
Minął tydzień odkąd wróciłem z najbardziej kreatywnego
miejsca na ziemi. Wilga od trzech lat jest dla mnie stolicą teatru, choć zapewne
mieszkańcy nie mają pojęcia jak blisko są od ośrodka, w którym wydarzyło się
tyle wspaniałych rzeczy. Jestem pewny, że niektóre inwencje, niespodzianki i
warsztaty będę pamiętał do końca życia. Zawsze mocno płakałem kiedy musiałem
wracać do domu. Ciche, pełne zieleni miejsce zamienić trzeba na głośną i brudną
Warszawę. Jednak teraz było inaczej. Zastanawiałem się dlaczego teraz było
inaczej. W końcu to był mój ostatni obóz (matura!). Z sentymentem patrzyłem na
każdą rzecz jaką zrobiłem. Pokroju warsztatu jak i ostatniego przebrania na
obiad więc dlaczego nie płakałem? Chyba w końcu dotarło do mnie, że to naprawdę
chodzi o ludzi. Choć często było to powtarzane najwidoczniej ta myśl musiała we
mnie dojrzeć. Zorientowałem się, że bardziej niż za inwencjami będę tęsknił za
burzą myśli, która doprowadziła do jakiegoś śmiesznego, porannego tworu.
Bardziej niż za niespodziankami będę tęsknił za siedzeniem wspólnie z grupą
myśląc co chcemy przekazać i jak to zrobić. W procesie tworzenia warsztatów
zawsze najbardziej kochałem próby. Mimo, że czasem stresujące, bo na przykład
nie byłem w stanie dobrze pokazać strachu przed duchem. To jednak częściej były
przepełnione śmiechem i poczuciem, że naprawdę robi się coś ciekawego. Miejsce
do którego będę często wracał myślami tworzyli ludzie. Jak bardzo będę tęsknił
za formą obozów to wiem, że bardziej będę tęsknił za Ogniskowiczami. Nie płacze,
ponieważ wiem, że z tymi z którymi chcę utrzymywać kontakt będę utrzymywał
kontakt. Przynajmniej będę robił wszystko, żeby znajomość wciąż była żywa.
Pisząc to nie płaczę, ale mam szklane oczy wiedząc, że coś dużego się jednak
kończy. Na twarzy uśmiech - wiedząc, że jeszcze się z tymi pozytywnie
zakręconymi ludźmi zobaczę.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz