Przez
cały dzień nie mrugam. Maksymalna czujność na otoczenie i chłonność, jakbym
oddychała wszystkimi skrawkami ciała – nawet tymi, zaklejonymi srebrną taśmą.
Rano
wsiadam do pociągu wypełniona myślą „ależ ja za tym tęskniłam!”. Podróż
przebiega przewidywalnie, chociaż mam przeczucia, że to nie będzie „zwykły”
(gdyby którykolwiek można było takim nazwać) przyjazd do Ogniska. Mamy zagrać
na rozpoczęciu roku sztukę przygotowaną na obozie. Nie stresuję się, tylko w
przerwach od cieszenia się samotną wyprawą, nie mogę się doczekać spotkania z
moją grupą. Od kiedy ostatnio widzieliśmy się w Wildze lekko rozmyci przez łzy
wzruszeń, minęły trzy miesiące, ale próbę zaczynamy, jakby poprzednia była
dzień wcześniej. Zamyślam się trochę, bo wydaje mi się to być niemożliwe.
Przecież tak dużo się przez ten czas zdarzyło, tyle się we mnie zmieniło, w
nich pewnie też, a jednak wszystko między nami dalej działa. Kiedy Maciek
spontanicznie podejmuje się roli w niespodziance przychodzi mi do głowy, że
to zdarza się dzięki ufności, którą się
wzajemnie obdarzamy. Zakładając, że każdy będzie chciał dać z siebie wszystko
tworzymy przestrzeń, w której to jest możliwe. I zyskujemy niewiarygodną
łatwość działania, zwierzania się i wzruszania. Podsumowując dzień stwierdzam,
że najtrudniejsze było zmycie charakteryzacji, jakby żal było wracać do
codzienności.
Przyglądam
się twarzom, które już dobrze znam, widziałam je w różnych makijażach na
scenie, drżące różnymi emocjami za kulisami... Na rzeczywistość nakłada mi się
kolorowa kalejdoskopowa projekcja pięknych wspomnień, które razem zrobiliśmy i
co chwilę rozbłyskam uśmiechem na widok kolejnych Ogniskowiczów. Obserwuję
odbierających dyplomy i nie dowierzam, że miałam szczęście poznać tyle
niesamowitych osób. Spotykam instruktorów, których wskazówki na zajęciach, czy
gdzieś-przy-okazji, stały się wspominanymi często drogowskazami i po raz
kolejny tego dnia myślę, że jestem wdzięczna. Mrużąc oczy od reflektorów
próbuję dojrzeć twarze tych, którzy ogniskową przygodę dopiero zaczynają.
Zazdroszczę im ilości wrażeń, która
przed nimi i nie mogę się doczekać okazji, żeby zobaczyć, jakie cuda się
zadzieją, gdy to oni wejdą na scenę. Wspominam swoje pierwsze rozpoczęcie i to
jak trzęsłam się za kulisami Teatru Powszechnego. Wydaje mi się, że ktoś wtedy
też czekał na to, co uda mi się z siebie wydobyć, bo gdyby tak nie było, nie
wracałabym.
Dzisiaj
już mogę powiedzieć, że wracam. Kiedyś wszystkie podróże do Warszawy były dla
mnie wymykaniem się, najpierw z codzienności, z którą próbowałam się siłować
nie zauważając, że można ją twórczo wykorzystać. Potem wymykaniem się cichutko
z tego świata, którego bardzo długo chciałam stać się częścią - przed każdymi
zajęciami bałam się, że nie dam rady, a po zajęciach, żałowałam, że któryś ze
swoich pomysłów zostawiłam w środku niewypowiedziany, nie dając mu szansy
zadziałania. Teraz dwukrotnie wracam do miejsc, na które mam wpływ i w których
daję coś z siebie. Nie chcę już, żeby pociąg powrotny się spóźnił. Wiem, że nie
będziemy siedzieć w jednej sali i klaskać wiecznie i zupełnie mnie to nie
smuci, chociaż to, co się dzieje jest
niesamowite. Najważniejsze wydaje mi się
być to, że po wszystkim, pełni twórczej energii nie zatrzymujemy się. Kiedy
Zuzia Falkowska w swojej opowieści wspomina o pokochaniu pokonywania przeszkód,
którego uczy nas Pani Halina, uświadamiam sobie, że na obozie odkryłam w sobie
potrzebę podejmowania wyzwań, a to już chyba blisko do znalezienia tej miłości.
Tej, bez której można żyć, ale czy takiego życia chcemy?
Czuję,
że tu sobie pozwalam. Przede wszystkim po prostu być. Chłonąć, przeżywać.
Pozwalam sobie swobodnie być sobą. I być szczęśliwa, spokojna i podekscytowana
jednocześnie, spełniona. Pozwalam się zaskakiwać. Pozwalając sobie chciałabym
też pozwalać innym. Pani Ania zaprasza nas wszystkich na scenę, żeby rozpocząć
rok szkolny. Chciałabym, żeby ci, którzy są tu po raz pierwszy oglądając nasze
sztuki, pokrzepiające uśmiechy, łzy spełnienia, czy wspólne ustawianie
scenografii, poczuli, że też mogą sobie pozwolić.
Teraz
zamykam oczy. Jadę pociągiem i czuję się jak na obrazie Hoppera. Jednak na
chwilkę się wymykam obu tym światom i układam myśli – jak książki na półce.
Zaznaczam najważniejsze strony i cytaty, żeby z łatwością odnaleźć je w
pamięci, kiedy będą mi potrzebne. Wiem, że kiedy podniosę powieki będę gotowa
chłonąć i pisać kolejne ważne momenty. Ognisko niezaprzeczalnie jest
inspiracją, ale książek, w których sami jesteśmy bohaterami i dokonujemy rzeczy
niemożliwych nikt za nas nie napisze. Życzę wszystkim Ogniskowiczom
odnalezienia łatwości pisania sobie kolejnych wyzwań i wspomnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz