(Rzecz dzieje się na Festiwalu
Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, trwa wywiad i czytanie wierszy Ryszarda
Krynickiego.)
Kompletnie nieznana
osoba, staje się dla ciebie w jakiś sposób bliska. Brzmi trochę jak fragment
gry rpg na papierze, ale to coś więcej.
Często pamiętam
wydarzenia przez krótką chwilę, zaraz potem przepadają w ciemnej dziurze i
tylko przy refleksjach obiadowych wracają, ale czasem niektóre momenty zostają,
na miesiąc, czy dwa, jednym z nich było spotkanie z Ryszardem Krynickim, poetą
pokolenia 68. Pan Ryszard ma aparycję dziadka do orzechów, niby ciało jak z drewna,
a twarz się nie zamyka, tylko zręcznie przegryza zawiłą treść własnej poezji. (To
jego własne słowa, więc dziwne by było, gdyby był niezręczny). Oczywiście, te
wiersze wyleciały mi z pamięci, zawsze wylatują, a zostają odczucia, a w
większości z nich przeważał posągowy, niemal mistyczny obraz świata metalu i
zimna, a on sam zdawał się świetnie w tym smutku odnajdywać. Po kilku minutach pan
Ryszard stał się zmęczony, pewnie dolegał mu wszechogarniający upał, mi samemu
też przeszkadzał w skupieniu się (to również przez temperaturę zapomniałem
pytań, które chciałem zadać), ale starałem się pokonać piaskowego dziadka i
dalej słuchać, coraz ciekawszej poezji.
Krynicki znów poskarżył
się na złą aurę, miałem wrażenie, że może nie chodzi o pogodę, ale o niego
samego, może coś ciążyło mu na duszy, zacząłem się bać, że pan Ryszard może do
nas mówić swoje (ale bardzo piękne) ostatnie słowa, w nagłym porywie zachciałem
posłuchać go jeszcze bardziej, co ma do przekazania, jego wiersze stopniowo
nabierały niespotykanego dla mnie sensu i głębi, stawały się małymi dziełami
sztuki, moi współtowarzysze byli lekko znudzeni, a ja słuchałem, cały przejęty
i napięty, czekając na więcej... i więcej. Nadchodził, sunął do mnie,
najszybciej jak mógł. Stan pobudzenia trwał około 8 minut, potem pan Ryszard,
albo zdał sobie sprawę, że nikt go nie słucha, albo ja straciłem magię jego
„ostatnich chwil”. Czekając do końca wywiadu, (broń Boże Krynickiego)
próbowałem ten stan przywrócić, ale nie potrafiłem, więc zaciekawiła mnie
rzeka, obok której przycupnąłem, i wierzba, nadgryziona przez bobry. Nim
sprawdziłem godzinę, Krynicki już skończył, a ja wstałem z postanowieniem
przywrócenia dziwacznej euforii. Kiedy wszyscy moi przyjaciele się zebrali,
wyraziłem mój entuzjazm dla jego twórczości, usłyszała to Pani Ania i od razu
zapytała czemu, ja opowiedziałem w skrócie to, co opisałem tu w bardzo dużym
skrócie i zapragnąłem mieć jego wiersze zawsze ze sobą, Pani Ania, powiedziała,
że załatwi, i załatwiła, a ja byłem w siódmym niebie, (ale już nie takim jak na
spotkaniu) cóż dalej jestem. Teraz po tygodniu, poza Szczebrzeszynem dalej
szukam stanu z tamtego momentu. Jestem nad najbardziej polskim morzem z mórz,
nad Bałtykiem. Łeba, tak nazywa się to miejsce, codziennie rano wstaję i
zaczynam jednym wierszem i liczę, że Krynicki znów, jakimś cudem mnie
zaczaruje, ale na razie nic z tego. Może to była magia chwili (pewnie tak, ale
staram się tego tak nie upłycać), może cokolwiek z innych romantycznych i
niewytłumaczalnych zjawisk w moim życiu, ale wciąż szukam, bo czuję, że jest to
gdzieś bardzo blisko.
***
komukolwiek wierny –
jestem wierny tobie
kogokolwiek zdradzam –
ciebie zdradzam
za kimkolwiek tęsknię –
tęsknię za tobą
jeżeli jestem już tylko
echem cieniem z twojego snu,
o kimkolwiek zapominam
– jakbym ciebie zapominał
Ryszard Krynicki
Lekkość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz