Międzynarodowy dzień teatru. Brzmi
dumnie. Nie dość ze w pełni kosmopolitycznie (my jako prężnie działający kraj
Unii też go obchodzimy, a co!) to jeszcze na dodatek artystycznie. Teatr.
Sztuka wielka. Ach, te emocje rzucające aktorami po scenach, te dramaty pełne
uniesień, te gesty, słowa, rekwizyty! Proszę państwa! HAMLET, MROŻEK, GUSTAW
HOLOUBEK! KLASYKA! Dobrze, opadam na chwilkę z szału uniesień. Wielkiej
artystce nie przystoi. Jak mogę obejść to święto? Jako twórca 3 wybitnych
warsztatów (o długości: 15,10 i 5 minut), praogniskowicz, a przede wszystkim
predystynowany halinista powinnam świętować jakby to były moje urodziny.
Głośno, artystycznie i oczywiście intelektualnie, no bo przecież inaczej nie
wypada. Po odrzuceniu opcji rozbicia obozu pod Instytutem Teatralnym i
stworzeniu ołtarzyka z dialogów postanowiłam pójść w ślady największych. Taki
na przykład Wyspiański, napisał Wesele, NO TO CHYBA WIE JAK ŚWIĘTOWAĆ. Po
długich przemyśleniach uświadamiam sobie (oczywiście tylko przez wzgląd na
czasy w których przyszło mu tworzyć ), że niestety, ale Stasiek razem z Przybyszewskim
dałby upust hasłu - "Chopin gdyby żył To by pił". Wybacz mój drogi.
Nie z racji abstynencji, tylko czystej ciekawości, będę szukać dalej. Może w
takim razie Kantor. Nie dość że wielki artysta plastyk, to jeszcze kosmopolita,
on na pewno spędziłby ten dzień dumnie. Przygotowuję, wiec sobie odpowiednią
dawkę krakowskiej ironii, biorę 3 manekiny pod pachę i ruszam do Cricoteki.
Będąc już jedną nogą w pendolino na trasie Warszawa-Kraków uświadamiam sobie,
że to samo mam na miejscu u Warlikowskiego. Ze smutkiem opuszczam nasze dumne uosobienie
szybkości i udaje się do ATM-u. Niestety, zieje pustkami. No tak. Party with
Andrzej Chyra. Mam dosyć. Dziękuję bardzo. Wracam do domu i patrzę na stosik
"ołtarzykowych" dialogów. Zawsze mnie to musi spotykać. Gdybym lubiła
matmę, to co innego. Oni przynajmniej pieczą sobie ciasta ma dzień pi. Mogłam być
Hawkingiem. Ale nie, mi na mózg rzucił się teatr. Cały czas utrzymując w
pamięci wizję czekoladowej pi mufinki wyjmuję zeszyt do matmy. Czytam treść
zadania, ale na chwilę zerkam za okno. Niebo ma cudowny kolor. Jak na tym
pejzażu Van Gogha z kościołem w Arles. Jest cisza, bezruch. Jak u Becketta, a może
u Hitchcocka, zaraz przed sceną pod prysznicem? Oglądam się za siebie, ale nie
widzę nożownika. Już rozumiem, o co chodzi z Dniem Teatru. Jest codziennie. W
każdym takim momencie: za oknem, pod Instytutem Teatralnym, czy w ATM-ie. Nie
muszę robić nic szczególnego, bo świętuję każdego dnia. Jak dobrze, że na to
wpadłam. Przecież nie cierpię matematyki
niedziela, 29 marca 2015
poniedziałek, 16 marca 2015
Łukasz Gwóźdź - Po spotkaniu z Panią Danutą Szaflarską
Jak napisać o kimś,
kto wszystko widział i kogo nie zdziwi nic, co ja mógłbym napisać? (bo ktoś inny
wcześniej na pewno już to zrobił) Jak napisać o kimś, kto dla mnie jest jak
archetyp? Odległy, choć siedzi pięć, siedem metrów ode mnie. Jak wreszcie wypowiedzieć
się na temat osoby, którą darzy się tak wielkim szacunkiem i sympatią,
że wypowiedzieć się tego nie da?
No na pewno nie
obiektywnie.
Skoro nie mogę pisać
o pani Danucie Szaflarskiej, zawsze mogę pisać o sobie.
Siedzę wpatrzony w drobną kobietę na
scenie. Może siedemdziesięcioletnią, może trochę starszą… Choć staram się nigdy
nie gloryfikować młodości (z mojej perspektywy byłoby to szczególnie
nieuczciwe), to młodość pani Danuty urzeka mnie szczególnie. A zwłaszcza ten śmiech.
Ośmioletniej osóbki. Sto lat ma? To tak można? Czuję się oszukany.
Przeżyła wojnę pierwszą,
drugą… Po takich wojnach to wszystko się musi zmienić w człowieku. Tak
przypuszczam. Czy pani Danusia mogłaby być osią czasu? Takim pewnikiem, że
dopóki jest, gra na scenie, to wszystko będzie w porządku. Zadajemy pytania i
jakaś starsza kobieta, za mną siedziała, w pół zdania wstała, przerwała panu w
garniturze i mówi: „Danusiu, dziękujemy ci, że jesteś.”
Dlaczego ludzie
tak kochają panią Danusię? Za role czy za osobowość? Strasznie głupie pytanie,
bo wiadomo, że i za to, i za to. Podczytuję sobie teraz książkę, wywiad z
Marlonem Brando. I on, który wielkim aktorem był, nie chce rozmawiać o niczym
innym tylko o Indianach. Bo stwierdza, że oni są na tyle ciekawym tematem, że
nie warto się skupiać na żadnym innym.
I trochę z tego jest też w pani
Danucie. Mówi o sobie, chwała Bogu że mówi, ale to raczej z miłości / litości
nad ludźmi, którzy ją o to proszą. Mówi skromnie i rzeczowo i widać, że
szablonowe pytania trochę ją irytują, bo ona przecież tylko zagrała w paru
filmach, trochę też w teatrze i co w tym takiego niezwykłego?
Teraz to mu musi
być głupio.
Pani Danuta ma sto lat, a ja mam szesnaście. I chyba nieco rozgryzłem tajemnicę jej sposobu bycia; ujmującego. Kiedy ma się szesnaście lat, to lepiej mówić, że siedemnaście, a za chwilę to właściwie osiemnaście. A kiedy ma się sto lat, to ma się sto lat i nikomu nic do tego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)