sobota, 20 września 2014

Joanna Merta - Egzamin (nie)dojrzałości



Jeszcze 3 osoby, każda po 7 minut, czyli jakieś 21 minut. Siedzą, piją, palą. Co oni palą? Boże, na pewno pomylę się w tekście. Lulki! Uff. 19 minut. Ktoś wyszedł! Jak Ci poszło? Co mówili?...
Po 5 latach nadal bez problemu mogę sobie wyobrazić, że siedzę w zielonym korytarzu na Bartyckiej i mnę nerwowo kartę zgłoszeniową. Szepczę cicho linijki nauczonego wiersza. Ktoś przede mną opowiada, że miał recytować tekst, jakby był dziurą w ścianie. Ktoś za mną zdaje już trzeci raz... Pamiętam każdy najdrobniejszy szczegół. Nic dziwnego, czułam się jakbym podchodziła co najmniej do matury. Zdawało mi się, że to jest tak samo ważny egzamin. Dziś, będąc już po maturze i po mojej przygodzie w Ognisku, wiem, jak bardzo się myliłam. Był o wiele ważniejszy.
Żeby Wam to udowodnić, proponuję szybki bilans. Moich najlepszych przyjaciół, zawdzięczam Ognisku. Wybranie kierunku studiów, a w gruncie rzeczy i życiowej drogi – zawdzięczam Ognisku. Oprócz tego zniknięcie bez śladu mojej paraliżującej nieśmiałości i osiągnięcie całkiem przyzwoitej dykcji (to tylko kilka takich podstawowych konkretów, bo nie każdy zrozumie co to znaczy, że Ognisko mnie ukształtowało).
A co do matury, zawdzięczam jej miesiąc niestrawności, przerost ambicji, trochę rozczarowań i jedyne co dobre, to święty spokój ze szkołą średnią. Sami podsumujcie.
Czy mam jakieś rady dla podchodzących do egzaminów? Chyba tylko dwie. Nie, żeby się nie stresowali, bo co to byłby za ważny egzamin bez dozy adrenaliny, ale może, żeby się nie stresowali za bardzo. Wierzcie mi, nie jest tak groźnie, a zdany egzamin jest wart tysiąckroć tyle strachu, ile się go najecie wcześniej. I przede wszystkim, wyłączcie dojrzałość, wyłączcie wstyd i dajcie się ponieść swojej fantazji. Bo to tym przecież, przede wszystkim, jest Ognisko. Miejscem, gdzie cię lubią za to, że jesteś sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz