O Janie Machulskim z Agnieszką Dygant, absolwentką
Ogniska i wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki
rozmawia Anna Kozłowska,
dyrektor Ogniska Teatralnego „U Machulskich”
Zacznijmy
od spraw zawodowych. Jaki wpływ Jan Machulski miał na Twoje aktorstwo?
Totalny (i piękny uśmiech pojawia się na twarzy
Agnieszki). Jan Machulski miał ogromny wpływ na to, kim i gdzie dzisiaj jestem.
Zaczynając chociażby od tego, że kończyłam Ognisko Teatralne Machulskich. Pan Jan
przy wejściu do teatru witał nas i naszych rodziców, którzy mieli poczucie, że
przychodzimy do miejsca, gdzie jesteśmy bezpieczni. Jako nastolatka grywałam w teatrze
i również w spektaklu plenerowym w Łazienkach. To był „Sen Nocy Letniej” (tam
poznałam Czarka Pazurę i się w nim zakochałam, ale to zupełnie inna opowieść
(śmiech J ).
Jan Machulski był reżyserem tego spektaklu i bardzo się mną opiekował. Bo wobec
dzieciaków z Ogniska zawsze był bardzo opiekuńczy. Mieszkałam wówczas w Jankach
i dojazdy z Łazienek były bardzo skomplikowane, więc czasami odwoził mnie do
domu. Bardzo mnie to deprymowało, bo ja się wstydziłam, więc całą drogę
milczeliśmy. I chociaż mnie zagadywał, to chyba nie byłam najlepszą partnerką
do rozmowy. Ale najważniejsze, że potem gdy znalazłam się w łódzkiej szkole
filmowej, to też Jego zasługa. Po egzaminach byłam pod kreską i choć nie
podsłuchiwałam pod sekretariatem, gdy mieli naradę kogo przyjąć spod tej
kreski, to mam wrażenie, że miało znaczenie, że mnie znał, wiedział jak
pracuję, co mogę osiągnąć. U mnie był problem ze zgryzem, kwestia założenia
aparatu i pracy nad dykcją. Dziś wymowa już nie ma takiego znaczenia, ale wtedy
to była podstawowa sprawa. Jeśli wstawił się za mną, to tak jakby „wpłacił
kaucję” wykazując wobec mnie ogromne zaufanie, że ta dziewczynka z warkoczykami
wszystko wypracuje. Czy tak było? Nie wiem, ale tak przeczuwam. Skończyłam
szkołę i dzięki temu jestem dziś w tym miejscu.
A
jakim był profesorem?
Szybkim. Przyjeżdżał raz w tygodniu, bo był bardzo zajęty.
Pracował jako aktor, prowadził teatr, reżyserował, miał mnóstwo spraw w
Warszawie.
Imponowało
wam, że był czynny zawodowo?
Oczywiście! Nie zawsze świetny aktor jest świetnym
profesorem, a bywa że na odwrót. W tym przypadku, to był i doskonały profesor,
i przyjaciel młodzieży, i znakomity aktor, i kultowa postać polskiego kina.
Nauczył nas minimalizmu. Mam nadzieję, że na naszym wydziale w Filmówce nadal
wisi tablica z napisem „Mniej znaczy więcej” – słynna sentencja Jana
Machulskiego. Hołdował tej zasadzie grając i ucząc. Pamiętam też, że kiedyś
powiedział nam, że trzeba bardzo uważać, żeby temperament talentu nie zabił. I
że kamera wymaga innych środków niż teatr. I żeby okiełznać ciało, które jest
instrumentem aktora i dobierać skromniejszych środków. Wtedy było to bardzo
istotne, bo w teatrze grało się zupełnie inaczej niż dziś. I dość rewolucyjne, ponieważ
w szkole pracowało się nad tym, żeby środki wyrazu były mocne, widowiskowe. A On
przychodził i opowiadał nam o amerykańskich aktorach. Po kolei łapał nas na
korytarzu i każdemu coś mówił. Mojemu koledze z roku powiedział: „Słuchaj, ty
jesteś taki Forrest Gump.” Bardzo zwracał uwagę na to, jakie my mamy warunki
zewnętrzne. Miał niezwykłego czuja w tych spostrzeżeniach. Powtarzał nam, że to
bardzo ważne, co mamy na zewnątrz, bo to już wnosimy i nie musimy tego grać,
tylko grać intencje, czyli „co”, a nie „jak”. Mi powiedział, że jestem podobna
do Sandry Bullock, że mam ten rodzaj temperamentu i ekspresji. Każdemu z nas
dawał tego typu niezwykłe uwagi: „Ty jesteś jak Tom Hanks w Foreście Gumpie!”
To
nie był ani komplement ani zarzut?
Absolutnie nie. Tak jakby chciał powiedzieć:
„Popatrzcie sobie na nich, jak oni to robią. Przypatrz się tej twarzy, bo masz
podobne środki u siebie. Zobacz jak to działa, co ci się podoba w ich grze.
Każdy w was jest oczywiście inny, ale zobacz jak można na skupieniu, na minimalistycznych
ruchach uzyskać tak wiele.” Bezcenne uwagi dla studentów. A poza tym był wysoki
mega przystojny i po prostu niezależnie od płci drżało nam serce gdy do nas
podchodził i chciał pogadać.
A
jakim był człowiekiem?
Moim zdaniem trochę tajemniczym, tak fajnie tajemniczym.
Był szarmanckim dżentelmenem i bardzo podobał się kobietom. Pamiętam, że zrobił
ogromne wrażenie na mojej mamie.
Nie
tylko Twojej J Wszystkie nasze mamy były pod
wrażeniem.
Bo wyglądał jak z amerykańskiego westernu, więc nic
dziwnego. Miał coś czego mi dziś brakuje w ludziach, jakiś taki rodzaj
tajemnicy… a może to po prostu to była klasa? Taki „step back”, krok do tyłu. Z
jednej strony był bardzo otwarty, nie stwarzał dystansu, bo chciał rozmawiać z
każdym, zawsze chętny do rozmów zwłaszcza o kinie amerykańskim, ale z drugiej
strony nie zwierzał się, nie opowiadał o sobie. Był kimś kto jest nieodgadniony
do końca, kto zostawia sobie margines, gdzie nikt nie ma wstępu. A miał w sobie
coś silnego, był gwiazdą, która magnetyzuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz