(nie)do trzech razy sztuka
Czyli o tym jak po raz kolejny dałem się
zwieść przekonaniu, ze w jakikolwiek sposób znam to miejsce.
W miarę
przyswajania nowych doświadczeń, przestrzeni i ludzi, uczymy się mechanizmu
funkcjonowania rzeczy. Uczymy się, czy wchodząc do jakiegoś pomieszczenia
powinniśmy pociągnąć czy popchnąć wejściowe drzwi, wiemy gdzie znajdziemy
szklanki, poduszki, ozdobne poduszki czy szczotkę do włosów lub zębów.
Analogicznie, jako ludzie czujemy się coraz bardziej komfortowo w miarę postępowania
asymilacji w towarzystwie i wiemy kiedy możemy na co sobie pozwolić względem
drugiej osoby. W miarę powtórnego doświadczania tych samych uczuć i
uczestniczenia w tych samych, określonych pewnymi ramami sytuacjach, czy to
społecznych, czy to prywatnych, zaczynamy czuć pewną kontrolę i bezpieczeństwo.
Nawet skoczkowie spadochronowi, którzy nigdy nie będą mieli 100% pewności co do
tego czy wrócą na ziemię, budują sobie świadomość, w której czują się z każdym
skokiem coraz pewniej. Czasem przez to próbują postawić sobie nowe granice, co
czasem bywa katastrofalne w skutkach, ale nie o tym chciałem napisać. Chciałem
napisać o tym, że pod względem pewności co do przebiegu zdarzeń, które mają
mieć miejsce, skoki spadochronowe w porównaniu do każdego rodzaju styczności z Ogniskiem
„U Machulskich”, jest jak skakanie na trampolinie stojącej pół metra nad ziemią.
Naprawdę! Ognisko to najniebezpieczniejsza aktywność w jakiej może brać udział
człowiek! Uprawiasz na swoją odpowiedzialność! Ale żeby wszyscy wzięli mnie na
poważnie, kilka słów wyjaśnienia.
Właśnie zakończyłem
swój trzeci rok życia z Ogniskiem, zrobiłem swój trzeci warsztat i po raz trzeci
zdecydowałem się wyjechać z Ogniskiem gdzieś poza tokiem zajęć weekendowych.
Perspektywa wyjazdu na dwa tygodnie ze znajomymi, którzy tak jak ty, mają chęć
i potrzebę zrobienia dla siebie czegoś więcej niż szlajania po mieście w
poszukiwaniu jakiegoś wrażenia (co wcale nie wydaje się być bardzo odległą od
rzeczywistości wizją) brzmi jak fantastyczny pomysł. Wspomnienia z poprzedniego
obozu, świadomość uczestniczenia w tworzeniu nowych, uczucie pustki i rozdarcia
w momencie wyjazdu – to wszystko wraca do ciebie jak fala i nie przestaje
powracać, aż do momentu, w którym na powrót zdajesz sobie sprawę z tego w co ty
się właśnie wpakowałeś. Zwykle uderza cię to gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim
dniem, kiedy perspektywa pobytu wciąż wydaje się być nieskończonością, ale kiedy
zdążyłeś już wyczuć grunt, trochę się zaaklimatyzować i poznać wcześniej nie
poznane twarze. Mnie uderzyło to w pierwszej sekundzie po wycofaniu się z
parkingu ośrodka „WILGA”, Mini Coopera mojej mamy, z uśmiechem pozbywającej się
nie wątpliwie ciężkiego dla niej balastu i to aż na dwa tygodnie! Właśnie w tym
momencie wraca wszystko to czego się nie wspomina, co umyka pod naporem tych
przepięknych wspomnień i chwil. Wszystkie nieprzespane noce, nieustanne bycie w
gotowości do kreatywnego działania, obrzydzenie na twarzach co po niektórych
kolegów i koleżanek obserwujących w jaką ekstazę popadasz na widok zupki
chińskiej pozostawionej bez opiekuna i czekającej na niechybną śmierć, kiedy
łapiesz ją w swoje zmęczone, „Machulskie” orle szpony. Tak, było za każdym
razem kiedy znajdowałem się na wyjeździe z Ogniskiem. Tym razem doszły do tego
dwa dodatkowe wyzwania: dawanie przykładu oraz branie odpowiedzialności. Tak
się właśnie złożyło, że w tym roku po raz pierwszy, należałem do tej starszej
części uczestników obozu, wobec czego byłem również jednym z uczestników, na
których spoczęło zadanie rozpędzenia tej machiny na tyle, aby zaczęła w pewnym
sensie żyć własnym życiem. Świadomość tego, że ktoś oczekuje od ciebie słowa
aprobaty, że nagle stałeś się w wielu kwestiach ciałem decyzyjnym, że to ty
decydujesz o tym co gdzie jak i kiedy, mroziła mi krew w żyłach. Wtedy właśnie
poznałem moją grupę. 7 cudownych, inteligentnych i niezwykle utalentowanych
osób, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie mam czym się przejmować.
Razem dokonaliśmy wielu niesamowitych rzeczy, których nawet nie spróbuję
wyjaśnić słowami, ponieważ żadne ze znanych mi słów nie oddaje w najmniejszym
stopniu tego, czego jako grupa doświadczyliśmy na tym obozie. Na sam koniec
wyjazdu, wszyscy byliśmy zmordowani, wyczerpani, ale też niezwykle dumni i
spełnieni. Na sam koniec wyjazdu, pojawiły się łzy, wszystkie „do zobaczenia w
Ognisku”, „do zobaczenia w Warszawie”, „do zobaczenia za rok” i masa innych
słów, których żadne z nas nie rzucało na wiatr. Na sam koniec tego wpisu,
chciałem zauważyć, że tak: odbieram w tym roku dyplom, ale wiem że jeszcze
zrobię warsztat. Tak: wielu z moich przyjaciół rozpoczyna rok maturalny albo
już idzie na studia, ale wiem, że ja jeszcze w Ognisku zostanę. Tutaj można być,
eksperymentować i przekraczać granice do woli, ty ustalasz swój własny deadline;
tak jak to czasem z katastrofalnymi skutkami próbują robić skoczkowie
spadochronowi, z tą różnicą, że tutaj żadnych katastrofalnych skutków nie ma.
My nie jesteśmy jak skoczkowie spadochronowi, ponieważ nie poddajemy się prawom
grawitacji, ponieważ my lecimy tylko i wyłącznie do góry. Ponieważ to co dla
innych jest na dole, dla nas jest na górze.
Uffff.....
A teraz przerwa,
zasłużony odpoczynek. Trzeba przyznać, że jakoś tak milej wchodzi się w
wakacyjną labę ze świadomością tego, czego udało ci się w te dwa tygodnie
dokonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz