niedziela, 29 marca 2015

Natalia Kowalczyk - Duma teatralna

 
Międzynarodowy dzień teatru. Brzmi dumnie. Nie dość ze w pełni kosmopolitycznie (my jako prężnie działający kraj Unii też go obchodzimy, a co!) to jeszcze na dodatek artystycznie. Teatr. Sztuka wielka. Ach, te emocje rzucające aktorami po scenach, te dramaty pełne uniesień, te gesty, słowa, rekwizyty! Proszę państwa! HAMLET, MROŻEK, GUSTAW HOLOUBEK! KLASYKA! Dobrze, opadam na chwilkę z szału uniesień. Wielkiej artystce nie przystoi. Jak mogę obejść to święto? Jako twórca 3 wybitnych warsztatów (o długości: 15,10 i 5 minut), praogniskowicz, a przede wszystkim predystynowany halinista powinnam świętować jakby to były moje urodziny. Głośno, artystycznie i oczywiście intelektualnie, no bo przecież inaczej nie wypada. Po odrzuceniu opcji rozbicia obozu pod Instytutem Teatralnym i stworzeniu ołtarzyka z dialogów postanowiłam pójść w ślady największych. Taki na przykład Wyspiański, napisał Wesele, NO TO CHYBA WIE JAK ŚWIĘTOWAĆ. Po długich przemyśleniach uświadamiam sobie (oczywiście tylko przez wzgląd na czasy w których przyszło mu tworzyć ), że niestety, ale Stasiek razem z Przybyszewskim dałby upust hasłu - "Chopin gdyby żył To by pił". Wybacz mój drogi. Nie z racji abstynencji, tylko czystej ciekawości, będę szukać dalej. Może w takim razie Kantor. Nie dość że wielki artysta plastyk, to jeszcze kosmopolita, on na pewno spędziłby ten dzień dumnie. Przygotowuję, wiec sobie odpowiednią dawkę krakowskiej ironii, biorę 3 manekiny pod pachę i ruszam do Cricoteki. Będąc już jedną nogą w pendolino na trasie Warszawa-Kraków uświadamiam sobie, że to samo mam na miejscu u Warlikowskiego. Ze smutkiem opuszczam nasze dumne uosobienie szybkości i udaje się do ATM-u. Niestety, zieje pustkami. No tak. Party with Andrzej Chyra. Mam dosyć. Dziękuję bardzo. Wracam do domu i patrzę na stosik "ołtarzykowych" dialogów. Zawsze mnie to musi spotykać. Gdybym lubiła matmę, to co innego. Oni przynajmniej pieczą sobie ciasta ma dzień pi. Mogłam być Hawkingiem. Ale nie, mi na mózg rzucił się teatr. Cały czas utrzymując w pamięci wizję czekoladowej pi mufinki wyjmuję zeszyt do matmy. Czytam treść zadania, ale na chwilę zerkam za okno. Niebo ma cudowny kolor. Jak na tym pejzażu Van Gogha z kościołem w Arles. Jest cisza, bezruch. Jak u Becketta, a może u Hitchcocka, zaraz przed sceną pod prysznicem? Oglądam się za siebie, ale nie widzę nożownika. Już rozumiem, o co chodzi z Dniem Teatru. Jest codziennie. W każdym takim momencie: za oknem, pod Instytutem Teatralnym, czy w ATM-ie. Nie muszę robić nic szczególnego, bo świętuję każdego dnia. Jak dobrze, że na to wpadłam. Przecież nie cierpię matematyki


poniedziałek, 16 marca 2015

Łukasz Gwóźdź - Po spotkaniu z Panią Danutą Szaflarską




      Jak napisać o kimś, kto wszystko widział i kogo nie zdziwi nic, co ja mógłbym napisać? (bo ktoś inny wcześniej na pewno już to zrobił) Jak napisać o kimś, kto dla mnie jest jak archetyp? Odległy, choć siedzi pięć, siedem metrów ode mnie. Jak wreszcie wypowiedzieć się na temat osoby, którą darzy się tak wielkim szacunkiem i sympatią, że wypowiedzieć się tego nie da?

      No na pewno nie obiektywnie.

      Skoro nie mogę pisać o pani Danucie Szaflarskiej, zawsze mogę pisać o sobie.

      Siedzę wpatrzony w drobną kobietę na scenie. Może siedemdziesięcioletnią, może trochę starszą… Choć staram się nigdy nie gloryfikować młodości (z mojej perspektywy byłoby to szczególnie nieuczciwe), to młodość pani Danuty urzeka mnie szczególnie. A zwłaszcza ten śmiech. Ośmioletniej osóbki. Sto lat ma? To tak można? Czuję się oszukany.

      Przeżyła wojnę pierwszą, drugą… Po takich wojnach to wszystko się musi zmienić w człowieku. Tak przypuszczam. Czy pani Danusia mogłaby być osią czasu? Takim pewnikiem, że dopóki jest, gra na scenie, to wszystko będzie w porządku. Zadajemy pytania i jakaś starsza kobieta, za mną siedziała, w pół zdania wstała, przerwała panu w garniturze i mówi: „Danusiu, dziękujemy ci, że jesteś.”

       Kropka.

       To znaczy, ta pani więcej powiedziała, ale to były głównie słowa niosące emocje. Ja bym nie umiał tak przelać na papier. A na ekran komputera…

       Dlaczego ludzie tak kochają panią Danusię? Za role czy za osobowość? Strasznie głupie pytanie, bo wiadomo, że i za to, i za to. Podczytuję sobie teraz książkę, wywiad z Marlonem Brando. I on, który wielkim aktorem był, nie chce rozmawiać o niczym innym tylko o Indianach. Bo stwierdza, że oni są na tyle ciekawym tematem, że nie warto się skupiać na żadnym innym.

        I trochę z tego jest też w pani Danucie. Mówi o sobie, chwała Bogu że mówi, ale to raczej z miłości / litości nad ludźmi, którzy ją o to proszą. Mówi skromnie i rzeczowo i widać, że szablonowe pytania trochę ją irytują, bo ona przecież tylko zagrała w paru filmach, trochę też w teatrze i co w tym takiego niezwykłego?

        Taką anegdotę pani Danusia sprzedała, że po upaństwowieniu przemysłu filmowego ekipy techniczne zrobiły się przykre dla aktorów. Pani Danuta siedziała na planie kolejnej sceny, podczas gdy pan od oświetlenia kalibrował swoje sprzęty. I Szaflarska, młoda aktoreczka, pyta, czy może zejść do garderoby. A pan oświetleniowiec odpowiada (takim niemiłym tonem): ja tu ściany naświetlam, aktorzy mi nie są do niczego potrzebni.

      Teraz to mu musi być głupio.

       Pani Danuta ma sto lat, a ja mam szesnaście. I chyba nieco rozgryzłem tajemnicę jej sposobu bycia; ujmującego. Kiedy ma się szesnaście lat, to lepiej mówić, że siedemnaście, a za chwilę to właściwie osiemnaście. A kiedy ma się sto lat, to ma się sto lat i nikomu nic do tego.