środa, 26 sierpnia 2015

Jan Kwapisiewicz - Oczekiwany zachwyt

(Rzecz dzieje się na Festiwalu Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, trwa wywiad i czytanie wierszy Ryszarda Krynickiego.)
 
 
 
Kompletnie nieznana osoba, staje się dla ciebie w jakiś sposób bliska. Brzmi trochę jak fragment gry rpg na papierze, ale to coś więcej.
Często pamiętam wydarzenia przez krótką chwilę, zaraz potem przepadają w ciemnej dziurze i tylko przy refleksjach obiadowych wracają, ale czasem niektóre momenty zostają, na miesiąc, czy dwa, jednym z nich było spotkanie z Ryszardem Krynickim, poetą pokolenia 68. Pan Ryszard ma aparycję dziadka do orzechów, niby ciało jak z drewna, a twarz się nie zamyka, tylko zręcznie przegryza zawiłą treść własnej poezji. (To jego własne słowa, więc dziwne by było, gdyby był niezręczny). Oczywiście, te wiersze wyleciały mi z pamięci, zawsze wylatują, a zostają odczucia, a w większości z nich przeważał posągowy, niemal mistyczny obraz świata metalu i zimna, a on sam zdawał się świetnie w tym smutku odnajdywać. Po kilku minutach pan Ryszard stał się zmęczony, pewnie dolegał mu wszechogarniający upał, mi samemu też przeszkadzał w skupieniu się (to również przez temperaturę zapomniałem pytań, które chciałem zadać), ale starałem się pokonać piaskowego dziadka i dalej słuchać, coraz ciekawszej poezji.
Krynicki znów poskarżył się na złą aurę, miałem wrażenie, że może nie chodzi o pogodę, ale o niego samego, może coś ciążyło mu na duszy, zacząłem się bać, że pan Ryszard może do nas mówić swoje (ale bardzo piękne) ostatnie słowa, w nagłym porywie zachciałem posłuchać go jeszcze bardziej, co ma do przekazania, jego wiersze stopniowo nabierały niespotykanego dla mnie sensu i głębi, stawały się małymi dziełami sztuki, moi współtowarzysze byli lekko znudzeni, a ja słuchałem, cały przejęty i napięty, czekając na więcej... i więcej. Nadchodził, sunął do mnie, najszybciej jak mógł. Stan pobudzenia trwał około 8 minut, potem pan Ryszard, albo zdał sobie sprawę, że nikt go nie słucha, albo ja straciłem magię jego „ostatnich chwil”. Czekając do końca wywiadu, (broń Boże Krynickiego) próbowałem ten stan przywrócić, ale nie potrafiłem, więc zaciekawiła mnie rzeka, obok której przycupnąłem, i wierzba, nadgryziona przez bobry. Nim sprawdziłem godzinę, Krynicki już skończył, a ja wstałem z postanowieniem przywrócenia dziwacznej euforii. Kiedy wszyscy moi przyjaciele się zebrali, wyraziłem mój entuzjazm dla jego twórczości, usłyszała to Pani Ania i od razu zapytała czemu, ja opowiedziałem w skrócie to, co opisałem tu w bardzo dużym skrócie i zapragnąłem mieć jego wiersze zawsze ze sobą, Pani Ania, powiedziała, że załatwi, i załatwiła, a ja byłem w siódmym niebie, (ale już nie takim jak na spotkaniu) cóż dalej jestem. Teraz po tygodniu, poza Szczebrzeszynem dalej szukam stanu z tamtego momentu. Jestem nad najbardziej polskim morzem z mórz, nad Bałtykiem. Łeba, tak nazywa się to miejsce, codziennie rano wstaję i zaczynam jednym wierszem i liczę, że Krynicki znów, jakimś cudem mnie zaczaruje, ale na razie nic z tego. Może to była magia chwili (pewnie tak, ale staram się tego tak nie upłycać), może cokolwiek z innych romantycznych i niewytłumaczalnych zjawisk w moim życiu, ale wciąż szukam, bo czuję, że jest to gdzieś bardzo blisko.
 
***
komukolwiek wierny – jestem wierny tobie
kogokolwiek zdradzam – ciebie zdradzam
za kimkolwiek tęsknię – tęsknię za tobą
jeżeli jestem już tylko echem cieniem z twojego snu,
o kimkolwiek zapominam – jakbym ciebie zapominał
Ryszard Krynicki
 
Lekkość.
 
 
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz