Moje pierwsze spotkanie z „Machulem”, którego było mi dane
poznać parę lat później od zupełnie innej strony, nie pamiętam gdzie miało
miejsce; pamiętam, że jako dzieciak stałem w grupie ludzi i czekałem przed
jakimś wejście (teatru? kina?), ale stałem i czekałem. Nagle wszyscy zaczęli
się ekscytować. Ktoś krzyknął: „Jest. To on!” Pojawił się jakiś Pan, który z
szarmanckim uśmiechem przywitał się, pozdrowił grupę ludzi, którzy wyciągali w
jego stronę jakieś kartki i zdjęcia po autograf. Pomyślałem: „Ale gość. Taki z
klasą, charyzmą. Gwiazda, jakby człowiek z innego świata”. Po chwili i ja
trzymałem w rękach kartkę z podpisem Jana Machulskiego. Popatrzyłem, ucieszyłem
się, bo przecież trzymałem w rękach autograf Jana Machulskiego... chociaż wtedy
zupełnie jeszcze nie wiedziałem, kto to jest i co takiego zrobił. Tamto
spotkanie sprowokowało, że w naturalny sposób zacząłem nadrabiać zaległości
filmowe z Janem w rolach głównych i w tych mniejszych. Najbardziej przypadł mi
do gustu „Vabank”.
Parę lat później, kiedy Jan Machulski przyszedł po raz
pierwszy na takie spotkanie rozpoznawczo towarzyskie w ramach zajęć, zdębiałem.
Totalnie byłem w szoku. W parę chwil zobaczyłem, jak Pan Jan z gwiazdy
polskiego kina, zszedł z piedestału wzniesionego przez publiczność, która go
tam wstawia i zamienił się w Machula, człowieka, który jak tylko mógł, tak
pomagał. Stał się zwykły, przez co potrafił zdobyć nasze zaufanie w pracy, na
scenie – w mig. Nie traktował nas z góry, bo on – wielki Aktor, a my –
dzieciaki, które nic nie wiedzą, nic nie umieją, ale Machul ze swoją
umiejętnością podchodzenia do wszelkich problemów z dystansem i uśmiechem –
może czasami nawet takim kpiącym, ale uśmiechem, cofał się do naszego poziomu,
żeby sobie przypomnieć jak to było z nim, kiedy on sam miał podobne zagwozdki
na początku i starał się podpowiedzieć co zrobić. Dzięki temu można było z
Machulem porozmawiać w każdej kwestii i zapytać o wszystko, bo „nie ma głupich
pytań...”.
I w ten sposób, przypomina mi się moje trzecie ważne spotkanie z Machulem. Była to końcówka drugiego roku Szkoły Państwa Machulskich. Początek gorącego czerwca. Szał przygotowań do egzaminów wstępnych do szkół państwowych. Ja w amoku, bo sesja na karku i egzaminy wstępne właśnie przede mną. Podchodzę do Jana, bo mam obawy czy jest sens zdawać do Łodzi, a w warszawskiej AT już dostałem po łapach. Profesor popatrzył na mnie i z pełną łagodnością i uśmiechem na twarzy, powiedział: - Kochanieńki, daj sobie spokój. Takich jak Ty będzie 10-ciu, z czego dwóch będzie miało to coś na zębach (bo wtedy nosiłem aparat ortodontyczny, taki stalowy, srebrny) i na pewno nie będą wybierali z waszej dwójki.” Pamiętam te słowa do dziś. Wtedy – zabolały jak jasna cholera, utkwiły w pamięci. Ale się nie poddałem, pojechałem... i się dostałem do Filmówki. Potem, kiedyś, spotkałem na korytarzu na Targowej w Łodzi Profesora, stanąłem na wprost i powiedziałem: „A jednak mi się udało”, na to Profesor potargał mnie po głowie i powiedział tylko, że właśnie o to chodziło; bo żeby zostać aktorem, trzeba walczyć mimo wszystko, na przekór słowom – bo wtedy się wie, czego się chce od życia. Zdębiałem nie po raz pierwszy po spotkaniu z Janem Machulskim.
Dlatego też i ja napiszę przewrotnie, że cieszę się bardzo, że 10 lat temu mogłem być w tym tłumie żegnającym Pana Jana Machulskiego, Profesora, Machula.
I w ten sposób, przypomina mi się moje trzecie ważne spotkanie z Machulem. Była to końcówka drugiego roku Szkoły Państwa Machulskich. Początek gorącego czerwca. Szał przygotowań do egzaminów wstępnych do szkół państwowych. Ja w amoku, bo sesja na karku i egzaminy wstępne właśnie przede mną. Podchodzę do Jana, bo mam obawy czy jest sens zdawać do Łodzi, a w warszawskiej AT już dostałem po łapach. Profesor popatrzył na mnie i z pełną łagodnością i uśmiechem na twarzy, powiedział: - Kochanieńki, daj sobie spokój. Takich jak Ty będzie 10-ciu, z czego dwóch będzie miało to coś na zębach (bo wtedy nosiłem aparat ortodontyczny, taki stalowy, srebrny) i na pewno nie będą wybierali z waszej dwójki.” Pamiętam te słowa do dziś. Wtedy – zabolały jak jasna cholera, utkwiły w pamięci. Ale się nie poddałem, pojechałem... i się dostałem do Filmówki. Potem, kiedyś, spotkałem na korytarzu na Targowej w Łodzi Profesora, stanąłem na wprost i powiedziałem: „A jednak mi się udało”, na to Profesor potargał mnie po głowie i powiedział tylko, że właśnie o to chodziło; bo żeby zostać aktorem, trzeba walczyć mimo wszystko, na przekór słowom – bo wtedy się wie, czego się chce od życia. Zdębiałem nie po raz pierwszy po spotkaniu z Janem Machulskim.
Dlatego też i ja napiszę przewrotnie, że cieszę się bardzo, że 10 lat temu mogłem być w tym tłumie żegnającym Pana Jana Machulskiego, Profesora, Machula.
PS. Sytuacja z autografem mogła ulec lekkiemu
podkoloryzowaniu całego zajścia i małym konfabulacjami, ale to było tak dawno,
że daję się czasami ponieść własnym fantazjom, bo dzieckiem trzeba być…
Załączone zdjęcie pochodzi z wyjazdowego spektaklu „Niemcy”
Leona Kruczkowskiego na festiwalu teatralnym w Zamościu (rok 2002)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz