piątek, 12 marca 2021

Anna Kozłowska - Zosiu, byłaś jak olśniewający fajerwerk

 


Zosiu,

Byłaś jak Myszka Miki. Wymarzona towarzyszka przygody. Urocza i rezolutna. Wesoła i beztroska. Zaradna i pomocna. Potrafiłaś swoimi ramionami otoczyć opieką każdego na kuli ziemskiej gdybyś tylko wyczuła, że jest w potrzebie. Zabawna i dowcipna. Cudownie ironiczna. Twoje poczucie humoru często zwalało z nóg. Wpadałaś jak burza i z zawadiacką miną zaczynałaś serię opowieści z niesamowitych wydarzeń. Niestworzone historie, czasem dramatyczne, często sensacyjne, ale zawsze z zaskakującym happy endem. Wszyscy wciąż słyszymy echo tego wspólnego śmiechu. Każdy chciał się z Tobą kumplować. Życie z Tobą było atrakcyjne. Gdziekolwiek się pojawiałaś natychmiast miałaś tłumy przyjaciół. Tak, przyjaciół, bo tak Cię wszyscy postrzegali. Przy każdym chciałaś się zatrzymać, wysłuchać, zapytać o ważne dla niego kwestie, dzielić troski i wynajdywać rozwiązania dla spraw najtrudniejszych. Od tego przecież są przyjaciele. Umiałaś słuchać. Ale sama zwierzałaś się rzadko i tylko nielicznym. Dla świata miałaś „poker face” i nieustanną wiadomość, że u Ciebie wszystko w porządku, a nawet jak coś się waliło, to swoje smutki przedstawiałaś w formie zabawnej anegdoty. By uwierzono, że tak naprawdę Twoje kłopoty są nawet lekko zabawne…

Zawsze myślałaś o innych. Obserwowałaś. Zauważałaś. Czujna na człowiecze emocje. Nie dzieliłaś ludzi. Pracowałaś z wykluczonymi z różnego powodu. Tak samo traktowałaś dyrektora teatru i staruszka na ulicy, któremu natychmiast biegłaś z pomocą. Dla wszystkich miałaś mnóstwo dobrej energii i konkretnych rozwiązań. Czułaś, że Twoim powołaniem jest pomoc innym ludziom. Stawałaś na rzęsach, by pomóc, wspomóc, zaradzić. Twoja pomysłowość była legendarna. Najgroźniejsza katastrofa nie miała szans przy Twojej kreatywności. Zosia na wszelkie kłopoty. Problemy były wyzwaniem. Stres codziennością. Niewielu zdawało sobie sprawę z kosztów, jakie ponosił Twój organizm. Pilnie strzegłaś tego sekretu.

Twoim żywiołem był teatr. Jego magia i dzień powszedni. Spełniałaś się na próbach, między próbami, podczas spektakli, gdy nagle trzeba było ratować scenografię lub światła. Uwierało Cię biurko, męczyły papiery z pieczątkami. Chciałaś tworzyć, współtworzyć, działać. Mądrze edukować, podawać dłoń młodszym i słabszym. Twoim życiem byli ludzie, akcja i wir zdarzeń. Znakiem rozpoznawczym kolorowo radosne ubrania, zabawne oprawki okularów i oryginalne kolczyki. Poznałyśmy się w Ognisku jednocześnie debiutując, Ty jako Ogniskowiczka, ja jako instruktorka teatralna. Zastrzeliłaś mnie kiedyś, gdy przypomniałaś mi w co byłam ubrana na pierwszych zajęciach. Ach ta Twoja uważność. Potem, gdy reaktywowaliśmy Ognisko od początku bardzo chciałam, żebyś uczyła, jeździła na obozy. Młodzi ludzie uczą się przez przykład. A Ty miałaś tyle atutów, od pasji zaczynając na kręgosłupie moralnym kończąc. Ściągałam Cię nawet na kilka dni, na pojedyncze zajęcia i Ci, którzy mieli z Tobą ogniskowy kontakt wiedzą dlaczego było warto. Zasiałaś dużo dobrego przez sztukę kształtując swoje środowisko.

Żyłaś w ciągłym ruchu, w drodze, w pędzie. Spotykałyśmy się w locie, gdy zahaczałaś o Warszawę lub, rzadziej, gdy ja przylatywałam do Ciebie. Ale zawsze były to spotkania intensywne. Z lawiną zdarzeń. I wyrazistych wspomnień. Pamiętam gdy przywieziono do mnie zakupioną kanapę w formie dwóch gigantycznych paczek. Spojrzałyśmy na siebie zaskoczone i natychmiast padła decyzja: Jak to my nie damy rady?! I cały wieczór chichrałyśmy się w dzikim szale rozprawiając się z deskami, gwoździami i sprężynami. Pewnie następnego dnia miałyśmy zakwasy, ale ze śmiechu. I pamiętam, jak przyjechałaś po mnie o świcie na lotnisko w Buenos Aires. Przecież nie musiałaś, a jednak nie mieściło Ci się w głowie, że mogłabyś nie przyjechać. I pamiętam jak wybierałyśmy sukienkę na Twoją kolejną premierę, tę białą w wielkie kropki. Cieszyłam się gdy Cię w niej potem widziałam na zdjęciach. I pamiętam, gdy w Hiszpanii w trakcie prób okazało się, że nie masz zegarka. Kupiłam Ci najzabawniejszy jaki był w dziwnym sklepie, w kropki. Jako niespodziankę. Byłaś tak wzruszona, że ktoś pomyślał o Tobie…

Wychodząc z domu na Twój pogrzeb zastanawiałam się, co usłyszę w radio, jaką piosenką dasz mi znak, gdy uruchomię samochód. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i poleciała melodia z Bonda. Sto procent napięcia i ostra jazda bez trzymanki. Z błyskotliwymi dialogami. Cała Ty.

Tylko tym razem nie było happy endu… Zosiu, dziękuję Ci za wszystkie dobre chwile: ważne, piękne i owocne. Byłaś jak olśniewający fajerwerk. Wybuchłaś z całą mocą, błyskawicznie oszałamiająco rozbłysłaś, zamigotałaś i znikłaś. Zbyt szybko. Za wcześnie. Ale zostawiłaś we mnie Twój Powidok. Na zawsze!


Zosia z iskrą w oku na ogniskowej Wigilii, z Anną Kozłowską i Haliną Machulską 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz