piątek, 25 sierpnia 2017

Marta Przygodzka - 5 minut i ani chwili więcej



       Chyba powinnam zacząć od tego, że zupełnie nie rozumiem czasu. Tego czasu, który zajmuje centralną pozycję w naszej egzystencji. I jeśli ty, drogi czytelniku tego wpisu, nie zgadzasz się ze mną pod tym względem, należysz prawdopodobnie do gatunku niespóźnialskich. Z mojego punktu widzenia każdy z nas biega bowiem za małym patyczkiem obracającym się po okrągłej tarczy. Ten fakt, mnie wydający się zupełnie absurdalny, nie przemawia jednak ani do moich rodziców, ani do nauczycieli, ani nawet do znajomych, a próby usprawiedliwiania moich spóźnień przynoszą marne efekty. I żeby nie było, ja wiem, że okropnie nieuprzejmie jest się spóźniać oraz ze to brak szacunku dla drugiej osoby, jednak jak to pięknie ujął Tomasz Mann: „Czasu w ogóle nie ma „właściwie”. Jeżeli komuś się dłuży, płynie wtedy powoli, jeżeli przeciwnie, to upływa prędko, ale przecież nikt nie wie, z jaką szybkością biegnie w rzeczywistości” . Tak więc, biegnąc na lekcje chemii, nie mogę przewidzieć, że czas nauczycielki toczy się leniwie podczas gdy mój pędzi jak spłoszony rumak.

       Kończąc ten długi wstęp, chciałabym podzielić się czymś cennym, czego o czasie nauczyłam się w Ognisku. Chyba każdemu Ogniskowiczowi świetnie znany jest moment, kiedy to instruktor, podając temat scenki, dodaje pośpiesznie „macie 5 minut”. W te 300 sekund dokonuje się (czasami) metamorfoza ze spanikowanego „nie mamy pomysłu” do dzieła, które możemy pokazać z dumą. Podobnie na obozach, przez całe dwa tygodnie uczymy się sprawnej współpracy i wytężamy nasze muskuły kreatywności, aby z każdym projektem zdążyć na czas. Ten ostatni płynie wtedy jak wartka rzeka spływająca pędem po górskich zboczach. To właśnie wtedy tykająca wskazówka staje się nie wrogiem, a wspólnikiem gdyż każdą minutę przeznaczam na coś co kocham, czemu mogę poświęcać godziny z radością, a przede wszystkim z własnej woli, nie szkolnego przymusu. Gdy wracam do Warszawy, z walizką wspomnień, przeżyć i cennych lekcji, rzeka znowu staje się kapryśna i nieobliczalna. Ale w tych pięciu minutach coś zostaje. Jakaś mała cząstka nieskończoności, którą odtąd odnajduję codziennie. Bo już wiem, że niemożliwe da się zrobić i to właśnie w 5 minut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz