Dwa tygodnie zaczęły się. Dwa tygodnie skończyły się.
Wszystko, jakby z pominięciem samego obozu - meritum sprawy. Nie pamiętam
trwania. Tylko dwa zawieszone w przestrzeni punkty - początek i koniec. Ogarnia
mnie niepewność. Czy w rzeczywistości cokolwiek się wydarzyło? Pustka w mojej
głowie mąci logikę zdarzeń. A jednak początek i koniec jasno wskazują na to, że
musiała być i jakaś treść. I faktycznie, mimo wszystko jestem pewna jej
istnienia. Umiem przecież jasno wymienić wszelkie istotne rozmowy, spotkania,
wydarzenia i płynące z nich nauki. Problemem staje się dopiero umieszczenie
tego bagażu doświadczeń w ramach. Czasowych, przestrzennych, społecznych.
Całość wydaje mi się bliższa pojęciu- czemuś abstrakcyjnemu, niźli konkretnemu
doświadczeniu. Może błędem jest to, że staram się to jakkolwiek
usystematyzować? A jednak czuję taką potrzebę. Po całej tej symfonii bodźców
wróciłam do domu i szukam gruntu pod nogami. Mam wrażenie, że nie będę w stanie
zacząć funkcjonować w tej rzeczywistości dopóki jasno nie określę tej
odmiennej, która wszystko wybiła z rutynowego rytmu. Nie przechodzę tego
pierwszy raz- to chyba najśmieszniejsze w całej sytuacji. Właściwie był to mój
piąty obóz i dziewiąty wyjazd z Ogniskiem w ogóle. W teorii nie powinno być to
zatem tak trudne, a jednak obecnie wydaje się aż niemożliwe.
Pierwszy dzień po przyjeździe do domu przespałam. Oczy
otworzyłam dopiero w południe dnia kolejnego. Reszta niedzieli, jako, że tuż po
przebudzeniu, wydała się jakby na wpół realna- trochę jak świadomy sen, którym
można kierować. Dopiero dziś - w poniedziałek prawdziwy świat stanął mi przed
oczami jak żywo. Nie ukrywam- było to jak zderzenie ze ścianą. Dopiero dziś
myśl o tym, że to mój ostatni obóz doszła do moich myśli. Nie wiem jak się do
tego odnieść. Zawiesiłam się gdzieś między żałobą, wdzięcznością, za to, czego
doświadczyłam i śmiechem idącym za wspomnieniami. Ogarnia mnie tęsknota. W moim
ukochanym domu czuję się pusta i samotna. Brakuje mi pięknego szaleństwa wokół.
Wiem, że mogę tu śpiewać, tańczyć, pisać czy czytać dowoli. Łapię się tego jako
deski ratunkowej. A mimo to jest to zupełnie bezskuteczne. Nie mam z kim
dzielić tej artystycznej aury. Przebierając się za wróżkę i biegając po
ogrodzie mogłabym jedynie wyrobić sobie opinię osoby niespełna rozumu i poczuć
się głupio pod spojrzeniami sąsiadów. Brakuje mi zrozumienia. Jak to mówiła
Yoko Ono - “A dream you dream alone is only a dream. A dream you dream together
is reality”.
W dodatku prawdziwy świat wydaje się teraz w całym
swoim skomplikowaniu nadzwyczajnie prosty. Na próżno szukam w nim ciekawych
wyzwań. Kreowanie w sobie nowego życia tworząc role, stwarzanie sztuki
teatralnej przez kilkanaście godzin, okiełznanie swojego porannego
roztargnienia w wymyślaniu inwencji czy wprowadzanie sześćdziesięcioosobowej
grupy w klimat dnia porządkowego - w tym dopiero można sprawdzić siebie. Brak
możliwości wystawienia się na próbę prowadzi do zmniejszenia ambicji. W
rezultacie do powrotu do szarego świata nudnych, identycznych ludzi, zdarzeń i
celów. Nie chcę tego. Walczę. Myślę o wszystkim, co znam z Ogniska i rozglądam
się dookoła. Szukam barw. Mało ich. Widzę tylko pojedyncze, niewyraźne plamki.
Ale to dobrze - to właśnie daje mi przestrzeń do tworzenia. Tego właśnie uczy
nas Ognisko: myśl i kreuj. Siadam wygodnie w fotelu z zeszytem i pisakami w
kolorze tęczy i myślę o tym, co stworzę w tym tygodniu. Zamykam oczy i jeszcze
raz przypominam sobie ten piękny świat z Wilgi. Świat, z którego właśnie
wróciłam i do którego nigdy mam już nie wejść. Mam uśmiech na twarzy i łzy w
oczach. I w końcu dochodzi do mnie ta myśl- „nigdy z tego świata nie wyszłam i
nigdy z niego nie wyjdę”. W barwność ogniskowego życia nie wchodzi się na
obozowe dwa tygodnie. W kolory te weszłam pięć lat temu i od tej pory mam je
już w sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz