Zosiu,
Byłaś jak Myszka Miki. Wymarzona towarzyszka przygody.
Urocza i rezolutna. Wesoła i beztroska. Zaradna i pomocna. Potrafiłaś swoimi
ramionami otoczyć opieką każdego na kuli ziemskiej gdybyś tylko wyczuła, że
jest w potrzebie. Zabawna i dowcipna. Cudownie ironiczna. Twoje poczucie humoru
często zwalało z nóg. Wpadałaś jak burza i z zawadiacką miną zaczynałaś serię
opowieści z niesamowitych wydarzeń. Niestworzone historie, czasem dramatyczne, często
sensacyjne, ale zawsze z zaskakującym happy endem. Wszyscy wciąż słyszymy echo
tego wspólnego śmiechu. Każdy chciał się z Tobą kumplować. Życie z Tobą było
atrakcyjne. Gdziekolwiek się pojawiałaś natychmiast miałaś tłumy przyjaciół. Tak,
przyjaciół, bo tak Cię wszyscy postrzegali. Przy każdym chciałaś się zatrzymać,
wysłuchać, zapytać o ważne dla niego kwestie, dzielić troski i wynajdywać rozwiązania
dla spraw najtrudniejszych. Od tego przecież są przyjaciele. Umiałaś słuchać. Ale
sama zwierzałaś się rzadko i tylko nielicznym. Dla świata miałaś „poker face” i
nieustanną wiadomość, że u Ciebie wszystko w porządku, a nawet jak coś się
waliło, to swoje smutki przedstawiałaś w formie zabawnej anegdoty. By
uwierzono, że tak naprawdę Twoje kłopoty są nawet lekko zabawne…
Zawsze myślałaś o innych. Obserwowałaś. Zauważałaś.
Czujna na człowiecze emocje. Nie dzieliłaś ludzi. Pracowałaś z wykluczonymi z
różnego powodu. Tak samo traktowałaś dyrektora teatru i staruszka na ulicy,
któremu natychmiast biegłaś z pomocą. Dla wszystkich miałaś mnóstwo dobrej
energii i konkretnych rozwiązań. Czułaś, że Twoim powołaniem jest pomoc innym
ludziom. Stawałaś na rzęsach, by pomóc, wspomóc, zaradzić. Twoja pomysłowość
była legendarna. Najgroźniejsza katastrofa nie miała szans przy Twojej
kreatywności. Zosia na wszelkie kłopoty. Problemy były wyzwaniem. Stres
codziennością. Niewielu zdawało sobie sprawę z kosztów, jakie ponosił Twój
organizm. Pilnie strzegłaś tego sekretu.
Twoim żywiołem był teatr. Jego magia i dzień powszedni.
Spełniałaś się na próbach, między próbami, podczas spektakli, gdy nagle trzeba
było ratować scenografię lub światła. Uwierało Cię biurko, męczyły papiery z pieczątkami.
Chciałaś tworzyć, współtworzyć, działać. Mądrze edukować, podawać dłoń młodszym
i słabszym. Twoim życiem byli ludzie, akcja i wir zdarzeń. Znakiem
rozpoznawczym kolorowo radosne ubrania, zabawne oprawki okularów i oryginalne
kolczyki. Poznałyśmy się w Ognisku jednocześnie debiutując, Ty jako Ogniskowiczka,
ja jako instruktorka teatralna. Zastrzeliłaś mnie kiedyś, gdy przypomniałaś mi
w co byłam ubrana na pierwszych zajęciach. Ach ta Twoja uważność. Potem, gdy
reaktywowaliśmy Ognisko od początku bardzo chciałam, żebyś uczyła, jeździła na
obozy. Młodzi ludzie uczą się przez przykład. A Ty miałaś tyle atutów, od pasji
zaczynając na kręgosłupie moralnym kończąc. Ściągałam Cię nawet na kilka dni,
na pojedyncze zajęcia i Ci, którzy mieli z Tobą ogniskowy kontakt wiedzą
dlaczego było warto. Zasiałaś dużo dobrego przez sztukę kształtując swoje
środowisko.
Żyłaś w ciągłym ruchu, w drodze, w pędzie. Spotykałyśmy
się w locie, gdy zahaczałaś o Warszawę lub, rzadziej, gdy ja przylatywałam do
Ciebie. Ale zawsze były to spotkania intensywne. Z lawiną zdarzeń. I wyrazistych
wspomnień. Pamiętam gdy przywieziono do mnie zakupioną kanapę w formie dwóch
gigantycznych paczek. Spojrzałyśmy na siebie zaskoczone i natychmiast padła
decyzja: Jak to my nie damy rady?! I cały wieczór chichrałyśmy się w dzikim
szale rozprawiając się z deskami, gwoździami i sprężynami. Pewnie następnego
dnia miałyśmy zakwasy, ale ze śmiechu. I pamiętam, jak przyjechałaś po mnie o świcie
na lotnisko w Buenos Aires. Przecież nie musiałaś, a jednak nie mieściło Ci się
w głowie, że mogłabyś nie przyjechać. I pamiętam jak wybierałyśmy sukienkę na Twoją
kolejną premierę, tę białą w wielkie kropki. Cieszyłam się gdy Cię w niej potem
widziałam na zdjęciach. I pamiętam, gdy w Hiszpanii w trakcie prób okazało się,
że nie masz zegarka. Kupiłam Ci najzabawniejszy jaki był w dziwnym sklepie, w
kropki. Jako niespodziankę. Byłaś tak wzruszona, że ktoś pomyślał o Tobie…
Wychodząc z domu na Twój pogrzeb zastanawiałam się, co
usłyszę w radio, jaką piosenką dasz mi znak, gdy uruchomię samochód.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce i poleciała melodia z Bonda. Sto procent
napięcia i ostra jazda bez trzymanki. Z błyskotliwymi dialogami. Cała Ty.
Tylko tym razem nie było happy endu… Zosiu, dziękuję Ci
za wszystkie dobre chwile: ważne, piękne i owocne. Byłaś jak
olśniewający fajerwerk. Wybuchłaś z całą mocą, błyskawicznie oszałamiająco rozbłysłaś,
zamigotałaś i znikłaś. Zbyt szybko. Za wcześnie. Ale zostawiłaś we mnie Twój
Powidok. Na zawsze!
![]() |
Zosia z iskrą w oku na ogniskowej Wigilii, z Anną Kozłowską i Haliną Machulską |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz