środa, 28 lipca 2021

Anna Kozłowska - O wdzięczności i magii spotkania z Panią Profesor Eugenią Herman

 


Pani profesor Eugenia Herman. Żenia…

Ty barania glowo… każdy kto miał przynajmniej jedne zajęcia ten doskonale pamięta mocny głos wypowiadający te słowa z pięknym płynącym „ł”. I wiele innych, równie trafnych, które miały stawiać do pionu, ale jednocześnie były oznaką profesorskiej uważności, chęci pomocy, troski i opieki. Niby skarcenie ale jednak z pogłaskaniem po głowie. Lubiła uczyć. I świetnie się do tego nadawała. Otwarta, tolerancyjna i wymagająca. Ostra i czujna. Przejęta losem swoich podopiecznych. Nas dzieciaki w Ognisku kupiła swoją szczerością. Nie było ściemy, fałszywej dyplomacji, zawsze prosto z mostu, bez owijania w bawełnę można było usłyszeć wszystkie ważne uwagi. Kto chciał miał szanse nauczyć się solidnego rzemiosła. Niemal od razu wiedziała kogo w czym obsadzić. Czuła, kto ma jaki potencjał, jak wysoko może podskoczyć. Strzegła klasyki („hermanizm klasyczny”), pilnowała gestu, postawy, ułożenia rąk („zdejmij rękę z … - wspomnienie dla wtajemniczonych). Ale wiadomo, że młodzi ludzie uczą się przede wszystkim przez przykład. A Pani Profesor była wspaniałym przykładem aktorki doskonale wykształconej, z otwartą głową, ciekawą świata i ludzi. Z zawodowym etosem z najlepszych teatralnych tradycji. Z ogromną siłą, głosu, wymowy, poglądów. Zawsze elegancka, potężna i zwiewna jednocześnie. Dama.



Pamiętam, gdy na letnich warsztatach w Osuchowie brała udział w naszej fuksówce. W szalonym przebraniu figlarnie dokazywała wraz z innymi jak mała dziewczynka. Zabawna, radosna, z ogromnym dystansem do siebie. Zresztą poczucie humoru i donośny śmiech to cecha wiodąca. Gdy sama zaczęłam uczyć uwielbiałam rady pedagogiczne, które często zamieniały się w rozmowy przerywane wybuchami śmiechu i łzami rozbawienia. Czułam też, że mam w Pani Profesor troskliwą opiekę. Często na radach despotycznie przerywała jakieś szermierki słowne i chaotyczne wielogłosowe tyrady: „Cisza, teraz Ania mówi” – ciekawa mojego zdania. Bardzo mi tym dodawała otuchy. Wierzyła we mnie i w wartość tego, co robię dla nastolatków i studentów. Już wówczas wiedziałam, że to ważne, ale jak bardzo, czuję dopiero dziś gdy Pani Profesor zabrakło. Pamiętam też jak po fuksówce na obrzędzie swoim tubalnym głosem na kilka kilometrów okolicznych lasów oznajmiła jak istotna jest mądra edukacja i że trzeba wcześnie zaczynać. Mocno i głęboko to usłyszałam. Dodała mi wtedy skrzydeł na kilka najbliższych dni i na całe życie.  

A na zakończenie anegdota magiczna. Znałyśmy się już ponad 30 lat i kiedyś odwoziłam Panią Profesor po premierze w Teatrze Narodowym. Zwykła rozmowa w samochodzie zamieniła się w sztukę Ionesco. Zaczęło się od zwyczajowego pytania gdzie mieszkam. Na Marszałkowskiej. O ja też kiedyś mieszkałam na Marszałkowskiej, to było moje pierwsze mieszkanie gdy przeprowadziłam się do Warszawy. Na rogu ulicy. W tej kamienicy gdzie mieszkali… Nieprawdopodobne, ja tam teraz mieszkam. Tak? W środkowej klatce. Tak, w środkowej, na ostatnim piętrze. Niesamowite. Ja mieszkam na ostatnim. Pierwsze drzwi po lewo. Tak?? Do niedawna na balkonie stały dwa duże drzewa. Piękny widok. To moje drzewa!! … okazało się, że mieszkam dokładnie w tym samym mieszkaniu, w którym swoje warszawskie życie rozpoczynała Żenia. Przecież to nie przypadek. Magia.

Szanowna, kochana Pani Profesor, dziś wypełnia mnie wielki smutek. I ogromna wdzięczność.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz