wtorek, 9 lipca 2019

Małgorzata Czerwień - Zawartość kubka, walizek i pokoju




Herbata robiła się zimna i za mocna, plecy coraz bardziej zgarbione, a kolejne litery wciąż na nowo znikały pod mknącym w lewo kursorem. Tak upłynęły pierwsze godziny mojego przygotowywania tego wpisu. Po tych cudownych dwóch tygodniach wróciłam do rzeczywistości, a cień obaw już na mnie czekał. Wiedziałam, co chcę wyrazić, ale wystraszyłam się, że może nie do wszystkiego powinnam się przyznawać.

W końcu zaparzyłam nową herbatę i przypomniałam sobie drugą niespodziankę zrobioną przez naszą grupę. Długo szukaliśmy pomysłu, aż odważyłam się przeczytać swoje opowiadanie.  Wypowiadając na głos kolejne słowa, tak intymne i zdradzające niemalże wszystko, nie wierzyłam, że to robię, że ci ludzie, którzy jeszcze kilka dni temu byli mi zupełnie obcy, stworzyli przestrzeń, w której mimowolnie się odważyłam. Później wielokrotnie dopadały mnie wątpliwości i chciałam się wycofać, ale na szczęście już się nie dało. Każdy podarował tej niespodziance całą swoją wrażliwość, jednocześnie traktując mój świat w akwarium z wielką subtelnością i nie ujmując mu niczego. Jestem ogromnie wdzięczna za to wszystko, co się wydarzyło, bo wtedy zrozumiałam, że nie zawsze trzeba jeździć jednoosobową furgonetką i warto wpuszczać do siebie innych.

To wspomnienie sprawiło, że zdecydowałam nie usuwać kolejnych linijek, ale do wszystkiego się przyznać.

Ostatnie kilka dni przed przyjazdem na obóz było dla mnie bardzo trudne. Jednocześnie się bałam i nie mogłam doczekać, a wszystko było podszyte wszechobecnym niepokojem. Od października nie byłam w Ognisku. Weekendowe wyjazdy do Warszawy były dla mnie czasem zebrania twórczej energii, inspirujących spotkań, przypomnieniem priorytetów i przede wszystkim wymknięciem się rzeczywistości i szansą na spędzenie czasu sama ze sobą, a rezygnacja z nich sprawiła, że przez cały rok bardzo się miotałam. Wpadając z jednego szaleństwa w kolejne, czułam się jakbym mieszkała w pokoju namalowanym przez Magritte'a, wypełnionym przez pęczniejące jabłko, które uniemożliwia otwarcie drzwi, okien, nie da się go zjeść, a wciąż rośnie. Chciałam uciec gdzieś bardzo daleko, najlepiej na księżyc, ale okazało się, że mogę na obóz. W walizkach miałam przede wszystkim nadzieję, że nie będę musiała wracać.

Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co bym teraz przeżywała, gdyby mój plan się powiódł.

Kiedy Pani Ania wybrała mnie do swojej grupy, a później powiedziała, że na zajęciach będziemy zajmować się rozmową z samym sobą, wpadłam w panikę, ale szybko pojawiła się ufność – ta niezbędna do wykonywania kolejnych zadań i ufność samej sobie, swoim przeczuciom. Siedząc trzy godziny w pokoju, próbując opisać siebie za pomocą obrazów, co chwilę dochodziłam na skraj wytrzymałości i prawie wybuchałam histerycznym płaczem. Gdy po powrocie do domu zerknęłam na kartkę, którą wtedy zapisałam, wątpliwości na niej zawarte wydały mi się bardzo odległe. Pierwszy raz od dawna udało mi się wysłuchać siebie i odbić się w przyjętym kierunku, zamiast wpadać w czeluści roztrząsania, przesadnych analiz i rozpaczy.

Kolejnego dnia, gdy robiłam mapę marzeń, patrzyłam na wciąż mnożące się niewiadome ze spokojem, dając sobie czas na przemyślenie, bo czułam, że udało mi się ponownie odnaleźć mój kierunek i nie potrzebuję już cudzych póz, w których chowałam się jak w pożyczonych, za dużych bluzach. W moich koszulach jest mi do twarzy i wkrótce wszystko się ułoży. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że zatrzymanie nie oznaczało ucieczki ze świata - wręcz przeciwnie, kipiało działaniami, a zajrzenie w głąb siebie potęgowało tylko czujność na wszystkich wokół.

Wydaje mi się, że to była najpiękniejsza i najważniejsza szansa, jaką dostałam i chcę w pełni z niej czerpać. Z tą myślą jeszcze łatwiej było mi wykorzystywać wszystkie mikrookazje, które inni codziennie mi stwarzali.

Wyzwaniem był też monolog przygotowany na pokaz instruktorski. Cieszę się, że Pani Ania skłoniła mnie do napisania go i tym bardziej samodzielnego powiedzenia ze sceny. Wcześniej  zawsze oddawałam swoje słowa innym siadając bezpiecznie na widowni, ale obawy zniknęły bardzo szybko. Wszystkie wyzwania podejmowałam tym razem z wyjątkową łatwością i lekkością, z każdego czerpałam przyjemność.

Przed obozem bałam się roli jednej z najstarszych Ogniskowiczek, odpowiedzialności za dobre wspomnienia tych, którzy są pierwszy raz, konieczności panowania nad pracą w grupie... zupełnie niepotrzebnie. Już po paru minutach rozmowy zrozumiałam, że mam wielkie szczęście uczestniczyć w czymś absolutnie niezwykłym – synergia, która zaiskrzyła z połączenia tak silnych i różnorodnych osobowości była oszałamiająca i cały czas nas uskrzydlała. Chcieliśmy iść wspólnie coraz dalej. Instruktorzy cały czas nas w tym wspierali, a poza lekcją pracy ze scenografią i kostiumem, każde z nas nauczyło się, że warto sięgać głębiej i się nie bać. Urzekło mnie to, że Nela i Piotrek poświęcili nam wtedy całe swoje zaangażowanie i siły i poczułam, że ja też chcę dawać z siebie jak najwięcej. Świeżość pomysłów, otwartość, wykorzystywanie swoich talentów i przede wszystkim piękne rozmowy podczas spotkań grupy sprawiły, że wszystko na tym obozie ekscytowało mnie tak silnie, jakby był to mój pierwszy, a jednocześnie byłam już spokojna i pewna, że jestem we właściwym miejscu i wśród właściwych ludzi, którym jestem niewyobrażalnie wdzięczna.

Teraz, kiedy siedzę już w domu i wzruszam się czytając wpisy w książce, jestem szczęśliwa, że wykorzystałam swoją szansę. Herbata znowu jest niewypita i zimna, bo między kolejnymi literami, nie było chwili na pauzę. Rzeczywistość mnie aż tak nie przeraża. Czuję, że wracam z kilkoma dodatkowymi walizkami rozmów, wspomnień, pokonanych wyzwań, które mogę dodawać do swoich stylówek każdego dnia, zamiast pożyczać cudze myśli. Magritte'owskie jabłko, które zasłaniało mi twarz, zmieniło się w gołębia, a jego lot kieruje moje spojrzenie w stronę nowych inspiracji. Jestem gotowa ze wszystkim się zmierzyć i iść własnym krokiem w kierunku, który wyznaczyłam już wewnętrznym kompasem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz