wtorek, 26 listopada 2019

Helena Tokarz - Dostałam prezent bez okazji


            Już cztery razy próbowałam napisać coś na ogniskowego bloga, jednak byłam zbyt przerażona faktem, że jeśli mój wpis nie wyjdzie najlepiej, przeczyta go mnóstwo osób, które znam, a) na co dzień, b) z widzenia, c) z podziwiania. Jednak wczoraj, po pewnym szkolnym festiwalu, naszła mnie przed pójściem spać swego rodzaju ogniskowa refleksja i stwierdziłam, że może fajnie będzie się nią podzielić. Co się stało z moimi obawami na temat tego „co ludzie powiedzą”? Przypomniało mi się takie powiedzonko „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” – może zmieńmy je więc na potrzebę myśli tego akapitu – „kto nie ryzykuje, ten nigdy nie będzie w stanie wyrazić swojego zdania na większym forum”. Swoją drogą, tego nauczyło mnie Ognisko.
No właśnie, jeśli już o skutkach chodzenia do Ogniska mowa, to może wymienię parę z nich. Proszę nie myśleć, że są one pozytywne – po pierwsze, od trzech lat, pochłania ono moje życie w większości – ¾ moich znajomych to Ogniskowicze. Po drugie, całą niedzielę spędzam na zajęciach związanych z teatrem, a w inne dni spotykam się z ludźmi, z którymi na owe zajęcia uczęszczam. Tydzień ferii zimowych i dwa tygodnie moich letnich wakacji poświęcam na brak snu, składaniu się w 90 procentach z kisieli i niezdrowym (fizycznie) zatracaniu się w sztuce. Mnóstwo pamięci na komputerze zajęły mi pliki o tytułach, takich jak „może pomysł na warsztat”, „na pewno pomysł na warsztat”, „warsztat”, czy „pomysł na warsztat do zrobienia koniecznie kiedyś”. Już nie mówiąc o tym, ile ja czasu marnuję na oglądaniu filmów i spektakli! Przecież jestem w klasie maturalnej, zamiast siedzieć po uszy w sztuce, powinnam przypominać sobie wzór ogólny funkcji kwadratowej!

Po co tyle poświęceń? Dlaczego wciąż chodzę do tego miejsca? Po moich wywodach powyżej ktoś mógłby mi zadać te pytania, jednak od wczoraj mam przygotowaną na nie odpowiedź – dostałam od  Ogniska pewien prezent.
Dwa dni temu miałam przyjemność obejrzeć w ciągu dwóch dni wiele sztuk przygotowanych przez warszawskich licealistów. Towarzyszyły mi wtedy koleżanki z Ogniska, z którymi po każdym spektaklu robiłyśmy między sobą wręcz obozowe omówienie – zwracałyśmy uwagę na wszystkie detale, które na scenie zauważyłyśmy, dyskutowałyśmy o przekazie spektaklu, czy był czytelny, czy nie, itd. Podczas tych dni, znalazłam odpowiedź, którą podałam bodajże pięć linijek wyżej, na pytanie, które znajduje się jeszcze linijkę nad tą odpowiedzią. Pozwolę sobie ją rozwinąć – trzy lata w niesamowitym miejscu stworzonym przez Halinę i Jana Machulskich, ofiarowały mi… (odgłosy werbli)… szkiełko powiększające. Co? Tylko tyle? Po co komu kawałek szkła? Spokojnie, spieszę z wyjaśnieniami.

Owo szkiełko pozwala mi codziennie dostrzec szczegóły „gołym okiem” niedostępne – nie tylko w spektaklach, filmach, czy obrazach, ale także w życiu „szarego człowieka” – zachwycam się, widząc ciężarówkę wypełnioną niebieskimi butlami, zauważając goździka porzuconego na chodniku, czy nawet szkodliwą plastikową torebkę wirującą w powietrzu (nie znaczy to, że zaczynam dzięki Ognisku zachwycać się plastikiem, proszę, nie wyciągajcie tego wniosku). Oczywiście szkiełko towarzyszy mi również przy wszystkich wydarzeniach z kontemplacją sztuki związanych. Co więcej, pomogło mi dostrzec swoją pasję, jaką jest film. I za to wszystko bardzo dziękuję. Nawet jeśli mój wpis na, załóżmy, 400 słów, wypełniony byłby tylko słowem „dziękuję”, nie wyraziłby mojej wdzięczności do wszystkich „ludzi Ogniska”.
O, nie było tak trudno, piąte podejście do napisania czegoś na bloga, mogę chyba uznać za pomyślnie wykonane. Może tylko przyda się jakaś „puenta” mojej długiej pisaniny – kochani, korzystajcie z tego, co chcą przekazać nam instruktorzy, chociaż właściwie, inaczej to sformułuję – skorzystacie z tego i tak. Jeśli jeszcze nie doświadczyliście zachwytu nad zwykłym drzewem w jesiennych kolorach, nad kapeluszem pani przechodzącej obok, czy porzuconego na chodniku wytwornego mebla – nie martwcie się, poczekajcie, a szkiełko na pewno zacznie działać. Mnie uświadomienie sobie tego, zajęło trzy lata, i wiem, że jeszcze dużo takich „olśnień” przede mną.



fot. Max Walewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz