Piszę z własnej i
nieprzymuszonej woli.
Od odebrania dyplomu
minął niespełna miesiąc, a od ostatnich zajęć coś koło dwóch lat. Napisać więc
muszę. Ale napisać nie jest łatwo.
Usiadłem przed
laptopem bez przygotowania. Pusta głowa, pusty dokument word – nie mam pojęcia,
co chcę przekazać. Wiem za to, że moim planem jest zupełny brak planu. Liczę na
oryginalną wizję, niewymuszone wspomnienie, zgrabną gawędę pojawiającą się
niespodzianie, czyli słowem na coś szczerego, lekkiego, odkrywczego i jak
przystało na specyfikę blogów ogniskowych – z morałem! Piękne byłoby to pożegnanie!
Tymczasem jednak
siedzę.
Dalej siedzę.
Nieskrępowanie. A miałem pisać.
Toteż włączam
@OTUMogęwszystko i odpalam po kolei klisze pamięci. Przy odrobinie szczęścia
stanę się ofiarą napadowych ataków wzruszenia i nostalgii (w granicach
możliwości - łzawej), a wtedy wystarczy tylko spisywać to, co mi w puszce
mózgowej zakołacze.
Zaduch nagrzanego
Akwarium, echo w Basenowej, zapaszki klatki schodowej na Lubelskiej,
miękkotwarda wykładzina z Lustrzanej, foyer w Dramatycznym w „Pekinie”, próby w
Dramatycznym na Woli, bufet w Słowackim, skąpany w ultrafiolecie klub 35+,
śliskie schody przed wejściem do ośrodka w Pęcławiu…
Coś tam się ruszyło.
Powoli wpadam w pętlę analizowania każdego wspomnienia po kolei – efekt uboczny
żonglowania kliszami. Muszę to szybko uciąć, bo inaczej niczego nie napiszę,
posiedzę przed laptopem jeszcze godzinkę, a potem kawa straci swą moc i po
prostu zasnę jak ostatnie bydlę. Trudno jednak walczyć z kliszami.
Wracam po dłuższej
przerwie. Kawa przestała działać, ja zaś, żeby nie zasnąć, musiałem snuć się po
domu czytając książki ze starymi wpisami. Trochę ludzi mi się przez te kilka
lat w Ognisku przewinęło, ba, kilkoro przewija się cały czas. Wspomnienie bierne
motywuje do wspominania czynnego – muszę odkurzyć niektórych znajomych. Po
napisaniu paru treściwych wiadomości typu „ej w sumie dawaj jakaś zbita”
poczułem się nieco raźniej. A na pewno żywiej. Na głośnikach Jacek Kaczmarski z
wyczuciem chwili przełącza się na następny utwór. W pokoju roznosi się ochrypłe
„marszem przez dżunglę jest nocne pisanie”…
Pora na kontrolny
zapis pliku. Oczywiście mam już folder przeznaczony dla Ogniska, a w nim
folderek wydzielony na blogi. Ręka sama odpala poprzednie teksty. Teraz żałuję,
że nie pisałem ich więcej. Może z tego ulepić morał? Coś o docenianiu Ogniska,
wykorzystywaniu szans, pisaniu na bloga… Bez sensu. Znaczy z sensem, ale po
prostu zbytnia łopata, a to przecież Ognisko człowieka całe te lata uczuło, że
jak mam wybór między łopatą i jakimkolwiek innym, subtelniejszym narzędziem
przekazywania myśli, wybór powinien być prosty, oczywisty i, o ironio,
łopatologiczny. Ale coś człowieka kusi i gniecie. Może by tak powspominać
warsztaty i zawrzeć trochę rozgrzewających i protekcjonalnych rad dla młodszych
Ogniskowiczów…
Mógłbym,
jak inni, gąszcz pociąć maczetą,
Szlak turystyczny odsprzedać gazetom,
Zastrzec, że pierwszy tu byłem, a przeto
Mnie się zaszczyty należą.
Ale jest większą zasługą i siłą
Tam dotrzeć, gdzie się nikomu nie śniło,
Nie pokrzywdziwszy niczego, co żyło
Wtrąca się Jacek.
Bardzo ryzykownie zresztą, bo prawie ukuł tymi siedmioma wersami jakiś morał.
Wtedy to cały koncept mojego wpisu zapadłby się pod własną nieudolnością i
musiałbym zaczynać od początku. Druga w nocy. Zaczynanie od początku więc
odpada.
Chociaż, jak sobie
przypominam, podczas obozów chodziło się spać jeszcze później, więc w zasadzie
nie powinien to być problem, a raczej melancholijny symbol mojej ostatniej ogniskowej
nocnej pracy, dla wzniosłości chwili powiedzmy – próby generalnej! Ale
wzniosłość chwili to jedno, a uderzeniowe ilości melatoniny – drugie. Mój pokój
nie posiada zdolności energetyzujących, jakimi charakteryzowały się
przestrzenie w Wildze i Pęcławiu.
Marszem przez dżunglę
jest nocne pisanie!
Powieki kleją się jak
sok tropikalnego owocu. Może i wypada już kończyć… Muszę być wypoczęty, jutro
przecież spotykam się z Jankiem i Beniem, mamy myśleć nad kolejnym
scenariuszem.
Na wszelki wypadek
klikam kilka razy ctrl+s. Naprawdę szkoda by było, gdyby mi to wszystko
przepadło.
Blog ukończyłem,
wiarę ustrzegłem. Można spać z czystym sumieniem.
W pokoju już nie
słychać klikania klawiatury, tylko Jacek Kaczmarski mi przez głośnik śpiewa do
poduszki.
Szukam
więc dalej i błądzę za sensem,
Własne poprawiam notatki zbyt gęste
(…)
Ale
opłaca się trud eremity:
Wreszcie odkrywam skarb w dżungli ukryty
(…)
Patrzę
na zdobycz człowieczych pokoleń
Czując, jak pot mi się rzęsi na czole,
Bo widzę po całonocnym mozole
Mapę kolejnej wyprawy.
Konrad M. B. Czapski (z gościnnym występem Jacka
Kaczmarskiego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz