czwartek, 29 lipca 2021

Sebastian Królikowski - Babcia Żenia

 


Żenia Herman. Nie wiem czy mam prawo tak o Niej pisać. Wydaje mi się, że po 15 latach znajomości mam, i że raczej by się za to nie obraziła.

Choć wszyscy wspominają ją jako damę polskiego teatru, którą niewątpliwie była, ja miałem to szczęście, że mogłem poznać Ją od tej „niepomnikowej”, ludzkiej strony.

Zaczęło się na zajęciach ze scen wierszem w 2006 roku. Miałem zachowywać się nie jak „chłopak z Czerniakowa”, było tarmoszenie za pseudo-irokeza, którego wtedy nosiłem („Jak on się w świetle mieni”) – wszystko z niespotykaną mieszaniną czułości i sarkazmu.

Rok później, kiedy już nie mieliśmy zajęć, wyrobiłem sobie identyfikator z napisem „Asystent Asystenta – Szara Strefa” i przychodziłem na zajęcia do innej grupy. Posiedzieć, uczyć się, spędzić czas – choć miałem również prawo zabrać głos, zasugerować jakiś pomysł, rozwiązanie sceny.

Dwa lata później doczekałem się! Zostałem Jej asystentem, ale to bardzo szybko przerodziło się w niesamowicie rodzinną zażyłość.

Nie jestem w stanie policzyć spektakli, które razem obejrzeliśmy. Chłonęła współczesny teatr. To co dla Jej rówieśników byłoby skandalem albo barbarzyństwem, ona kwitowała krótko – „tak się teraz robi teatr”.

Mimo wieku trudno byłoby znaleźć osobę myślącą bardziej współcześnie. Nie ma się czemu dziwić. Do teatru chodziła nawet kilka razy w tygodniu, filmów również oglądała całkiem sporo. Książki pochłaniała jedną za drugą, prenumerowała gazety i magazyny. Zawsze była na czasie.

Kiedy trafiła do Skolimowa i nie mogła więcej usiąść na widowni, dzwoniła – „Ty mi mów na bieżąco co się dzieje!”. Nie musiałem. Była bardziej na bieżąco niż ja. Mówiłem o jakiejś premierze, a Ona wiedziała już kto grał, kto reżyserował, kto robił scenografię, kto komponował muzykę.

Kiedy powiedziałem, że jeden z polskich seriali jest wizualną kalką serialu „Tabu” (nie wymieniłem tytułu) zanurkowała pod stołem, wyciągnęła spod niego gazetę, otworzyła ją dokładnie na zdjęciu Toma Hardy’ego i powiedziała „Pewnie tego!”.

Jednak te 15 wspólnych lat to nie tylko teatr. To:

- 50 euro wciśnięte mi do dłoni przed moim miesięcznym euro-tripem. Podarowane żebym miał co jeść, ale usprawiedliwione całkiem niezłą wymówką - „Masz i przywieź mi wachlarz”.

- Obiad w wykwintnej restauracji, na który zaprosiła mnie po obronie pracy magisterskiej „Musimy uczcić Twoje magisterium”

- Trąbienie na innych kierowców „Jeżdżę jak stary szofer!”

- Użalanie się nad ludzką głupotą – „No co za tępota!”

- Wciskanie lodów rumowych, kiedy po całonocnej imprezie zjawiłem się u niej w mieszkaniu – „No ja Ci klina nie dam!”

- Wspomniany wyżej klin, bo Żenia pić nie lubiła, ale sporadycznie zdarzyło jej się usiąść ze mną przy szklaneczce whisky (tylko whisky, bo to w końcu elegancki trunek)

- A przede wszystkim lekcje: kultury, historii, geografii, politologii, socjologii, psychologii, ekonomii, bo Żenia interesowała się WSZYSTKIM i na WSZYSTKIM się znała

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jest dla mnie jak rodzina, jak babcia. Któregoś dnia naszła mnie potrzeba, żeby jej o tym powiedzieć. Nadszedł 21 stycznia, dzień babci. Zdenerwowany zadzwoniłem do Niej i złożyłem życzenia. Powiedziałem, że robię to, bo dla mnie jest po prostu babcią. Ucieszyła się, choć nie obeszło się bez sarkastycznej uwagi.

Kiedy odeszła wiele osób straciło nauczycielkę, profesorkę, mentorkę, przyjaciółkę. Ja straciłem o wiele więcej. Straciłem babcie Żenię.



środa, 28 lipca 2021

Anna Kozłowska - O wdzięczności i magii spotkania z Panią Profesor Eugenią Herman

 


Pani profesor Eugenia Herman. Żenia…

Ty barania glowo… każdy kto miał przynajmniej jedne zajęcia ten doskonale pamięta mocny głos wypowiadający te słowa z pięknym płynącym „ł”. I wiele innych, równie trafnych, które miały stawiać do pionu, ale jednocześnie były oznaką profesorskiej uważności, chęci pomocy, troski i opieki. Niby skarcenie ale jednak z pogłaskaniem po głowie. Lubiła uczyć. I świetnie się do tego nadawała. Otwarta, tolerancyjna i wymagająca. Ostra i czujna. Przejęta losem swoich podopiecznych. Nas dzieciaki w Ognisku kupiła swoją szczerością. Nie było ściemy, fałszywej dyplomacji, zawsze prosto z mostu, bez owijania w bawełnę można było usłyszeć wszystkie ważne uwagi. Kto chciał miał szanse nauczyć się solidnego rzemiosła. Niemal od razu wiedziała kogo w czym obsadzić. Czuła, kto ma jaki potencjał, jak wysoko może podskoczyć. Strzegła klasyki („hermanizm klasyczny”), pilnowała gestu, postawy, ułożenia rąk („zdejmij rękę z … - wspomnienie dla wtajemniczonych). Ale wiadomo, że młodzi ludzie uczą się przede wszystkim przez przykład. A Pani Profesor była wspaniałym przykładem aktorki doskonale wykształconej, z otwartą głową, ciekawą świata i ludzi. Z zawodowym etosem z najlepszych teatralnych tradycji. Z ogromną siłą, głosu, wymowy, poglądów. Zawsze elegancka, potężna i zwiewna jednocześnie. Dama.



Pamiętam, gdy na letnich warsztatach w Osuchowie brała udział w naszej fuksówce. W szalonym przebraniu figlarnie dokazywała wraz z innymi jak mała dziewczynka. Zabawna, radosna, z ogromnym dystansem do siebie. Zresztą poczucie humoru i donośny śmiech to cecha wiodąca. Gdy sama zaczęłam uczyć uwielbiałam rady pedagogiczne, które często zamieniały się w rozmowy przerywane wybuchami śmiechu i łzami rozbawienia. Czułam też, że mam w Pani Profesor troskliwą opiekę. Często na radach despotycznie przerywała jakieś szermierki słowne i chaotyczne wielogłosowe tyrady: „Cisza, teraz Ania mówi” – ciekawa mojego zdania. Bardzo mi tym dodawała otuchy. Wierzyła we mnie i w wartość tego, co robię dla nastolatków i studentów. Już wówczas wiedziałam, że to ważne, ale jak bardzo, czuję dopiero dziś gdy Pani Profesor zabrakło. Pamiętam też jak po fuksówce na obrzędzie swoim tubalnym głosem na kilka kilometrów okolicznych lasów oznajmiła jak istotna jest mądra edukacja i że trzeba wcześnie zaczynać. Mocno i głęboko to usłyszałam. Dodała mi wtedy skrzydeł na kilka najbliższych dni i na całe życie.  

A na zakończenie anegdota magiczna. Znałyśmy się już ponad 30 lat i kiedyś odwoziłam Panią Profesor po premierze w Teatrze Narodowym. Zwykła rozmowa w samochodzie zamieniła się w sztukę Ionesco. Zaczęło się od zwyczajowego pytania gdzie mieszkam. Na Marszałkowskiej. O ja też kiedyś mieszkałam na Marszałkowskiej, to było moje pierwsze mieszkanie gdy przeprowadziłam się do Warszawy. Na rogu ulicy. W tej kamienicy gdzie mieszkali… Nieprawdopodobne, ja tam teraz mieszkam. Tak? W środkowej klatce. Tak, w środkowej, na ostatnim piętrze. Niesamowite. Ja mieszkam na ostatnim. Pierwsze drzwi po lewo. Tak?? Do niedawna na balkonie stały dwa duże drzewa. Piękny widok. To moje drzewa!! … okazało się, że mieszkam dokładnie w tym samym mieszkaniu, w którym swoje warszawskie życie rozpoczynała Żenia. Przecież to nie przypadek. Magia.

Szanowna, kochana Pani Profesor, dziś wypełnia mnie wielki smutek. I ogromna wdzięczność.




niedziela, 4 lipca 2021

Natalia Czekalska (z domu Bloch) - O tym, że warto być upartym

 


Wpadły mi w ręce ogniskowe albumy ze zdjęciami. Przeglądam, szukam siebie na zdjęciach, wspominam...Odnajduję to zdjęcie. Pamiątka z zajęć z animacji z panią Elą Sochą. Jeszcze wtedy, mając pewnie 14 lat, nie wiedziałam, że kilka lat później moja przyszłość zwiąże się z teatrem animacji na dobre. Nie doceniłam wystarczająco tych zajęć. Będąc nastolatką marzyłam o byciu poważną aktorką dramatyczną, wszelkie próby zaznajomienia mnie z teatrem formy były nieskuteczne. Ile się od tego czasu zmieniło! Kończąc wydział lalkarski, byłam wdzięczna, że to właśnie tam przyszło mi się uczyć aktorstwa. Pomijając wszelkie sprawy związane z nieporadnością mojej Alma Mater, które nieco przysłaniają blaski, śmiało mogę powiedzieć, że nauka na wydziale teatru formy to prawdziwa szkoła życia. Przez cztery lata studiowania moja wyobraźnia rozgrzana była do czerwoności, każdy dzień wymagał ogromnego zaangażowania fizycznego i psychicznego. Lata studiów utwierdziły mnie w przekonaniu (które pierwotnie wyniosłam z Ogniska), że wyobraźnia nie ma granic. Po prostu. Jest to dla mnie więcej niż pewne. Inspiracją może być wszystko, wystarczy otworzyć umysł, pozwolić głowie swobodnie pracować. Aby stworzyć etiudy na zajęcia (liczone w setkach!) trzeba cały czas wymyślać, kreować, tworzyć...Czy to się nudzi? Czasem tak, bo łatwo wpaść w rutynę. Ważne, żeby nie przestawać szukać, skupiać się na tym, co jest ciekawe, inspirujące i za tym podążać. Nauka teatru animacji nauczyła mnie czujności - wybierania z otaczającego mnie świata rzeczy wartych zapamiętania, bo każdy obraz, każde słowo może być początkiem doskonałego pomysłu. Tej wrażliwości można się nauczyć. Patrząc na moje pierwsze zdjęcie z lalką w ręce, wiem że brakowało mi wtedy takiego postrzegania teatru. Dlatego dobrze jest czasem dać sobie czas, pozwolić rzeczom się zadziać, a potem spojrzeć na siebie z przeszłości łagodniejszym okiem.