W
zakamarkach mojego obsesyjnie porządkowanego dysku twardego zalega pewien stwór
sceniczny, który nigdy nie ujrzał światła dziennego (tzn. światła sceny), być
może przez tytuł „Nim wzejdzie słońce”.
A wiązałem z nim wielkie plany! Konkretnie wycieczkę do Australii, jaką mamiła
mnie moja babcia Jasia, znana skądinąd z przekręcania faktów i wbijania łóżka
do pokoju za pomocą siekiery. Notabene babcia stała się bohaterką jednej z
moich kolejnych sztuk, która już ujrzała światło dzienne, a mianowicie została
wystawiona podczas letnich warsztatów teatralnych przez młodzież z Ogniska
Teatralnego „U Machulskich”. Były to już moje czwarte warsztaty - i tu właśnie
mój chyba nazbyt inkrustowany anegdotami wywód wraca do początku.
Och! Bogowie! Za cóż kara!
Czym tak ciężko zawiniłem?
Czym tak ciężko zawiniłem?
Zazdrość
serce me rozpala,
jednej miłość poświęciłem!
jednej miłość poświęciłem!
Ten,
jakże... (pauza na znalezienie właściwego określenia)... emocjonalny, fragment
jest reprezentatywny dla całej sztuki „Nim wzejdzie słońce”, która powstała
jeszcze, z żalem przyznaję, w poprzednim stuleciu, a nawet tysiącleciu. Ale nie
dlatego o tym wspominam, żeby użalać się nad upływającym czasem. Raczej
chciałbym w skrócie przeskoczyć do tego, co z nieszczęsnego stwora scenicznego
wyniknęło w ciągu niemal piętnastu lat, które minęły od tamtej pory.
Zaczynając
od rzeczy przykrych: nie wygrałem tamtej edycji konkursu „Szukamy Polskiego
Szekspira” i nie pojechałem do Australii. Choć, jak się okazało, babcia Jasia
po prostu przekręciła fakty, bo wcale nie była to główna nagroda.
Dalej
zdarzyło się już tylko wiele przyjemności:
1)
po pierwsze zacząłem pisać sztuki teatralne i scenariusze i zajmuję się ich
pisaniem do dzisiaj,
2)
po drugie wyjeżdżając na warsztaty Ogniska jako młody dramaturg zostałem w
końcu wykładowcą tego przedmiotu w rzeczonym, przyrośniętym już chyba do mnie,
Ognisku Teatralnym „U Machulskich”,
3)
po trzecie, zainspirowany ludźmi, spotkaniami, teatrem, filmem, i całą tą magmą
wspaniałości, które dane mi było dzięki Ognisku poznać, zostałem dyplomowanym
reżyserem i teraz sam wystawiam sztuki autorstwa zdolniejszych od siebie,
4)
po czwarte znalazłem przyjaciół na całe życie (piętnaście lat przyjaźni to
chyba już jakiś wynik).
No
dobra, może nie zostałem polskim Szekspirem, chociaż stylistycznie bardzo
starałem się mu dorównać w „Nim wzejdzie słońce”. I owszem, jeszcze nie byłem w
Australii. Ale wszystko przede mną, co nie?
Tu
smyra mnie delikatny dreszczyk ekscytacji, bo do końca lutego trwa nabór sztuk
do XV edycji konkursu. Może właśnie w niej w końcu znajdzie się poszukiwany?
Ciekawe, czy jemu też się wszystko wywróci na tak fajną stronę jak mnie - tylko
dlatego, że w latach 90-tych babcia Jasia zapisała połamanym ołówkiem adres, na
który trzeba wysłać sztukę, żeby pojechać do Australii...?
P.S. Zdjęcie z 2000 r., a na nim ja, wzięty dramaturg Mateusz Pakuła (tak, tak, też z konkursu), i... i tu moja pamięć zawodzi. Ale przebrana jest ta pani za tukana.
Adamie, czy ty tu kreujesz z kolei diabła tasmańskiego? Super zdjęcie. Kariera też niczego... Ela So
OdpowiedzUsuń