Do „Dużej Pchły”
przywiódł mnie w 1972 roku udział w konkursie recytatorskim, którego jurorka
Halina Machulska zaproponowała mnie, wówczas 14-letniej uczennicy warszawskiej SP
nr 10, swoje opiekuńcze skrzydła. I tak zaczęła się ta cudowna przygoda!
Trafiłam do zespołu skupiającego tak fantastyczne osoby jak Bogdan Szczesiak,
Wojtek Królikiewicz, Małgosia Modrakowska, Iwona Nawrocka, Monika Kaźmierczyk,
Piotr Runowski, Janusz Zadurowicz, Ewa Gąsiorowska. W większości byliśmy
dzieciakami z Ochoty. Statystowaliśmy w „dorosłym” przedstawieniu TO – „Uciekła
mi przepióreczka”, dumni, że możemy pokazać się z naszymi aktorskimi idolami,
dyżurowaliśmy w Teatrze podczas spektakli, ale przydawaliśmy się i na co dzień,
w drobnych sprawach, które były do załatwienia i ogarnięcia. Było zupełnie
naturalne pomagać tam w wolnym czasie. Pani Halina opracowała z nami pamiętną
„Pchłę Szachrajkę”. W roli tytułowej produkowała się wówczas moja klasowa koleżanka,
drobniutka Iwonka Nawrocka. Później pracowaliśmy nad fragmentami „Ślubów
panieńskich”, które pokazywane były tu i ówdzie. Bardzo leżała mi postać Klary,
nad którą mocno pracowałam. Na obozie w Nidzicy zrecenzował nas wielki Bohdan
Korzeniewski, który obejrzane sceny skwitował uwagą rzuconą do pani Haliny, że
w „Ślubach” należy obsadzać właśnie nastolatki, a nie zmęczone życiem matki
dzieciom, targające siaty z zakupami… Ależ byliśmy wtedy dumni! Żałujcie, że
nie dane Wam było zobaczyć Wojtka Królikiewicza w roli Gucia, zawzięcie
toczącego słowne boje z Radostem (Bogdanem Szczesiakiem)! Zderzono nas także z
rzeczywistością telewizyjną, albowiem z satyrycznym spektaklem „Co o was
myślimy” zaproszono nas do słynnego „Ekranu z bratkiem” do pana Zimińskiego na
Woronicza. To była jeszcze telewizja na żywo, więc graliśmy nasze scenki, które
szły od razu na antenę. Zdarzyła nam się wpadka tekstowa, ale chyba nikt poza
nami jej nie zauważył… A zawsze i wszędzie czuwała nad nami pani Halina, surowa
i kochająca zarazem.
To był taki czas bez
smartfonów, kilkudziesięciu kanałów telewizyjnych i wszystkich innych pokus,
ale mieliśmy siebie. Byliśmy paczką przyjaciół, spędzającą ze sobą cały wolny
czas, nawet wakacje. Siedzieliśmy na dyżurach w teatrze, chodziliśmy na basen
Gwardii, zawieraliśmy między sobą braterstwo krwi…
Z zachwytem wpatrywaliśmy
się w starsze koleżanki i kolegów, którzy tyle wiedzieli o teatrze, o świecie,
o życiu… Do dziś pamiętam głos Andrzeja Pitrusa – „Konia”, niezwykle zdolną
Zosię Badowską-Manowiecką, „Kurczaka”, Danusię Szczukę, Honoratę, Grażynkę
Krokowską-Żaczek (naszą dzielną i czasem groźną „komendantkę”), panią Ewę
Arcinowską, projektującą scenografię, a w chwilach wolnych malującą nasze
olejne portrety. Z przejęciem ćwiczyliśmy świeżo skomponowany hymn KMT do
wiersza Szymborskiej „Gawęda o miłości do ziemi ojczystej”; dużo zresztą
śpiewaliśmy. Pamiętam, że bardzo przejęci byliśmy wizytą Adama Hanuszkiewicza i
Zofii Kucówny na obozie. Mam przed oczami obrazki z plenerowych prób
młodziutkiej Ani Judy i Tadzia Kosikowskiego do „Romea i Julii”, którym my
obozowicze mogliśmy się przyglądać. Pękaliśmy ze śmiechu oglądając występy
kabaretu „Pod Pachą”, w którym produkowali się Julek Machulski, Rysiek
Zatorski, Tomek Budyta. Na półkach stoją zdobyte na obozach książki ze
wzruszającymi wpisami innych uczestników. Wspomnień z tych pierwszych lat jest
tak wiele, że nie sposób ich ująć w krótkiej formie.
W późniejszych latach
nasze drogi się tu i ówdzie przecinały. Julek Machulski studiował reżyserię dwa
lata wyżej ode mnie w łódzkiej filmówce, z Rysiem Zatorskim byliśmy na tym
samym roku reżyserii, z Wojtkiem Królikiewiczem równolegle – on na wydziale
aktorskim. Tomek Budyta – mój ówczesny idol (o czym nie wiedział, bo byłam
nieśmiała) – był na fantastycznym aktorskim roku rok wyżej od nas. A później
spotykaliśmy się czasem w pracy zawodowej. Może Bogdan Szczesiak pamięta, jak
Zofia Dybowska-Aleksandrowicz zaangażowała go do postsynchronów do serialu
„Przyłbice i kaptury”, w którym pracowałam jako drugi reżyser, i spotkaliśmy
się w studiu w Warszawie? Z Piotrem Runowskim mam kontakt do dziś, dzwonimy
czasem do siebie. Po 48 latach!
Życie nie szczędziło mi
zakrętów i pod koniec lat 80. z konieczności musiałam pożegnać się z moim
ukochanym filmem. Dziś zajmuję się czymś zupełnie innym – jestem tłumaczką
wyspecjalizowaną w niemieckim języku prawniczym. Ale w Teatrze Ochoty, w Kole
Miłośników Teatru, w „Pchle” zawsze wpajano nam, że cokolwiek robisz, możesz to
robić po prostu dobrze, w tym twoje całe bogactwo. I wiecie co? Chyba wszyscy
się tego trzymamy!
I trwa ta sztafeta
pokoleń – cudowna Zuzia Falkowska jest wszak córką Ewy Krawczyk i Konrada
Falkowskiego, wychowanków Teatru Ochoty i KMT. Moja córka Nina, zachęcona
opowieściami z przeszłości, sama jako 15-latka po egzaminie trafiła do Ogniska,
prowadzonego już przez wychowankę pani Haliny Anię Kozłowską, i została w nim
przez trzy lata. Byłam szczęśliwa, oglądając jej warsztaty reżyserskie i
wprawki aktorskie na obozach! I to Ognisko też już na zawsze w niej zostanie…
Lidka Wołk-Karaczewska
(Kucza)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz