Na
początku roku odbyłem z moim przyjacielem długą rozmowę. Przez kilka godzin
dowodziliśmy sobie, jak dużo znaczy dla nas to miejsce jakim jest Ognisko i jak
w półtora roku pozwoliło naszej relacji pięknie rozkwitnąć. Doprowadziło nas to
do takiego poczucia bliskości, jakiego może zazdrościć każda osoba żądna
prawdziwej przyjaźni. Byliśmy pewni, że w tym momencie przyszedł czas, w którym
to my musimy dać innym możliwość zrobienia rzeczy wspaniałych, które my, jak mi
się wydawało, już mamy za sobą. Dlatego właśnie miało to być nasze ostanie
zimowisko.
Przyjechałem
ze świadomością posiadania na miejscu kilkoro świetnych rozumiejących mnie
ludzi i tekstem do warsztatu, który wydawał mi się dobry, ale zbyt zwyczajny by
należeć do śmietanki tekstów, które są w stanie wyzwolić jakiekolwiek emocje w
widowni, a co dopiero we mnie. Miałem ze sobą również obsadę-mieszankę niesamowicie
utalentowanych ludzi, którzy nie wiedzieć czemu postanowili poświęcić mi gros swojego cennego „palmowego czasu”.
Otwieram
drzwi do ośrodka i nagle coś jest inaczej. Cały mój zamysł niesentymentalnego
podejścia do każdej osoby, bo to w końcu potem boli, runął w sekundzie, w
której ich zobaczyłem. Zobaczyłem jak się uśmiechają, jak patrzą, jak w ich
wzroku widzę ciekawość, piękną lekkość i zaufanie. Po połowie dnia, inaczej
mówiąc-po dwóch próbach, zrozumiałem, że ten wyjazd może być inny niż
wszystkie. Zakochałem się w obu obsadach, z którymi miałem do czynienia i
wiedziałem, że praca nad tymi dwoma warsztatami będzie czymś pięknym, nie
wiedziałem wtedy jeszcze, że tak dla mnie znaczącym…
Drugiego
dnia zimowiska dostaliśmy zadanie zrobienia zdjęcia, które będzie coś mówiło o
nas, które będzie miało znaczenie. Wyszło.
Wyrażenie pewnego braku i dezorientacji w stosunku do tego co tak naprawdę jest
ważne, a także zagubienie się wśród masek i gry otaczającego mnie świata stało
się namacalne.
Wracam do
domu, serce bije mi szybciej niż zazwyczaj mimo sprania organizmu hektolitrami
zupek chińskich i brakiem snu. Chodzę po domu z jednej strony pełnym, z drugiej
strony tak pustym i tak nie rozumiejącym tego jak się teraz czuję. Czytam wpisy
do zapętlonego Franka Sinatry. Myślę o tym, że znowu chciałbym przechadzać się
korytarzem, zawołać osobę, z którą mam potrzebę porozmawiać lub po prostu ją
zobaczyć i otrzymać natychmiastową reakcję: „tak?”. Gaszę świeczkę.
Kiedy się
obudziłem i opuściło mnie zmęczenie, podekscytowanie i stres towarzyszące mi
przez ostatni tydzień, poczułem jakbym nagle był wolny. Zrozumiałem w jednym
momencie, że moja podświadomość w niesamowity sposób podczas tego zimowiska wykorzystała
sztukę do zwalczenia wszystkiego, co zatruwało moje myśli przez sześć ostatnich
lat chodzenia do tego miejsca, że pomogła mi zjednać sobie najlepszych ludzi
pod słońcem. Doszedłem do tego, że mój nic nie znaczący tekst zamienił się w
tekst o problemach dla mnie najważniejszych, które pokonałem poprzez pracę
właśnie nad tym warsztatem. Poczułem jakbym bez własnej świadomości podczas
tego zimowiska oswobodził się ze wszystkiego, co mi jeszcze mogło przeszkadzać.
Oczywiście przyjechałem na miejsce jako bardzo szczęśliwa osoba, ale teraz czuję
się najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, który już nie rozumie słowa
„nonsens”, który zakochał się w osobach, które napotkał, który się spełnił, a
jednak dalej spełniać się potrzebuje. Dlatego wróci za rok do tego miejsca,
gdzie w godzinę znajduje się najlepszego przyjaciela. Czuję, że moja
podświadomość zawalczyła za mnie.
Teraz
krzewy byłyby zielone, droga nie byłaby pusta, a ja wiedziałbym gdzie patrzę.
Dlatego dziękuję wam, dziękuję sobie i dziękuję sztuce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz