środa, 28 grudnia 2022

Jan Wojciechowski SKY - Spełnione podróże

 


Jestem w samolocie. Czyli co, moje marzenie wreszcie się spełniło? Lecę samodzielnie do Wielkiej Brytanii. A tam? Na pewno czeka na mnie niejedna przygoda. Pełen zniecierpliwienia, strachu i ekscytacji siadam na swoim fotelu. Wreszcie nie muszę się martwić o to, czy przepuszczą mnie z sześcioma pluszakami, paczką maku i podejrzanie małą ilością ubrań (na szczęście przyczepili się tylko do tego, że nie zdjąłem naszyjników podczas kontroli), gdzie schować bagaż niemieszczący się pod fotelem przede mną (odpowiedź brzmi- w luku bagażowym nad miejscem 18E, bo tylko tam jest jeszcze trochę wolnej przestrzeni) i czy w ogóle zdążę na lot (miałem tylko 10 minut zapasu, ale udało się). 


Nareszcie mam chwilę, wdech, wydech, zaczynam wspominać. Najpierw o poprzedniej podróży do Londynu i okolic, potem do innych tegorocznych podróży, bez których ta zapewne by się nie odbyła. W tym roku uczestniczyłem zarówno w zimowisku, jak i w obozie letnim. Młodszym Ogniskowiczom mógłbym godzinami opowiadać, dlaczego warto jeździć na obozy. Choć jeszcze w poprzednie wakacje sam byłem tym, który na myśl o wyjeździe gdzieś samemu miał pęd myśli o wszystkim, co może pójść źle. Co się zmieniło? Przede wszystkim nadeszła potrzeba zrobienia warsztatu. Bo trzeba się wyrobić i pokazać już reszcie Ogniska co się umie. A jak się nie umie? To trudno! Nie od razu Rzym zbudowano, a większość Ogniskowiczów powie, że ich pierwszy warsztat był do bani. Bo pierwszy to zawsze taka próba. Więc tym co się wahają, czy robić pierwszy warsztat czy nie, mogę powiedzieć- róbcie! Bo to najlepszy test na kreatywność, zdolność pracy w grupie i działania pod presją czasu, a przy okazji jaka frajda! O ile tylko będzie się pamiętało, że słaby warsztat to nie koniec świata tylko okazja do nauki i rozwoju. No ale koniec o warsztatach, żebyście nie pomyśleli, że to clou programu ogniskowych wyjazdów. Przecież są jeszcze zajęcia z instruktorami, przygotowywanie niespodzianek oraz tych znienawidzonych (lecz jak potrzebnych!) inwencji. Tym wydarzeniom zawdzięczam dziś najwięcej. Bo co nauczy mnie organizacji w grupie bardziej niż sześć nastolatek biegających i pytających o to, kto widział taśmę klejącą, w którym kręgu piekła ludzie siedzą bezczynnie na krzesłach i czy szpilkami uda się przyczepić płachtę do drzewa - wszystko naraz oczywiście. Teraz doceniam też komentarze instruktorek. Te od razu adekwatne, jak gdy Marta Szlasa-Rokicka ćwiczyła z nami poprawną wymowę, i te z początku absurdalne, jak komentarz pani Ani skierowany w moją stronę w czwartek trzeciego lutego między śniadaniem a obiadem, że głośno tupię przechodząc obok pokoju numer 12. Mam wrażenie, że teraz chodzę z większą gracją. Przede wszystkim myślę jednak o wszystkich Ogniskowiczach, którzy byli ze mną na obu tych wyjazdach. O godzinach współpracy i o efektach, których nie powstydziłyby się niektóre warszawskie teatry. Te wszystkie występy dały mi niezłego kopa wiary w siebie i w moje pomysły. Bo nic nie motywuje do tworzenia dalej jak omówienie warsztatu, sztuki czy niespodzianki, gdzie pytania, rozważania, komplementy i krytyczne uwagi padają szybciej niż zgłoszenia po papier techniczny formatu A3. Rozmyślanie nad tym, co stworzyli inni, tak samo motywuje i, co dla mnie ważniejsze, daje wiarę w drugiego człowieka. W to, że ludziom się chce działać, że mają potrzebę opowiedzenia innym czegoś ważnego i umieją zrobić to mądrze. A gdzie, jak nie w Ognisku, miejscu dla wielu, jak nie wszystkich z nas, najbezpieczniejszym do dzielenia się wszelkimi wrażliwościami? Na koniec zostawiam chyba najważniejszą dla mnie rzecz, szczególnie dla mnie-tego już mniej zagubionego pasażera samolotu. Oba wyjazdy dały mi niezwykłą dawkę samodzielności, od której tak stroniłem w zeszłe wakacje i bez której na pewno nie siedziałbym teraz pomiędzy dwoma paniami popijającymi herbatę i czytającymi książki o wychowaniu młodzieży. Tydzień lub dwa spędzone bez rodziców to już coś! A do tego potrzeba samoorganizacji, rozplanowania sobie dnia, żeby zmieścić próby do warsztatów, trzy supersmaczne wilgowe posiłki, zajęcia instruktorskie, przygotowanie niespodzianki z grupą i jeszcze jakiś quiz o polskich artystach i ich nazwiskach. Robi się dużo, więc myśleć też trzeba dużo, ale to też umiejętność do wyćwiczenia. A jak coś się nie uda to mówi się trudno, naprawia się szkody i idzie się dalej. Bo to Ognisko. I choć mi też się trochę dostało, to cieszę się, że za niepoinformowanie obozowiczów o planie ostatniego dnia i słabe przebranie za królową Elżbietę II niż za, powiedzmy, nie przyniesienie jakichś ważnych dokumentów albo zgubienie się na stacji Tottenham Hale. Z obozu zostają nie tylko niedojedzone przekąski, zrobione przez nas maski, nagrania. To przede wszystkim zmiany w nas, w środku. I życzę wszystkim Ogniskowiczom, tym, którzy wkrótce jadą na zimowisko i tym, co pojadą na każdy kolejny obóz, oby zmiany te zostały w nas jak najdłużej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz