„Był dla mnie jak drugi ojciec”
z Cezarym Pazurą o Janie Machulskim rozmawiał Jakub Lebiedziński
Cezary Pazura, Małgorzata Bogdańska i Jan Machulski w spektaklu "KACZO", reż. Bogusław Semiotiuk, Teatr Ochoty, 1989 |
Dlaczego powiedział Pan, że Jan Machulski był dla Pana drugim ojcem?
Na studiach byliśmy jak wielka rodzina, traktowaliśmy się bardzo uczuciowo. Był dla mnie jak drugi ojciec, bo wielokrotnie pomógł mi również w życiu osobistym. Dostałem się do szkoły w 1982 roku, Pan Jan Machulski był wtedy dziekanem i opiekunem naszego roku. Na egzaminach bardzo skrupulatnie dobierał swoich studentów. A ja na pierwszy etap przyjechałem trochę zachrypnięty.
Po słynnym meczu w 1982? Polska-Belgia: 3-0 dla Polski...
Tak i Pan Jan również był zachrypnięty. Myślałem, że mnie nie dopuści już na pierwszym etapie, ale chciał mi się przyjrzeć. Lubił przyglądać się ludziom, nie skreślał ich od razu. W tamtych czasach na wydziale aktorskim w Łodzi był jedynym znanym aktorem, reszty aktorów nie znaliśmy. Nami zajął się gwiazdor i my studenci czuliśmy wobec Niego duży respekt. Potrafił zaskarbić sobie nasze zaufanie. Zawsze pytał, co słychać, czy może w jakiś sposób pomóc. Gdy w odwiedziny do szkoły przyjechali moi rodzice, to poczęstował ich kawką, herbatką, długo z nimi posiedział mówiąc, że mają zdolnego syna. Potrafił doskonale motywować. Nie był urzędnikiem. Był nauczycielem z prawdziwego zdarzenia, który myśli o swoich studentach. Chodził z nami na imprezy. Na jednej z nich powiedział: „Mam siwe włosy i jestem dużo starszy od was, ale w środku jestem w waszym wieku - mam 27 lat”. Wtedy się śmialiśmy, nie mogliśmy tego zrozumieć, myśleliśmy, że mówił tak kurtuazyjnie, żeby nam było miło. Teraz jestem prawie w tym wieku, w którym Pan Jan przyjmował mnie do szkoły. I dziś już rozumiem, że w środku się nie starzejemy. Czas tylko sprawia, że nasze komórki obumierają, ale duch cały czas jest młody. Jan Machulski był właśnie takim młodym duchem.
Jak trafił Pan do
Teatru Ochoty?
Po skończeniu studiów zostałem bez etatu. Wtedy Jan Machulski wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Powiedział: Mam już zespół w teatrze, ale ciebie przyjmę, ponieważ ty jesteś moim bardzo zdolnym studentem i nie możemy cię stracić. Próbował pomóc załatwić mi mieszkanie, co wówczas się nie udało. Ale razem chodziliśmy po urzędach dzielnicowych i do burmistrzów. Zajął się mną jak tata.
Jak
wspomina Pan pracę w tamtym teatrze ?
Jeszcze w czasie studiów statystowaliśmy
lub dostawaliśmy mniejsze role w przedstawieniach szekspirowskich w Zamojskim
Lecie Teatralnym, które Pan Jan stworzył. Sami budowaliśmy scenę, nauczyłem się
spawać, wiązać drutem, kopać łopatą, kombinować skąd wziąć jakieś elementy do zadaszenia,
żeby postawić profesjonalną scenę. Jak się zbuduje scenę od zera i potem się na
nią wejdzie i zobaczy kilkaset osób na widowni, to odpowiedzialność za słowo i
za gest jest o wiele większa. Graliśmy dla różnej widowni, czasami było kilka
osób, a czasami kilka tysięcy, ja to wszystko przećwiczyłem z Janem Machulskim.
Uczył nas poszanowania widza i tego, że trzeba godnie wyjść na scenę, bo to
wyjątkowe miejsce. Kiedyś zaspałem na próbę popołudniową na 14.00. Rynek w
Zamościu był pełen, ponieważ ludzie przychodzili podglądać próby. Wyszedłem na
scenę spóźniony i Pan Jan przez mikrofon powiedział: „Pazura spóźniłeś się”.
Odpowiedziałem: „Przepraszam, Panie dziekanie, ale zdrzemnąłem się i zaspałem”.
„To może, synku, witaminki zacznij jeść?” - rozbrzmiało na całym rynku. Pan Jan
dostał brawa za ten tekst i usłyszałem rechot tłumu. Tak mi to poszło w pięty,
że już nigdy się nie spóźniłem. To są dobre lekcje, które potem w życiu
procentują.
Czy ma Pan o ulubioną rolę Jana Machulskiego?
Byłem dzieciakiem ze wsi, nie potrafiłem
wymienić Jego ról filmowych. Dopiero wyszukałem w encyklopedii. Do dużej
encyklopedii wszyscy się załapali, a do małej nie. Pan Jan Machulski był w
jednej i drugiej (śmiech). Ale jak Julek wyreżyserował film, to wszyscy pokochaliśmy
„Vabank”. Pierwszą ważną rolę świetnie zagrał w „Ostatnim dniu
lata”. Film, który poznał cały świat, nie tylko Polska. Wizytówka Polskiej
Szkoły Filmowej. Chyba miał potem wewnętrzny żal, że rozpoczął bardzo ważny
etap polskiego kina, a potem to kino potraktowało Go po macoszemu. Rozumiem
rozgoryczenie, bo też się z tym spotkałem. Na początku biorą cię do wszystkiego,
wyciskają jak cytrynę, pomagasz zrobić jakąś nową jakość w filmie i potem cię
wypluwają.
Jakie ważne wskazówki aktorskie otrzymał Pan od Jana Machulskiego?
Na pierwszym roku robiło się podstawowe
zadania aktorskie, wprawki, jakieś udawanie. A nasz dziekan kazał nam robić
duże role! Byliśmy niezdarni, nieudolni, ale jednak podejmowaliśmy się tego przedsięwzięcia.
Widzieliśmy jak Jemu na nas zależy.
Dostaliśmy na egzaminie na pierwszym roku 5+
i zaczęła się afera. Inni Profesorowie uważali, że nie graliśmy na piątkę i nie
należy stawiać piątek z plusem, bo to nas rozbestwi i nie jest motywujące. Ale On
widząc, że ktoś robi więcej, idzie dalej i chce się rozwijać, to go nagradzał.
Najlepszą nagrodą dla studenta jest dobra ocena. Profesorowie bywają bardzo
surowi: „Proszę nie machać rękami, proszę nie ruszać głową, proszę stać w
miejscu”. Nagle z fajnej, ruchliwej osoby wychodził cyborg. To po szkoła jest,
żeby zabijać czy rozwijać? I był to Jego odwieczny problem, żeby szkoła
rozwijała, a nie ograniczała. Całe pokolenie aktorów jest mu za to wdzięczne. Nauczył
nas gotowości. Nikt nie będzie na was czekał w profesjonalnym życiu. Dostajesz
zadanie i mówisz, że pójdziesz do domu, przemyślisz i jutro będziesz miał
gotowe. Nie. Mówił, że jesteś tu i teraz, ściągasz marynarkę i grasz. Jeżeli ty
nie zagrasz, to zrobi to ktoś za ciebie i zatrudnią jego. Przygotowywał nas, że
w tym zawodzie jest wyścig. Jednym się uda, a innym nie. Jedni będą pierwsi, a inni
nie będą grali. Na to nie ma rady i musicie na początku ten wyścig wygrać. Ale
z drugiej strony pokazał, że ten zawód może być piękny. Każde wyjście na scenę
i dzień przed kamerą mają być święte. Jeżeli jesteś aktorem, to zostałeś do
tego powołany i musisz to w sobie rozwijać.
Czy na koniec rozmowy mógłbym poprosić o anegdotę związaną z Panem Janem Machulskim?
Opowiem o kredensie. Pan Jan wówczas mieszkał
na Ochocie w wieżowcu chyba na dziewiątym piętrze. I pewnego razu kupił kredens
i poprosił nas, żebyśmy pomogli go rozłożyć, wsadzić w częściach do windy i
potem w mieszkaniu złożyć. Pojechaliśmy z Markiem Bieleckim, również aktorem z
naszego teatru. Na miejscu okazało się, że to stary kredens, bardzo ciężki, nie
rozkłada się, nie mieści do windy i trzeba go wnieść na dziewiąte piętro! Do
dziś pamiętam z jakim mozołem taszczyliśmy ten mebel we trójkę krętą i ciasną klatką
schodową w komunistycznym budownictwie. Syzyf się mniej narobił. Miałem
wrażenie, że ręce tak mi się wyciągnęły, że mogę na stojąco podrapać się po
kostkach. Byłem tak wycieńczony, że nie pamiętam jak tamtego wieczora zagrałem
spektakl.
W imieniu Ogniska bardzo Panu dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz