poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Gabriela Szmel - “A dream you dream alone is only a dream. A dream you dream together is reality”



Dwa tygodnie zaczęły się. Dwa tygodnie skończyły się. Wszystko, jakby z pominięciem samego obozu - meritum sprawy. Nie pamiętam trwania. Tylko dwa zawieszone w przestrzeni punkty - początek i koniec. Ogarnia mnie niepewność. Czy w rzeczywistości cokolwiek się wydarzyło? Pustka w mojej głowie mąci logikę zdarzeń. A jednak początek i koniec jasno wskazują na to, że musiała być i jakaś treść. I faktycznie, mimo wszystko jestem pewna jej istnienia. Umiem przecież jasno wymienić wszelkie istotne rozmowy, spotkania, wydarzenia i płynące z nich nauki. Problemem staje się dopiero umieszczenie tego bagażu doświadczeń w ramach. Czasowych, przestrzennych, społecznych. Całość wydaje mi się bliższa pojęciu- czemuś abstrakcyjnemu, niźli konkretnemu doświadczeniu. Może błędem jest to, że staram się to jakkolwiek usystematyzować? A jednak czuję taką potrzebę. Po całej tej symfonii bodźców wróciłam do domu i szukam gruntu pod nogami. Mam wrażenie, że nie będę w stanie zacząć funkcjonować w tej rzeczywistości dopóki jasno nie określę tej odmiennej, która wszystko wybiła z rutynowego rytmu. Nie przechodzę tego pierwszy raz- to chyba najśmieszniejsze w całej sytuacji. Właściwie był to mój piąty obóz i dziewiąty wyjazd z Ogniskiem w ogóle. W teorii nie powinno być to zatem tak trudne, a jednak obecnie wydaje się aż niemożliwe.
Pierwszy dzień po przyjeździe do domu przespałam. Oczy otworzyłam dopiero w południe dnia kolejnego. Reszta niedzieli, jako, że tuż po przebudzeniu, wydała się jakby na wpół realna- trochę jak świadomy sen, którym można kierować. Dopiero dziś - w poniedziałek prawdziwy świat stanął mi przed oczami jak żywo. Nie ukrywam- było to jak zderzenie ze ścianą. Dopiero dziś myśl o tym, że to mój ostatni obóz doszła do moich myśli. Nie wiem jak się do tego odnieść. Zawiesiłam się gdzieś między żałobą, wdzięcznością, za to, czego doświadczyłam i śmiechem idącym za wspomnieniami. Ogarnia mnie tęsknota. W moim ukochanym domu czuję się pusta i samotna. Brakuje mi pięknego szaleństwa wokół. Wiem, że mogę tu śpiewać, tańczyć, pisać czy czytać dowoli. Łapię się tego jako deski ratunkowej. A mimo to jest to zupełnie bezskuteczne. Nie mam z kim dzielić tej artystycznej aury. Przebierając się za wróżkę i biegając po ogrodzie mogłabym jedynie wyrobić sobie opinię osoby niespełna rozumu i poczuć się głupio pod spojrzeniami sąsiadów. Brakuje mi zrozumienia. Jak to mówiła Yoko Ono - “A dream you dream alone is only a dream. A dream you dream together is reality”.
W dodatku prawdziwy świat wydaje się teraz w całym swoim skomplikowaniu nadzwyczajnie prosty. Na próżno szukam w nim ciekawych wyzwań. Kreowanie w sobie nowego życia tworząc role, stwarzanie sztuki teatralnej przez kilkanaście godzin, okiełznanie swojego porannego roztargnienia w wymyślaniu inwencji czy wprowadzanie sześćdziesięcioosobowej grupy w klimat dnia porządkowego - w tym dopiero można sprawdzić siebie. Brak możliwości wystawienia się na próbę prowadzi do zmniejszenia ambicji. W rezultacie do powrotu do szarego świata nudnych, identycznych ludzi, zdarzeń i celów. Nie chcę tego. Walczę. Myślę o wszystkim, co znam z Ogniska i rozglądam się dookoła. Szukam barw. Mało ich. Widzę tylko pojedyncze, niewyraźne plamki. Ale to dobrze - to właśnie daje mi przestrzeń do tworzenia. Tego właśnie uczy nas Ognisko: myśl i kreuj. Siadam wygodnie w fotelu z zeszytem i pisakami w kolorze tęczy i myślę o tym, co stworzę w tym tygodniu. Zamykam oczy i jeszcze raz przypominam sobie ten piękny świat z Wilgi. Świat, z którego właśnie wróciłam i do którego nigdy mam już nie wejść. Mam uśmiech na twarzy i łzy w oczach. I w końcu dochodzi do mnie ta myśl- „nigdy z tego świata nie wyszłam i nigdy z niego nie wyjdę”. W barwność ogniskowego życia nie wchodzi się na obozowe dwa tygodnie. W kolory te weszłam pięć lat temu i od tej pory mam je już w sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz