Niewielu
ludzi zdaje sobie sprawę, że pisanie to nie tylko uduchowione klepanie w
klawiaturę uwieńczone triumfalnym popijaniem kawy/herbaty/kakao/czegokolwiek co
się lubi, podczas gdy nasze oczy w poczuciu samospełnienia przemykają po
tuzinach wirtualnych kartek zapełnionych małymi wężykami tekstu. O, nie.
Istnieje
także faza pierwsza czyli szukanie inspiracji i układanie historii w głowie.
Większość „hobbystycznych” pisarzy zgodna jest co do faktu że faza ta,
jakkolwiek obiecująco by nie brzmiała, jest nie raz prawdziwym koszmarem. „Zbyt
przewidywalne, za długie, za nudne, po prostu niesmaczne...” Problemom i
niedociągnięciom nie ma końca.
Dlatego
więc, kiedy mój laptop znalazł się w bezpośrednim zagrożeniu zostania pierwszą
ofiarą moich pisarskich frustracji, postanowiłam jakoś pokonać beznadziejną
nicość goszczącą w mojej wyobraźni. Ktoś musiał mi „otworzyć głowę” i musiał
zrobić to w tempie ekspresowym. Szkoda by przecież było tracić całkiem
sprawnego laptopa, wyrzucając go przez okno po kolejnym nieudanym wątku. Przez
lata służył mi oddanie i nie byłby to sprawiedliwy koniec.
Ta
kryzysowa sytuacja doprowadziła mnie po generalnym śledztwie wśród przyjaciół
do Ogniska. Od momentu kiedy po raz pierwszy stałam na deszczu, próbując
przypomnieć sobie kod do wejścia do drzwi, wiedziałam czego oczekuję. Otwórzcie
mi głowę. Nauczcie mnie rzucać nowymi pomysłami na historie na prawo i lewo,
bez tygodni głowienia się nad najdrobniejszym szczegółem. Poświęcę swój czas,
determinację i wszystko inne, tylko pokażcie mi jak zmusić zardzewiałe koła
zębate mózgu do ponownego ruchu.
Miałam
swój cel do osiągnięcia. Zawsze jest dobrze zaczynać z jasno wyznaczoną ścieżką
po której chce się wędrować, prawda? Niby tak. Ale nikt nigdy nie obiecuje, że
ścieżka ta nie ulegnie gwałtownym zmianom. W ciągu jednego roku ze ścieżki
zrobiło się skrzyżowanie mnóstwa najróżniejszych dróg. I to nie byle jakie
skrzyżowanie. Prawdziwy moloch, cywilizacyjne centrum metropolii gdzie tuzin
ulic spada z góry, wyskakuje z dołu, biegnie naprzeciw siebie żeby spotkać się
w jednym miejscu. Zniknął gdzieś mój prosty zamysł: „ognisko - inspiracja -
zysk”. Pojawili się wspaniali ludzie, wspólne burze mózgu, improwizacje,
żarty... Wyjścia do teatru, kolektywne omawianie filmów po seansie w Komunie
(nazwa jednej z sal, lecz z tego co wiem nie planujemy rewolucji). Czas płynął,
a zajęć i pomysłów tylko przybywało.
Teraz,
kiedy z bólem kończę już swoją wędrówkę z innymi Ogniskowiczami, kiedy staję
wreszcie na końcu tej ścieżki w moim życiu i obracam się, żeby spojrzeć za
siebie, na miejsce, z którego zaczęłam, do głowy pcha mi się tylko jedna myśl:
„Ale to jest cholernie daleko.” Dobrze, że droga była tylko w mojej głowie, bo
już dawno zdarłabym całkowicie podeszwy butów.
Zadowolona
szczerzę zęby i ruszam dalej. Nie ma co się zatrzymywać na dłużej, kiedy taka
kreatywna przyszłość przede mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz