ze wszystkimi, których spotkałem, Boże, jakie to było miłe.

Tak minęły mi ostatnie dni. Na końcu, jak zawsze było sporo łez, wiele ważnych rozmów i czytanie wpisów, ale kiedy wsiadłem do samochodu i zmierzałem do domu, nagle zdałem sobie sprawę, że nie jestem smutny, to było dziwne. Poszukałem w sobie i doszedłem do wniosku, że chyba pierwszy raz w życiu czuję coś, czego nie mogę opisać, to było spełnienie. Byłem spełniony.