wtorek, 16 lipca 2019

Benedykt Chromiński – czyli jak praca z ludźmi powoduje we mnie niezaprzeczalną i nieprzerwalną ODPOWIEDZIALNOŚĆ




Po obozie chodzi za mną jedno słowo, które zawsze będzie na mnie ciążyć. Kiedy pracowałem w grupie, gdy pracowaliśmy nad sztuką, nawet gdy robiłem herbatę czułem niezaprzeczalną i nieprzerwalną ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
To słowo nie jest niczym złym, jest uważane za wzorowe określenie obywatela i człowieka. Ale jak już spojrzymy w głąb tego ,,człowieka” to zdamy sobie sprawę, że odpowiedzialność dodaje kolejny schodek w drodze ku zwycięstwu i życiowej radości. To słowo nie wiąże się tylko z odbiorcą tych słów. Ma ono wpływ na całe otoczenie i postrzeganie odbiorcy. Czasem człowiek sam sobie nabywa odpowiedzialność z różnych względów. Tak było w moim przypadku. Moja odpowiedzialność nie wiąże się całkowicie z Ogniskiem. Przez całe życie będzie nade mną ciążyć.

Nauczyłem się nad tym panować będąc na obozach w których tak naprawdę odpowiedzialność ludzka wystawiana jest na scenie. Postrzeganie świata, ukazanie własnych poglądów, czy przedstawienie problemów społecznych jest pierwszym krokiem ku stworzeniu spektaklu przed publicznością. Odpowiedzialność zaczyna się w trakcie realizacji sztuki. Praca z grupą nr. 2 budowała się na odpowiedzialności każdej z osób. Gdy ktoś był uzdolniony plastycznie realizował swoje pasje w scenografii i plakatach. W pisaniu pomoc otrzymaliśmy od Gosi i jej dramatopisarskich umiejętności. Za oprawę wizualną i technologiczną odpowiadał Maciek i Iga (za co bardzo ich podziwiam, bo sam ledwo umiem korzystać z Worda). Teraz czytelnik może się zastanowić za co ja odpowiadałem. W tym roku posiadając tak zgraną grupę pełną młodych twórców, odpowiadałem za morale i wprowadzenie nowych Ogniskowiczów do obozowego świata. Wydaje się, że jest to proste zadanie, lecz teraz wiem, że zaklimatyzowanie się w miejscu ciągłych ,,burz mózgów” nie jest łatwe. Liczę że pomogłem im w ukazaniu obozu, naszych zwyczajów i tradycji. Przewodnik Benio do usług
😊
To trudne i męczące słowo umocniło mnie w Ognisku i nie zdołowało, jak w większości moich przypadków życiowych. ODPOWIEDZIALNOŚĆ będzie nadal przy mnie, jak skaczący przede mną pies na smyczy. Trzeba nauczyć się oswoić problem i przemienić go w sukces. Czekam na kolejne, kolejne i kolejne obozy. Będę nadal pracował i próbował oswajać się z moją własną Odpowiedzialnością.



niedziela, 14 lipca 2019

Anna Kozłowska - Wenecja o poranku








Poranek w Wildze. Słońce z nadzieją na dobry dzień wpada do pokoju. Nagle pukanie do drzwi. Ubieram się pospiesznie pytając przez zamknięte drzwi, czy coś się stało. Buongiorno! – rozpoznaję głos i domyślam się, że to „pobudka”. Zaczynam rozmawiać w narzuconym języku, ale po chwili okazuje się, że po tamtej stronie ilość słów i zwrotów po włosku już się wyczerpała. Zatem otwieram drzwi i… wybucham śmiechem. Przede mną stoi wenecki tramwaj wodny ze światełkami, a w nim „na dziobie” Max jako gondolier. W marynarskiej koszulce, w czarnym meloniku i z domalowanym  zawadiackim wąsikiem. Zamiast wiosła błyszcząca chochla. Proszę, by jeszcze raz dopłynęli, by dłużej pośmiać się z doskonałego pomysłu (i nagrać relację, oczywiście), Podnoszę z podłogi kolorową łódeczkę wykonaną z papieru i zauważam, że takie same znalazły się przed wszystkimi pokojami. W doskonałym nastroju schodzę na śniadanie i już ze szczytu naszych czerwonych wilżańskich schodów widzę znakomity plakat. Łódka unosi się nad falami-napisami z planem dnia. Cykam zdjęcie adekwatnie wystylizowanej grupie weneckich letników i podchodzę do stołówki. Ale dziś to nie stołówka tylko „CAFE FLORIAN”, najstarsza kawiarnia na świecie, otwarta w 1720 roku na Placu Świętego Marka. Gościła wszystkich ważnych z całego świata, o czym dowiadujemy się natychmiast, bo na stolikach znajdują się wizytówki sławnych bywalców Wenecji: Goethe, Byron, a na naszym Modigliani (przypadek?) 

Jest też stolik przy wejściu zachęcający do przeczytania gazety „Dobre życie” (skąd oni to wytrzasnęli?), obok kawa i hotelowy dzwonek. Obsługuje nas uśmiechnięta „florianowska” ekipa. W wypisanym menu różne rodzaje kaw. Popijając swoją czuję, że tuż obok mnie pluska woda w Canal Grande. W słońcu pod letnim parasolem nie trudno pofantazjować. Czas na apel i znów zaskoczenie - prawdziwe "coup de théâtre". W czasie meldowana grupa informuje nas, że jeśli nic nie zrobimy ze zmianami klimatu to już wkrótce Wenecja będzie wyglądać tak: i na głowie Marysi ląduje woda z wielkiego garnka. A! Zaniemówiliśmy! Wyśmienity dobór środków wyrazu do przekazu. Zadziałało! I na wyobraźnię i na emocje. Zachwycona brawurową akcją, proszę jednak, żeby Marysia pobiegła do pokoju zmienić całkowicie mokre ubranie. Ach, jeszcze wieczorem zapraszają nas na wenecki bal maskowy. I tak się zaczyna dzień na letnich warsztatach Ogniska… chwilo trwaj!

Ps. Następnego dnia na radzie obozu za taki poranek dnia porządkowego przyznałam 20 na 5 możliwych ;) 




piątek, 12 lipca 2019

Natalia Sygocka - Znalazłam swoje miejsce




Pamiętam jak dwudziestego trzeciego czerwca wsiadłam do samochodu. Miałam duże oczekiwania wobec tego obozu, głównie ze względu na opowieści starszych Ogniskowiczów. Liczyłam na niesamowite doświadczenia i magiczne wspomnienia. Teraz, kiedy już wróciłam i ciągle przeżywam poobozową depresję mogę śmiało stwierdzić, ze dostałam na tym wyjeździe o wiele więcej. Gdy odbywało się losowanie grup po raz pierwszy poczułam to coś, co wielokrotnie pojawiło się podczas tych dwóch tygodni - pomieszanie stresu, ekscytacji i ogromnego szczęścia z tego gdzie jestem i co robię. Pojawiało się to przed każdym moim występem na scenie, ale nawet przed Radą Obozową. Pamiętam pierwszy dzień porządkowy mojej grupy, nad którym siedzieliśmy do późna w nocy, mimo że każdy był wykończony, gdyż był to dzień pełen wrażeń, jeszcze świeżych emocji po przyjeździe i pierwszej grupowej współpracy. Wtedy doświadczyłam tego, co znałam do tej pory jedynie z opowieści. Myślę, że najważniejszą lekcją jaką wyniosłam z tego obozu jest wartość i umiejętność pracy w grupie. Niekiedy było to wyjątkowo trudne, czasem brakowało nam cierpliwości, jednak kiedy ostatecznie każdy w pełni poświecił się pracy, udawało nam się stworzyć wspaniałe rzeczy, takie jak na przykład sztuka, z której do teraz jestem wyjątkowo dumna. 
To, co było dla mnie bardzo ważne na tym wyjeździe, to czterowersy. Dla kogoś być może błaha sprawa, ale kiedy po raz pierwszy któregoś wieczora dostałam moją karteczkę od pani Ani, byłam przerażona. Rymowałam pół nocy, nie byłam z żadnego tworu zadowolona, ale w końcu udało się i nawet zostałam nagrodzona przypinką. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie, ponieważ od dłuższego czasu przeżywałam blokadę w pisaniu, którą udało mi się przebić właśnie na tym obozie. Teraz żałuję, że miałam szansę napisać tylko dwa czterowersy, ale w przyszłym roku z pewnością będzie ich więcej! Jednak to, co najważniejsze w Ognisku to ludzie, którzy je tworzą. W Wildze miałam szanse stworzyć nowe relacje, ale tez pogłębić wcześniej zawarte przyjaźnie. Dużo dostałam od wszystkich obozowiczów. Nie tylko cenne uwagi, słowa krytyki czy pochwały, ale wiele wartościowych rozmów, pięknych uśmiechów czy nawet przyjaznych spojrzeń. Myślę, że to właśnie za widywaniem tych sześćdziesięciu osób codziennie na korytarzu najbardziej mi brakuje. Pamiętam, że przed wyjazdem na obóz miałam wątpliwości, czy zostać w Ognisku po wakacjach. Czy aby na pewno tu pasuję, czy dam radę połączyć wszystko w drugiej klasie. Jednak teraz już wiem, że nie ma dla mnie lepszego miejsca na Ziemi, z lepszymi ludźmi i lepszymi przygodami do przeżycia czekającymi za rogiem.

czwartek, 11 lipca 2019

Alicja Rasztawicka - Przecież to dopiero początek

fot. Max Walewski

67 kilometrów

Wilga. 67 kilometrów od Warszawy. Ale to 67 kilometrów to tak naprawdę dużo więcej. Na dwa tygodnie wraz z innymi Ogniskowiczami przeniosłam się do innego świata. Miejsca bezgranicznej wyobraźni, prawdziwych emocji i szczerych relacji. Gdy w sobotę, odjeżdżając samochodem z moją mamą przyglądałam się coraz bardziej oddalającemu się budynkowi naszego ośrodka czułam pustkę. Jak to, już ani jednej więcej inwencji, żadnego czterowersu? Jutro nie będzie żadnej niespodzianki ani zajęć instruktorskich? Nie będzie też tych samych emocji, szczęścia, czasem wręcz euforii, najszczerszego śmiechu, ale też smutku, stresu i złości? Przez te dwa tygodnie wiele się nauczyłam. Nic, co robiłam nie przychodziło mi łatwo. Te dwa tygodnie to był intensywny czas pracy nad samym sobą. Gdy tworzyłam swój pierwszy warsztat miałam w sobie wiele wątpliwości. Czy dam radę, jak zostanie on odebrany... Jednak czułam wokół siebie pewną atmosferę, która dawała mi znać, że dam radę. Każdy Ogniskowicz daje trochę od siebie do tego wilgowego klimatu. A wszystkie chwile stresu, niepewności, teraz utwierdzają mnie w przekonaniu, że było warto. Minęły dwa tygodnie i pewien rozdział został zamknięty. Czuję, że z Wilgi wyjechałam bogatsza. O nowych przyjaciół, pogłębione, prawdziwe relacje z ludźmi, których znałam już wcześniej. O doświadczenia, słowa, komentarze, które tak wiele dla mnie znaczyły. Miałam wrażenie, że z każdego omówienia wychodziłam bardziej uważna i zmotywowana do dalszej pracy. Nie ma czegoś takiego jak zła uwaga. Tak samo ważny był dla mnie komplement jak i słowa krytyki. Czasem łzy wzruszenia, czasem szeroki uśmiech. Po moim warsztacie podeszła do mnie jedna z Ogniskowiczek i powiedziała „dziękuje”. To jedno, proste słowo dla mnie znaczyło dużo więcej. Teraz czuję, że będę je pamiętać na bardzo długo. Do wszystkich spektakli, pokazów, niespodzianek, ktoś wkłada cząstkę siebie. Swoje przemyślenia, poglądy, problemy. Decyduje się dzielić nimi z innymi. A to wcale nie jest łatwe. Jednak poczucie wspólnoty jakie tworzy się razem z innymi Ogniskowiczami, powoduje, że można czuć się bezpiecznym. Tak samo było właśnie ze mną. Moja grupa, która przecież z początku składała się z zupełnie przypadkowych, nieznanych sobie osób, po dwóch tygodniach stała się zespołem, który razem może wszystko. Teraz z tym bagażem będę iść dalej przez życie.



środa, 10 lipca 2019

Natalia Bloch - Biegam w klapkach




Każdy wakacyjny wyjazd na obóz pracy twórczej jest dla mnie wyjątkowy. Z różnych powodów. Przede wszystkim jest mi to potrzebne do życia, tak po prostu, jako odskocznia od codzienności. Na dwa tygodnie porzucam obowiązki i rzucam się w wir pracy artystycznej. Na obóz zabieram same najwygodniejsze ubrania, cały obóz biegam w klapkach, upraszczam życie codzienne do minimum, po to by móc skupić się na działaniu wokół sztuki. To bardzo przyjemne w doświadczenie w świecie, w którym wszyscy biegają, dbają o najdrobniejszy szczegół ubioru czy makijażu. Na obozie szukamy piękna w najprostszych rzeczach - ktoś ma kwiatka we włosach, ktoś przykleił sobie gwiazdkę na policzku, ktoś zaspany ma akurat piękny cień liścia na czole...


Kolejną sprawą jest praca instruktorska. Co roku staram się stawiać sobie nowe wyzwania. Podczas wybierania materiału do pracy myślę o tym, co mogłabym przekazać uczestnikom moich zajęć. Jakich umiejętności jeszcze potrzebują do wzbogacenia swoich niespodzianek/sztuk/warsztatów. W tym roku postanowiłam skupić się na pracy z formą oraz jej tworzeniem. Podstawą był tekst Marty Guśniowskiej, dookoła którego stworzyliśmy świat papierowych zwierząt. Rolka grubego papieru malarskiego, taśma i nożyczki-tyle potrzebowaliśmy do stworzenia spektaklu lalkowego. Moim celem było uświadomienie młodym twórcom, że warstwa wizualna spektaklu jest szalenie ważna i do tego wcale nie trudna do zrobienia. I chyba mi się udało :) Wynikiem samodzielnej pracy w grupach były sztuki na podstawie "Bajek Robotów" Stanisława Lema. I to co zobaczyłam sprawiło, że cząstka mojego instruktorskiego serca zabiła mocniej! Ciekawe kostiumy, wyszukana scenografia, piękne kolorowe rekwizyty rodem z robotycznego świata przyszłości...Teatr jest miejscem w którym doskonale łączą się wszystkie inne dziedziny sztuki. Każdy instruktor proponuje uczestnikom coś innego - muzyka, ruch, plastyka, praca z tekstem... Na tegorocznym obozie doświadczyłam, że wszystkie to umiejętności Ogniskowicze doskonale łączą i wykorzystują w samodzielnej pracy.
I jest to szalenie miłe i budujące :)


wtorek, 9 lipca 2019

Małgorzata Czerwień - Zawartość kubka, walizek i pokoju




Herbata robiła się zimna i za mocna, plecy coraz bardziej zgarbione, a kolejne litery wciąż na nowo znikały pod mknącym w lewo kursorem. Tak upłynęły pierwsze godziny mojego przygotowywania tego wpisu. Po tych cudownych dwóch tygodniach wróciłam do rzeczywistości, a cień obaw już na mnie czekał. Wiedziałam, co chcę wyrazić, ale wystraszyłam się, że może nie do wszystkiego powinnam się przyznawać.

W końcu zaparzyłam nową herbatę i przypomniałam sobie drugą niespodziankę zrobioną przez naszą grupę. Długo szukaliśmy pomysłu, aż odważyłam się przeczytać swoje opowiadanie.  Wypowiadając na głos kolejne słowa, tak intymne i zdradzające niemalże wszystko, nie wierzyłam, że to robię, że ci ludzie, którzy jeszcze kilka dni temu byli mi zupełnie obcy, stworzyli przestrzeń, w której mimowolnie się odważyłam. Później wielokrotnie dopadały mnie wątpliwości i chciałam się wycofać, ale na szczęście już się nie dało. Każdy podarował tej niespodziance całą swoją wrażliwość, jednocześnie traktując mój świat w akwarium z wielką subtelnością i nie ujmując mu niczego. Jestem ogromnie wdzięczna za to wszystko, co się wydarzyło, bo wtedy zrozumiałam, że nie zawsze trzeba jeździć jednoosobową furgonetką i warto wpuszczać do siebie innych.

To wspomnienie sprawiło, że zdecydowałam nie usuwać kolejnych linijek, ale do wszystkiego się przyznać.

Ostatnie kilka dni przed przyjazdem na obóz było dla mnie bardzo trudne. Jednocześnie się bałam i nie mogłam doczekać, a wszystko było podszyte wszechobecnym niepokojem. Od października nie byłam w Ognisku. Weekendowe wyjazdy do Warszawy były dla mnie czasem zebrania twórczej energii, inspirujących spotkań, przypomnieniem priorytetów i przede wszystkim wymknięciem się rzeczywistości i szansą na spędzenie czasu sama ze sobą, a rezygnacja z nich sprawiła, że przez cały rok bardzo się miotałam. Wpadając z jednego szaleństwa w kolejne, czułam się jakbym mieszkała w pokoju namalowanym przez Magritte'a, wypełnionym przez pęczniejące jabłko, które uniemożliwia otwarcie drzwi, okien, nie da się go zjeść, a wciąż rośnie. Chciałam uciec gdzieś bardzo daleko, najlepiej na księżyc, ale okazało się, że mogę na obóz. W walizkach miałam przede wszystkim nadzieję, że nie będę musiała wracać.

Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co bym teraz przeżywała, gdyby mój plan się powiódł.

Kiedy Pani Ania wybrała mnie do swojej grupy, a później powiedziała, że na zajęciach będziemy zajmować się rozmową z samym sobą, wpadłam w panikę, ale szybko pojawiła się ufność – ta niezbędna do wykonywania kolejnych zadań i ufność samej sobie, swoim przeczuciom. Siedząc trzy godziny w pokoju, próbując opisać siebie za pomocą obrazów, co chwilę dochodziłam na skraj wytrzymałości i prawie wybuchałam histerycznym płaczem. Gdy po powrocie do domu zerknęłam na kartkę, którą wtedy zapisałam, wątpliwości na niej zawarte wydały mi się bardzo odległe. Pierwszy raz od dawna udało mi się wysłuchać siebie i odbić się w przyjętym kierunku, zamiast wpadać w czeluści roztrząsania, przesadnych analiz i rozpaczy.

Kolejnego dnia, gdy robiłam mapę marzeń, patrzyłam na wciąż mnożące się niewiadome ze spokojem, dając sobie czas na przemyślenie, bo czułam, że udało mi się ponownie odnaleźć mój kierunek i nie potrzebuję już cudzych póz, w których chowałam się jak w pożyczonych, za dużych bluzach. W moich koszulach jest mi do twarzy i wkrótce wszystko się ułoży. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że zatrzymanie nie oznaczało ucieczki ze świata - wręcz przeciwnie, kipiało działaniami, a zajrzenie w głąb siebie potęgowało tylko czujność na wszystkich wokół.

Wydaje mi się, że to była najpiękniejsza i najważniejsza szansa, jaką dostałam i chcę w pełni z niej czerpać. Z tą myślą jeszcze łatwiej było mi wykorzystywać wszystkie mikrookazje, które inni codziennie mi stwarzali.

Wyzwaniem był też monolog przygotowany na pokaz instruktorski. Cieszę się, że Pani Ania skłoniła mnie do napisania go i tym bardziej samodzielnego powiedzenia ze sceny. Wcześniej  zawsze oddawałam swoje słowa innym siadając bezpiecznie na widowni, ale obawy zniknęły bardzo szybko. Wszystkie wyzwania podejmowałam tym razem z wyjątkową łatwością i lekkością, z każdego czerpałam przyjemność.

Przed obozem bałam się roli jednej z najstarszych Ogniskowiczek, odpowiedzialności za dobre wspomnienia tych, którzy są pierwszy raz, konieczności panowania nad pracą w grupie... zupełnie niepotrzebnie. Już po paru minutach rozmowy zrozumiałam, że mam wielkie szczęście uczestniczyć w czymś absolutnie niezwykłym – synergia, która zaiskrzyła z połączenia tak silnych i różnorodnych osobowości była oszałamiająca i cały czas nas uskrzydlała. Chcieliśmy iść wspólnie coraz dalej. Instruktorzy cały czas nas w tym wspierali, a poza lekcją pracy ze scenografią i kostiumem, każde z nas nauczyło się, że warto sięgać głębiej i się nie bać. Urzekło mnie to, że Nela i Piotrek poświęcili nam wtedy całe swoje zaangażowanie i siły i poczułam, że ja też chcę dawać z siebie jak najwięcej. Świeżość pomysłów, otwartość, wykorzystywanie swoich talentów i przede wszystkim piękne rozmowy podczas spotkań grupy sprawiły, że wszystko na tym obozie ekscytowało mnie tak silnie, jakby był to mój pierwszy, a jednocześnie byłam już spokojna i pewna, że jestem we właściwym miejscu i wśród właściwych ludzi, którym jestem niewyobrażalnie wdzięczna.

Teraz, kiedy siedzę już w domu i wzruszam się czytając wpisy w książce, jestem szczęśliwa, że wykorzystałam swoją szansę. Herbata znowu jest niewypita i zimna, bo między kolejnymi literami, nie było chwili na pauzę. Rzeczywistość mnie aż tak nie przeraża. Czuję, że wracam z kilkoma dodatkowymi walizkami rozmów, wspomnień, pokonanych wyzwań, które mogę dodawać do swoich stylówek każdego dnia, zamiast pożyczać cudze myśli. Magritte'owskie jabłko, które zasłaniało mi twarz, zmieniło się w gołębia, a jego lot kieruje moje spojrzenie w stronę nowych inspiracji. Jestem gotowa ze wszystkim się zmierzyć i iść własnym krokiem w kierunku, który wyznaczyłam już wewnętrznym kompasem.




czwartek, 4 lipca 2019

Chyba w końcu założyliśmy...


Założyliśmy siostrzeństwo sympatyków zaginionych furgonetek


                                                                        nasza furgonetka z lodami

Tuż po losowaniu grup Benio powiedział „mamy świetną grupę”, a my patrzyliśmy po sobie.

Maciek Bisiorek zastanawia się, gdzie są furgonetki z lodami
Stajemy obok siebie, w większości tacy znajomi nieznajomi, których pewnie widywałem czasem w Ognisku. W mojej głowie już tworzą się obrazy tych osób. Jak zwykle, moje wyobrażenia niszczą się, gdy tylko zaczynamy rozmawiać. Mamy wymyślić nazwę naszej grupy i przygotować jakaś etiudę na jej temat. Od pierwszych minut widzę, że może wyjść z tego coś ciekawego. Z przyjemnej pogawędki rozmowa przechodzi w kopalnie dziwnych, nieszablonowych myśli. Do końca obozu wydobywanych surowców nigdy nie zabrakło. Szybko podejmowaliśmy decyzje, o czym chcemy opowiedzieć. Tworząc następne pokazy każdy dokładał własny puzzel do reszty. Zaskakująco, kolejne części idealnie pasowały, tworząc unikalną całość, zawierającą cząstkę każdego z nas. Zaczęliśmy działać jak jeden organizm, którego każdy organ jest zupełnie inny, ale dąży do jednego.

Julia Dominiak i wspólne spotkanie przy furgonetce
Z początku myślałam, że nie będę w stanie przedstawić swoich poglądów, czy nawet swojego charakteru. Pierwszego dnia każdy się poznawał, więc i ja każdego poznałam. Spotkałam kilka osób, które mi dawały najlepszy przykład Ogniskowicza na obozie, więc co by się stało, gdyby ich nie było? Nasza grupa nie ma ścisłych zasad, a mimo to jesteśmy zawsze sprawni, nawet w najgorszych momentach. Każda osoba daje coś od siebie, i od każdego wymaga, może to dlatego nie szukamy innej rozrywki?

Lila Sajnok o tym, dokąd prowadzą furgonetki
Już przy pierwszej rozmowie z grupą poczułam świetna atmosferę. Wszyscy otwarcie opowiadali o sobie. Od razu zawiązała się między nami relacja i wiedziałam że będzie nam się dobrze pracowało. Każdy miał jakąś swoją wizję i  z nich wyciągaliśmy najlepsze pomysły. Mogliśmy znaleźć wspólny środek i stworzyć coś niezwykłego.  Każdy był bardzo zaangażowany w tworzenie naszych pokazów. Podczas wspólnej pracy każdy zdobył nowe umiejętności od innych członków grupy. Nauczyliśmy się tańczyć, udawać marionetki i robić makijaże. Każdy członek grupy wniósł do niej coś wartościowego bez czego nie moglibyśmy stworzyć tak różnorodnych pokazów. Praca z taką grupą była ogromną przyjemnością i nie pojawiały się między nami kłótnie. Zawsze  wspólnie podejmowaliśmy decyzję i nikt nie narzucał swojego zdania.

Gosia Czerwień wysiada z furgonetki jednoosobowej
Jednym ze szczególnych momentów podczas wspólnej pracy było dla mnie przygotowywanie drugiej niespodzianki – moment mnóstwa zaskoczeń. Pierwsze nastąpiło, gdy odważyłam się wyciągnąć swoje opowiadanie, zawsze zdawało mi się zbyt intymne i zbyt dużo ujawniające, a teraz poczułam, że nie muszę się przy nich bać, chociaż znamy się tylko kilka dni. Kiedyś chciałam przerobić to opowiadanie na warsztat, ale zabrakło mi odwagi, a teraz, po przeczytaniu go grupie, nie mogłam się już wycofać, bo ilekroć dopadały mnie wątpliwości i chciałam wcisnąć je ponownie do szuflady, wszyscy mówili „robimy!”. Byłam zdumiona tym jak szybko i łatwo, a przy tym z wielką delikatnością, wszyscy zanurzyli się w moim świecie i wzbogacili go swoimi pomysłami i wrażliwością. Świat, który istniał zamknięty w mojej głowie nagle się zmaterializował dzięki skupieniu i zaangażowaniu wszystkich i mam wrażenie, że dzięki temu  mi też udało się w pewien sposób z niego wyjść. Nie boję się, że inni ludzie mnie pochłoną lub zabiorą coś ze mnie, chcę pozwalać im się zaskakiwać, bo tylko wtedy wszystko wokół iskrzy i to co zdawało się niemożliwe i nieprawdopodobne, może nagle istnieć.

Benedykt Chromiński o idealnej symulacji
Brak zrozumienia prowadzi do niczego. Kiedy taka sytuacja się dzieje, wszystko staje się trudniejsze dla grup w czasie pracy. Nasza praca skupiła się na zrozumieniu, które zaprowadziło nas do udanej sztuki. Tematem naszej sztuki była relacja człowieka i maszyny, która wcale nie prowadzi nas do udoskonalenia świata. Skupiliśmy się na formie, powodującej symulacyjny charakter u widza. Dzięki zaangażowaniu doświadczonych i młodszych, udało się to wykonać. Mogę tylko pogratulować i życzyć mojej grupie takich samych ludzi wokół.

Iga Szczygielska za kierownicą furgonetki
Minuty przed sztuką. Ostatnie nerwowe przygotowania. Ukradziony przeze mnie głośnik głośno gra muzykę. To 'Don't stop me now' Queen. Wszyscy biegają, krzyczą, tańczą. Parę piosenek później wchodzi Nela, puszczam 'Hit the road Jack'. Wszyscy skaczą, śpiewają, tańczą, rozgrzewamy się. Wołam wszystkich, aby stanęli na miejscach i siadam za konsolą, Bianka wprowadza ludzi. Rzucam ostatnie spojrzenie po wszystkich, już gotowych i w rolach. Zalewa mnie duma. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty i mamy zamiar wcisnąć publiczność w siedzenie. Puszczam muzykę.
Niech rozpocznie się sztuka!

Bianka Rucińska o przełamaniu lodów
To wspaniałe, że znamy się niecałe dwa tygodnie, a jesteśmy już tak zgrani. Pewnego dnia nagle się poznaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać jakbyśmy znali się od lat. Każdy pomysł, nawet głupi (a takich nie ma) jest rozważony. Kiedy ktoś kogoś potrzebuje to zawsze się znajdzie ktoś do pomocy. Nie mamy problemu ze spotkaniami, wszyscy są punktualni i nie ma problemów z komunikacją.

Julka Kucińska szukając furgonetki
Tutaj każdy mógł pracować w swoim tempie. Nie było pośpieszania krzykiem. Przy choćby najmniejszym zamieszaniu razem dążyliśmy do spokoju. Każda praca była tak samo ważna. Zawsze mieliśmy dziewięć odmiennych poglądów, a wykorzystywaliśmy je tworząc porozumienie. Wychodziło nam to zaskakująco sprawnie. Troszczyliśmy się o siebie nawzajem. Udało nam się stworzyć świetną atmosferę.

Pola Hojka o odjeździe furgonetki
Cieszę się, że trafiłam do tak wspaniałej grupy na moim pierwszym obozie. Wszyscy są mili, pełni energii, a przede wszystkim doświadczeni. Zawsze dobrze na się współpracuje (np. słuchanie  dobrej energicznej muzyki to taka nasza terapia). Jestem naprawdę wdzięczna za wiedzę, którą od nich zdobyłam ponieważ będę mogła ją wykorzystywać w kolejnych latach Ogniska.