Po-weekendowo po-premierowo…
Piątek wieczór. Stoję na scenie, trzymając razem z Maciejem
Kałachem różowe prześcieradło z napisem „Zatrzymaj się albo odejdę”. To
kluczowa scena monodramu „O co biega kobietom”, który napisałam wspólnie z
Maćkiem, z którym to przez parę miesięcy wysyłaliśmy sobie regularnie teksty,
pomysły, konsultowaliśmy, analizowaliśmy kolejne monologi, postaci… Bawiliśmy
się. Tak jak w Ognisku. Szesnaście lat temu. Ile??! Sama nie mogę uwierzyć. Ale
tak, z Maćkiem poznaliśmy się szesnaście lat temu na letnich warsztatach
teatralnych w Osuchowie, gdzie ja byłam świeżo upieczoną Ogniskowiczką mającą
lat 14, a Maciek początkującym studentem, 7 lat starszym, ale już nieźle
obeznanym „wyjadaczem obozowym” – czyli po prostu świetnym dramaturgiem, laureatem
kolejnych edycji „Szukamy polskiego Szekspira”.
I to wszystko staje mi przed oczami, kiedy Maciek staje
razem ze mną na scenie. Śmiejemy się potem, że to był jego sceniczny debiut… W
końcu do tej pory zawsze „występował” w napisach tylko jako dramaturg, a przez
ostatnie lata, najczęściej jako dziennikarz „Gazety łódzkiej”, w której jest
bardzo ceniony za swój talent i… niebanalne poczucie humoru. Poczucie humoru,
które połączyło nas podczas wspólnej pracy przy niespodziankach, inwencjach,
czy – uwaga! – dodatkowym spektaklu, który zrobiliśmy całkowicie z własnej
inicjatywy na obozie w Osuchowie w roku 2004. Była wtedy z nami w grupie
niezapomniana Dorota Wolska, która nakręcała nas swoją energią do działania –
pamiętam, że niektórzy śmiali się wtedy
z tej naszej „nadambitnej” grupy: nie dość, że dni porządkowe, że niespodzianki,
to… Ta grupa wymyśliła sobie jeszcze dodatkowy spektakl a la commedia dell’arte.
A ja do tej pory mam w ustach smak mąki, w której się cali umorusaliśmy – był
to oczywiście element charakteryzacji... I mam przed oczami niebieską tablicę
ze zdjęciami z tego właśnie obozu, która przez długi czas wisiała na korytarzu,
jeszcze w naszej starej siedzibie – na Bartyckiej.
Co było najpiękniejsze podczas tych obozów? Ta zupełnie niczym
nie skażona, czysta pasja tworzenia teatru i to, że właśnie za tę chęć byliśmy
„nagradzani”. I nam to sprawiało niebywałą przyjemność. To spacerowanie
osuchowskimi alejkami, szwędanie się po ogrodzie i zastanawianie, gdzie by
można było zrobić niespodziankę, o której nikt jeszcze nie pomyślał… I jedno
wspomnienie z tego czasu też jest we mnie w tym momencie bardzo wyraźne – kiedy
spacerowaliśmy razem z Maćkiem (poszukując inspiracji 😉 i zobaczyliśmy kawał
pustego basenu. Maciek wpadł na pomysł, żeby zrobić spektakl o chomikach, które
są tam uwięzione jak w klatce. Ten pomysł na pewno był jeszcze o wiele
ciekawszy i mądrzejszy, ale tyle z tego zapamiętałam…
A co zapamiętałam najbardziej z tego obozu? Że jeśli się
bardzo chce, to pomimo przeciwności, można razem stworzyć coś pięknego. I ta
nauka zawsze wraca, jeśli już raz jej zawierzymy. W naszym zawodzie nieustannie
napotykamy trudności. Ale co pozwala nam je zwalczyć? Wiara w to, co robimy oraz
przyjaciele, którzy nas wspierają. A na mojej drodze artystycznej nieustannie spotykam
przyjaznych ludzi… Ludzi, których poznałam właśnie w Ognisku Teatralnym „U
Machulskich”. I muszę dodać, że to halinistyczne „Pokochaj pokonywanie trudności”
nieustannie do mnie wraca. Szczególnie, odkąd zaczęliśmy razem z mężem Mateuszem
Olszewskim, którego przecież również poznałam w Ognisku😉 tworzyć własne
projekty. Ale jeśli przy takim wspólnym projekcie, pojawiają się kolejne, dobre
dusze, chcące pomóc i razem coś stworzyć, to wszystko zaczyna nabierać
odpowiedniego kształtu i kolorytu.
Wymyślić, że napisze się razem sztukę jest dosyć łatwo.
(„Nie sztuką jest mieć pomysły, sztuką jest umiejętność ich realizacji”- a to
zdanie odbijające się rykoszetem, przez lata wisiało na tablicy korkowej
Bartyckiej.) Faktycznie napisać tę sztukę – no, to już jest trochę trudniejsze.
Ale wyprodukować sztukę, którą się razem napisało, zrobić premierę w teatrze i
zebrać na każdy spektakl ponad komplet widowni (a w tym akurat znów pomogła nam
nasza była „uczennica” z Ogniska – niezastąpiona Agata Przygodzka, projektująca
niezwykłego uroku grafiki do ulotek i plakatów), to…. To już jest coś, co
nazywam spełnieniem marzeń, bo „marzenia są czymś, co jest w zasięgu naszych
możliwości, ale trochę przekracza” (o.A.Szustak). I to właśnie się wydarzyło.
Po raz pierwszy wydarzyło się to w we wrześniu w Teatrze Nowym w Łodzi, gdzie
premierowaliśmy w „Scenie pod sufitem”, a następnie w Warszawie, w „Promie
Kultury”, w którym to 7 lutego odbyła się nasza premiera warszawska.
Co było dla mnie w tym wypadku największym wyzwaniem?
Technika – czyli dźwięk i muzyka, bo to „konik” mojego męża, który dzięki
studiom reżyserskim ma to wszystko „w małym palcu”, a dla mnie to prawie „czarna
magia”… Ale tak się złożyło, że dokładnie w tym samym dniu, Mateusz miał próbę
generalną przed swoją premierą „Oskara i Pani Róży” w Teatrze L. Solskiego w
Tarnowie, gdzie… Znów pracował „z ekipą ogniskową”. Za muzykę odpowiadała
niezastąpiona Zuzia Falkowska, a główną rolę grał nasz ogniskowy „zdolniacha” –
Filip Kowalczyk. A dyrektorem teatru jest Marcin Hycnar, który kiedyś również był na obozie w Osuchowie jako młody dramaturg. Więc w zasadzie mieliśmy dwie premiery w jeden weekend, i to w
różnych miastach… A jak jeszcze dziecko zachoruje (to mi było trudno sobie
wyobrazić za czasów, kiedy jeździłam na obozy😉,
a Ty przecież nie odwołasz spektaklu i musisz stanąć na wysokości zadania:
dogadać się z akustykiem i oświetleniowcem, nawet jeśli nigdy w życiu nie
posługiwałaś się „ich językiem”…) I co było najzabawniejsze z całej tej
sytuacji – to właśnie „problemy techniczne” okazały się w tym wypadku
największym atutem. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, że akustyk i elektryk
spóźnili się na spektakl… I z tego spóźnienia powstała zupełnie nowa,
improwizowana scena „rozgrzewki” przed biegiem (osią spajającą fabułę jest
10-kilometrowy bieg, na którym spotykamy kolejne postaci). W życiu nie
widziałam tylu ludzi w garniturach i garsonkach, ochoczo biorących udział w zbiorowej
rozgrzewce. A potem sobie uświadomiłam, że tego właśnie uczyła nas Halina
Machulska. Działania „tu i teraz”, korzystania z okoliczności, które nas czasem
zaskakują.
I tylko takie wyzwania, to pokonywanie własnych ograniczeń
to jest coś, co sprawia, że się rozwijamy. I tego też nie można nigdy odpuścić.
Nie można siąść na laurach, powiedzieć „ to już umiem”. W momencie, kiedy aktor
uzna, że już nie musi szukać, kończy się jego aktorstwo. I to chyba też
powtarzał jeden z instruktorów. Jakub Kamieński?... Chyba tak. On był zawsze
„tu i teraz”, nawet w swoich barwnych opowieściach z życia aktora, których z
lubością słuchaliśmy na zajęciach.
A „O co biega kobietom” gram już w ten piątek w Starych
Babicach i… Nawet powiedziałam Mateuszowi, że teraz już dam radę sama. Ale on
przyjedzie. Bo jeśli tylko może, stara się mnie wspierać. I to jest też coś, co
wynosi się z Ogniska…
Na koniec chciałabym chyba powiedzieć dwa słowa: ”Halino,
dziękuję.” I dziękuję w imieniu tych wszystkich, których spotykam na swojej
drodze artystycznej i którzy są tak wspaniałymi ludźmi. Gdyby nie Halina,
pewnie by nas tylu aż nie było „z tej mafii” – jak mawiają niektórzy 😉. A jeśli już w niej jesteśmy,
to mamy jedno, ważne zadanie. Nieść dalej te wartości, które wynieśliśmy
„naście”, niektórzy „dziesiąt” lat temu, wchodząc do kręgu „KMT”, bo to
„szlachectwo” naprawdę zobowiązuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz