Zatrzasnąłem
za sobą drzwi i rzuciłem plecak pod stojącą na końcu przedpokoju komodę.
Zdjąwszy buty przeszedłem bezpośrednio do pokoju i cisnąłem płaszcz na łóżko.
Na wieszaku znajdzie się potem – pomyślałem – teraz mam inne zadanie.
Rozsiadłem się w fotelu, wyjąłem z szuflady pióro, rozpostarłem przed sobą
kartkę i już miałem nakreślić pierwsze litery, kiedy poderwałem się na równe
nogi. Musiałem niewygodnie usiąść, bo uwieranie nie dawało mi się skupić.
Obejrzałem dokładnie siedzenie, na którym znajdował się tylko jakiś okruszek i
stary bilet do kina wciśnięty pomiędzy poduszkę a oparcie. Oczyściwszy
tapicerkę, umościłem się ponownie. Spróbuję zacząć pisać jeszcze raz. Pierwsza
litera… Cholera, znowu uwiera. Wstałem. Na siedzeniu nic nie było, ale po
dokładniejszych oględzinach zdiagnozowałem wadliwą sprężynę, która wygiąwszy
się w finezyjny sposób, zawzięcie kłuła mnie spod poduszki. Fotel odstawiłem na
bok, jako, że nie chciał współpracować. „Na stojąco też mogę pisać, jest
trudniej lecz nic to, jeśli dalej mogę. Ale skoro już wstałem, to może ten
płaszcz powieszę, bo się wygniecie i będzie nieelegancki. Właśnie, a propos
elegancji… Kto to widział, żeby pisać poważny tekst w samych skarpetkach? Jezus
Maria, i to przetartych… Trochę nie przystoi.” Zawróciłem do przedpokoju,
założyłem lakierki i spojrzałem w lustro. O wiele lepiej, można wracać do
pisania. AUTOPORTRET – słowo zakończyłem ozdobnym zawijasem przy daszku T. Był
to na tyle ładny zawijas, że spędziłem krótką chwilę podziwiając moje
kaligraficzne umiejętności. Zawijas ten był jednym z tych zawijasów, które
powstają pod wpływem impulsu, nieumyślnie, jakby nawigowane impresjonistycznym
refleksem i na tej pozornej nie intencjonalności polega ich piękno, piękno,
które… „Brawo Konrad, napisałeś słowo” – krzyknęła nagle moja podświadomość –
„zuch chłopak, a teraz przestań się ekscytować i napisz inne słowa, które w
przeciwieństwie do zawijasa będą przekazywać coś wartościowego.” „Dobrze,
przepraszam, już wracam do pracy” odburknąłem w myślach „A tak na marginesie,
to uważasz, że rozmowa w głowie z własną podświadomością kwalifikuje się, jako
gadanie do siebie czy też nie?” „Konrad, nie zadawaj głupich pytań, tylko się
skup!” „No już dobrze, Konrad.” - odpowiedziałem, na co mój wewnętrzny Konrad
zaszczycił mojego zewnętrznego Konrada uprzejmym skinieniem metafizycznej
głowy. „Kolejne podejście do pisania, nic mnie już nie rozprasza i akurat teraz
pustka, kompletna pustka! Trudno, byle zacząć, potem już pomysły powinny same
napływać. Może na fotelu by mi się łatwiej myślało… Nie, dość foteli, muszę się
skupić, skupić, skupić! Autoportret… Co mi to słowo przywodzi na myśl… Portret!
Nie, zbyt banalne… Autopor.. Topór, ale to jeszcze głupsze. Autoportret,
autoportret… Autoportret Witkacego!” Natychmiast założyłem słuchawki i chwilę
później popłynął z nich gardłowy śpiew Gintrowskiego. Wkrótce wraz z
Gintrowskim śpiewałem i ja. Pobiegłem przed lustro i upajając się melodią
udawałem Witkiewicza, przybierałem groźne miny, tupałem lakierkami i krzyczałem
z beztroskim uśmiechem prosto w swe odbicie, wyśmiewając tym samym własną
literacką nieudolność: „W odróżnieniu od was, którzy, państwo wybaczą,
jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu!”. Kiedy piosenka się skończyła,
byłem zdyszany, zmęczony i dodatkowo zachrypnięty. Słuchawki powoli odłożyłem
na komodę i jeszcze raz spojrzałem w mojego sobowtóra po drugiej stronie
szklanej tafli, już nie jako pseudowitkacy, ale jako ja sam. Poprawiłem
fryzurę, przybrałem poważny wyraz twarzy i głośno rzekłem do mojego odbicia.
„Zrób Konrad w życiu coś takiego, żeby to potem o Tobie tercet narodowych
bardów piosenkę napisał”. Spokojnym krokiem wróciłem do pokoju. Płaszcz
odwiesiłem na wieszak, fotel przysunąłem do biurka i nie zważając na uciążliwą
sprężynę zdjąłem z pióra skuwkę, po czym przeprawiłem tytuł na „Autoportret
Czapskiego”. Kaczmarskim to ja nie jestem, ale od czegoś trzeba przecież
zacząć. Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz