„Nic nie może przecież wiecznie trwać”, a ja bym
chciała żeby trwało. Ten rok jest dla mnie rokiem ostatnich i pierwszych razów.
Matura. Egzaminy na studia. Łódzka Filmówka. Niestety obóz w Wildze przyszło mi
przeżyć po raz ostatni. Gdy dojechałam na miejsce, za bramą ośrodka zostawiłam
to co szare, a przed moimi oczami pojawiły się kolory, uśmiechy pięknych ludzi,
którzy tak jak ja nie idą nigdy na skróty. Ludzi, którzy słuchają, rozmawiają,
wspierają, inspirują siebie nawzajem. Oni mnie ładują każdego dnia swoją
energią i pomysłami. Wszyscy przez te dwa tygodnie pracy nad niespodziankami,
dniami porządkowymi, sztukami odpalamy wrotki naszej kreatywności, które niosą
nas w nieznane odmęty naszej wyobraźni. Zakładamy halinistyczne okulary, które
sprawiają, że nie widzimy problemów tylko rozwiązania. Wiążemy buty, by móc
skakać przez przeszkody, które kochamy. Przypinamy skrzydła, by stać się
orłami, które lecą coraz wyżej. Uczymy się o ciężkiej sztuce porażki, która nas
wzmacnia na naszą życiową podróż do Santiago, a może nawet dalej? Jesteśmy
ludźmi niesamowicie uprzywilejowanymi. Możemy wyrażać siebie przez sztukę, a na
widowni są oczy, które chcą to oglądać. Wystawiłam na tym obozie swoje 2
ostatnie, ale przede wszystkim bardzo osobiste warsztaty. W tej formie udało mi
się wyrzucić z siebie pewne bóle, przemyślenia i okazać wdzięczność ludziom,
którzy mnie stworzyli. Fala rozmów, które po nich odbyłam dała mi wiele
satysfakcji i skłoniła do dalszych przemyśleń, bo Ognisko to nie jestem ja w
sztuce, ale ja przez sztukę. W jednym z warsztatów dosłownie oddałam całe swoje
serce w listach. Na koniec obozu dostałam kopertę z nowym sercem, które jest
zielone i bije w rytm hymnu ogniska. Zaśpiewałam go wczoraj po raz ostatni, z
moich oczu wylało się trochę łez, a dusza napełniła się wdzięcznością. Wróciłam
i już tęsknie, ale teraz mam siłę i serce, by wsiąść na rower i pojechać przez
Łódź na koniec świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz