poniedziałek, 23 czerwca 2014

Kamila Straszyńska - Wrażenia ze zwykłego świata



Sporą część Ogniskowiczów słowa: "Już za rok matura", skłaniają do zakończenia przygody na Bartyckiej i do oddania się Gruntownej Edukacji. Uczą się, pocą, stresują i przy okazji umierają z nudów, bo wciąż i wciąż grają im w głowach Czerwone Gitary to upiorne odliczanie. Robią niewiele poza ślęczeniem nad książkami (lub oglądaniem wszystkich sezonów dostępnych seriali) i w ten sposób świat maturzysty staje się coraz bardziej przeciętny i bez polotu. Coraz mniej w nim pasji, a więcej nudy. A potem przybywa w końcu upragniona marchewka: czteromiesięczne wakacje. Hip hip hurra - chodźmy do pracy! No i właśnie ta praca skłoniła mnie do napisania wam kilku słów mojej refleksji.
Od paru tygodni pracuję w restauracji na Powiślu, gdzie moimi współpracownikami są w większości ludzie po 30-stce, którym czasem zdarza się opowiedzieć coś o swoim życiu. I gdy słyszę te życiorysy (diametralnie różne), to myślę sobie, że choć każdy z nich ma swoją historię mniej lub bardziej dramatyczną, to wszystkim brakuje jednego: pasji. I dalej moja myśl idzie do moich rówieśników ze szkoły, na których byłam skazana przez ostatni rok w jakoś niezdrowo dużym stężeniu i widzę ich za 20 lat w tych samych rolach, co moich dzisiejszych kolegów i koleżanki z pracy. A jak jeszcze dalej moja myśl pójdzie, to przypominam sobie, że trochę ponad rok temu, byłam człowiekiem tak zanurzonym w swoich pasjach i otoczonym przez grono ludzi równie pełnych energii i zaangażowania w to, co robią, że nawet mi nie przyszło do głowy, że może być inaczej.
I za to jestem wdzięczna Ognisku. Nie tylko za "halinistyczne wychowanie", o którym pisałam tu w październiku, ale także postawienie mi pewnej poprzeczki, niemożliwego do obniżenia standardu (który dalej sama podtrzymuję). Nie mówię tu oczywiście o standardach materialnych czy nawet intelektualnych, tylko o standardzie spełniania własnych oczekiwań wobec życia. "Trzeba polubić pokonywać trudności" jak zawsze mawia pani Halina. Trudności na drodze do spełniania swoich marzeń, do realizacji swojej wizji samego siebie. Taką trudnością była matura, która decyduje o wyborze studiów, ale taką trudnością może stać się nasze własne zarzucenie ambicji na rzecz łatwego zarabiania własnych pieniędzy czy lepszej pozycji w towarzystwie.
Jest rzeczą oczywistą, że tej lekcji nie dało mi Ognisko, tylko pewne doświadczenie, jakim w tym wypadku jest moja wakacyjna praca. (Ognisko także nie nauczyło mnie dość skutecznie, że może zamiast oglądać "Grę o tron" powinnam czytać "Krótką historię teatru polskiego".) Te wszystkie lata spędzone w twórczym środowisku niezwykłych ludzi pokazały mi, że pomysł trzeba jeszcze umieć zrealizować, co nieraz bywa bardzo trudne, ale jest m o ż l i w e. Ba! Jest sednem sprawy, jej jedynym sensem. A wolę nawet nie mówić, czym w tej sytuacji jest pomysł na życie...
Nie znałam osobiście Doroty Wolskiej, ale w moim przekonaniu była to osoba, która oprócz tego, że cechowała się niecodzienną empatią, potrafiła podejmować ważne decyzje i angażować się w ich realizację całą sobą. Nagroda jej imienia, którą uhonorowano mnie 2 lata temu, w dalszym ciągu zobowiązuje mnie (i będzie mnie jeszcze długo zobowiązywać) do walki ze zwykłym światem w imię tych wartości i mam nadzieję, że będąc panią po 80-tce też będę mogła powiedzieć: "Byłam wierna sobie".

sobota, 21 czerwca 2014

Marcin Zbyszyński - Dwa dni, ktorych nigdy nie zapomnę



Pamiętam, gdy pierwszy raz przyszedłem do Ogniska. Zaprowadził mnie tam kolega. Nie do końca wiedzieliśmy, co to za miejsce i co nas właściwie czeka. Weszliśmy na zajęcia, naszym zadaniem było przygotowanie krótkiej scenki. Nie mieliśmy pojęcia jak się za to zabrać. Trudno więc dziwić się, że efekt naszej pracy okazał się żenujący. Było nam głupio, inne osoby z grupy śmiały się z nas. Marzyliśmy o tym, żeby jak najszybciej wyparować albo po prostu uciec z sali. Jednak nie uciekliśmy, bo była tam osoba, która potrafiła znaleźć w tym co pokazaliśmy masę pozytywów, każdego z nas pochwalić i docenić. Osoba, która pomagając nam z nieopisaną serdecznością sprawiła, że porażka momentalnie przemieniła się w sukces, a nasze twarze zapłonęły uśmiechem godnym tej osoby. Tą osobą była Dorota Wolska.
Kilka lat później przyszedłem na zakończenie roku. Staliśmy z kilkoma osobami gdzieś z boku. Przyszedł moment wręczania nagrody im. Doroty, której już z nami nie było. Rozległy się szepty i spekulacje. Nagle, ku memu największemu zdziwieniu usłyszałem swoje imię i nazwisko. Był to moment, którego nigdy nie zapomnę. Nie dlatego, że ludzie zaczęli klaskać, nie ze względu na ilość serdecznych słów, których na swój temat tego dnia wysłuchałem. Nie zapomnę tego dnia, gdyż był on dla mnie zobowiązaniem.
Nagroda im. Doroty Wolskiej to dla mnie doświadczenie, którego nie sposób się spodziewać. To zobowiązanie, które zdecydowałem się podjąć. Bo jeśli wręczona została mi ta nagroda, to znaczy, że ktoś mnie w ten sposób do Doroty przyrównał. A takie porównanie zobowiązuje. Bowiem za kilka lat tę nagrodę zaczną otrzymywać osoby, które Doroty osobiście nie znały. Znać będą za to laureatów tej nagrody, w ręce których powierzona zostaje nie tyle sama pamięć o Dorocie, co zarażenie innych jej podejściem do drugiego człowieka i otaczającej nas rzeczywistości.