niedziela, 24 września 2017

Halina Machulska - Drogowskaz


Celem naszego spotkania jest rozmowa o wychowaniu przez sztukę.
Nie tylko spotkania, ale naszego życia.

To prawda. Czy syn Juliusz Machulski był pierwszą ofiarą takiego wychowania?
Dobre określenie, ponieważ poznał i dobre i złe elementy tej edukacji. Złe, bo nie było mnie w domu i zostawał sam. Oświadczył nawet, że nie pójdzie do Ogniska, bo Ognisko kocham bardziej od niego. Wtedy się zreflektowałam i zaczęłam go namawiać. Nie chciałam go zmuszać. Zrobił tak, jak wybrał i ważne, że to była jego decyzja. Kiedy Ognisko już funkcjonowało, przyjechał na obóz. Ale nie w charakterze uczestnika, tylko założył kabaret „Pod pachą” i stworzył sobie nową drogę. I na dobre mu to wyszło. Warto pozostawiać dzieciom wolność wyboru, nawet jeżeli my mamy do tej wolności zastrzeżenia. Uważam, że otwartość na samodzielność dziecka i tolerancja konsekwencji tej samodzielności to ważne elementy edukacji. Julkowi to bardzo dobrze posłużyło, bo jest niezwykle samodzielny.

W jakim wieku zaczął uczyć się samodzielności?
Od dziecka. Zawsze liczyliśmy się z jego opinią, pytaliśmy, czy pojedzie z nami na obóz, czy z kolegami na wakacje. Robił tak, jak zdecydował. Sam wybrał liceum i studia. Wiem, że dojrzałość Julka wynika z tego, że on bardzo wcześnie samodzielnie podejmował decyzje. Oczywiście rozumiał też, że musi brać pod uwagę dobro innych oraz ich opinie. Nie przypominam sobie żadnej konfliktowej sytuacji między mną a Julkiem, która mogłaby zepsuć nasze relacje.

Jako nastolatek nie buntował się?
Robił to, co chciał, bo myśmy nie buntowali się przeciw jego decyzjom. Byliśmy przykładem jak można rozwiązywać różne sytuacje bez kłótni.

Dzięki temu, że miał przestrzeń, to się głupio nie buntował. Dobrze to rozumiem, bo moi rodzice również dali mi sporo wolności, a z drugiej strony tyle zaufania, że nie czułam żadnej potrzeby buntu.
Sprawa zaufania jest ogromnie ważna. Zaufanie buduje się w dzieciństwie i ono rośnie razem z dzieckiem i dojrzewa wraz z człowiekiem dorosłym, trwa. Zresztą w podobny sposób wychowywała mnie moja mama, która była dobrym, mądrym człowiekiem. Pamiętam, gdy wróciłam z pierwszego obozu, na którym nastąpiła u mnie gruntowna przemiana. Na korzyść.

Ile pani miała lat?
16. Przedtem wybuchały konflikty z moją starszą siostrą, z innego ojca. Miała pretensje, że ojciec mnie faworyzuje, więc się buntowałam przeciwko jego niesprawiedliwości. A jak wróciłam z tego obozu, to mama po jakimś czasie powiedziała: Halinko jak ty się zmieniłaś.  Nie kłócisz się, nie awanturujesz, robisz wszystko, co trzeba i jesteś taka zrównoważona. Sama też zauważyłam, że jestem spokojniejsza. Podczas wyjazdu przeżyłam rodzaj oczyszczenia, bo tam rozmawialiśmy o cechach charakteru, postawach wobec innych ludzi, zachowaniu wobec rodziców. Dzięki temu, poznałam odpowiedzi na pytanie, kim jestem.

Sama pani doszła do tych odpowiedzi?
Nikt nam niczego nie narzucał. To były tylko dyskusje, ale słuchając, wyciągałam wnioski. Znaleźli się tam mądrzy pedagodzy i niewiele starsze ode mnie studentki, takie harcerki, choć z harcerstwa nie były.

Co pani rozumie przez hasło „harcerki”?
Wyobrażałam sobie harcerkę na podstawie lektury Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Osoba, która była w Szarych Szeregach, w Powstaniu, walczyła z przeciwnościami, miała siłę charakteru, miłość do ojczyzny, wierność swoim ideałom. Wszystko to, co potem jako harcerka starałam się realizować. I co wciąż jest dla mnie ważne, choć świat dziś inaczej wygląda, wszystko się dewaluuje. Żyję tak długo, że byłam świadkiem wielu epok. W każdej są inne kryteria, inne oceny, inna filozofia. Ale ja się do nich nie naginam.

Kiedy pojawiła się pasja pedagogiczna?
Na podwórku, bardzo wcześnie. Pasje, które wymagają dojrzałości, doświadczenia i wynikają z wewnętrznej potrzeby, muszą być wcześnie odkrywane. Miałam może 7 lat, młodsze dzieciaki 4 albo 5. Byłam podwórkowym liderem i czułam potrzebę pracy z młodszymi koleżankami. Z chłopakami się biłam, gdy napadali na małe dziewczynki. Starałam się być dla nich konkurencją, do tego stopnia, że się przebierałam za chłopaka. Najpierw się śmiali, a potem podziwiali, bo chodziłam po drzewach i po płotach. Chciałam ich jakoś do nas przyciągnąć. Jak robiłam przedstawienia, to chciałam, żeby wszyscy przychodzili. I dziewczynki i chłopcy.

Czy udał się projekt zjednoczenia wszystkich przy teatrze podwórkowym?
Przychodzili, bo ja robiłam różne widowiska, jednym razem niby film, innym razem cienie. Często występowałam sama. Miałam to po ojcu, bo był uzdolniony aktorsko. W wojsku występował i mama poznała go jako aktora. Od początku lubiłam teatr i lubiłam integrować ludzi. Jako nastolatka dogadałam się z tymi chłopakami, słuchali moich pomysłów i pomagali robić teatr. Nasza działalność na podwórzu była bardzo rozbudowana.  

Dlaczego Ognisko powstało dla nastolatków w wieku 13-18 lat?
Bo to jest wiek przewrotu, podejmowanych decyzji o przyszłości, kiedy człowiek zaczyna myśleć kategoriami dorosłego. Przynajmniej mu się wydaje, że tak jest. Zadaje sobie ważne i trudne pytania, kim jestem i co będę  robił w przyszłości. Wiek, kiedy łatwo zrobić głupstwo, które może położyć kres marzeniom.

Pasja uczenia zaprowadziła panią na studia pedagogiczne.
Studia pedagogiczne są ważne, bo ktoś bez przygotowania niech lepiej nie uczy. Może szkodzić, nawet nie wiedząc o tym, że szkodzi.

Mam wrażenie, że pedagog uczy się w miarę uczenia kogoś.
Ja bym powiedziała, że jak ktoś jest nastawiony na uczenie, to chłonie z pedagogiki to, co go interesuje. Dyplom otwierał mi przestrzeń, bo wszyscy pytali o kwalifikacje.

Ale moja teza jest taka, że pedagogiem trzeba się urodzić. Studia mogą wspomóc, ale nie osobę, która nie ma predyspozycji.
Tak jak do zawodu aktorskiego trzeba mieć predyspozycje.

Studia mogą tylko nauczyć aktorskiego warsztatu.
Albo można nie mieć studiów. Tak samo z pedagogiką. To rodzaj sztuki. Być dobrym pedagogiem, to być artystą. I takich cenię najbardziej. Dobrych aktorów jest dużo, ale dobrych pedagogów nie tak wielu.


Czy miała pani dylemat aktorstwo czy pedagogika?
To był dylemat. Brakowało mi pogodzenia tych dwóch dróg. Studiowałam pedagogikę i grałam z powodzeniem w spektaklach amatorskich. Za rolę Agafii w Ożenku dostałam jakąś nagrodę. Gdy zamknęli naszą stołówkę poszłam kilka razy na obiad do szkoły aktorskiej, a później na egzaminy. Dostałam się i to był punkt zwrotny.

Kiedy zdała pani sobie sprawę, że przez teatr można uczyć?
Gdy prowadziłam drużynę harcerską ciągle organizowałam przedstawienia. Zaczęłam w podstawówce, a w szkole średniej byłam za to ogromnie ceniona.

Zawsze robiła pani teatr edukacyjny?
Tak, bo te dzieciaki będą cudownymi ludźmi. Będą znajdywali środki do przekazywania swojej wiedzy o świecie, o człowieku, o tym, jak żyć. Poprzez teatr, improwizacje zbliżamy się do pytań o sens życia. Od dziecka szłam tą drogą i jako dorosła osoba mogłam realizować to na poważnie. Całe moje życie o to się opiera, bo ja się rozmiłowałam w tej pracy.

Całe życie odbyliście wspólną drogę z panem Janem Machulskim. Od czego się zaczęło?
Od tego, że zaczął mnie podrywać. Ja zaczynałam pierwszy rok wydziału aktorskiego, a on czwarty i spotykaliśmy się na stołówce. Widziałam, że dziewczyny go adorują, więc towarzystwo nie dla mnie. Ale on mnie obserwował i gdy jadłam zupę wiśniową i nie miałam co zrobić z pestkami, on podsunął popielniczkę. Potem zapytał, czy pozwolę się odprowadzić. I systematycznie zaczął mnie odprowadzać.

Czy już wówczas rozmawialiście o teatrze?
Oh tak! To było najważniejsze. Chłonęłam wszystko, co mówił. Zaimponował mi swoją wizją teatru i fascynacją Juliuszem Osterwą, nawet chyba pisał coś na ten temat. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów, czytaliśmy, wymyślaliśmy.  

Jan Machulski już jako młody człowiek chciał być kimś więcej, niż aktorem?
Wcześniej też był w harcerstwie i podobnie jak ja miał rozbudzoną potrzebę pracy zespołowej, społecznikowskiej. Bywał na obozach, miał masę wielbicielek i wielbicieli, ludzi, którzy chętnie z nim współpracowali. Połączył nas Osterwa i już  nie mogliśmy się rozstać. Po studiach Janek zaangażował się do teatru w Olsztynie, a gdy okazało się, że jestem w ciąży, to postanowiliśmy wziąć ślub.

Nieprzypadkowe jest imię waszego syna, bo Juliusz na cześć Juliusza Osterwy. Co z idei Osterwy było dla was najbardziej inspirujące?
Osterwa szukał kontaktu z widzem, tworzył swój teatr o wysokim morale. Kładł silny nacisk na edukację. Uważał teatr za miejsce, które można porównać w pewnym sensie z kościołem, bo kościół też ma aspiracje edukacyjne. Potem w Lublinie założyliśmy teatr Reduta 61 kontynuując przedwojenne idee Osterwy.

Skąd energia, żeby zakładać teatr?
Od samego początku to też nas łączyło. Mieliśmy energię do realizacji marzeń. Marzyliśmy, żeby założyć teatr i tak się stało. Ówczesny dyrektor lubelskiego teatru pozwolił nam na 4 piętrze rozpocząć naszą działalność. Po spektaklu rozmawialiśmy z widzami, często stawialiśmy prowokacyjne pytania, żeby wywiązała się ciekawa dyskusja. Poprzez emocjonalne zaangażowanie można osiągnąć lepsze wyniki edukacyjne.

Dlaczego wybraliście sztukę Żeromskiego „Uciekła mi przepióreczka”?
Byliśmy związani z tą sztuką już od początku znajomości, bo rozmawialiśmy o tym, że powinniśmy oboje w niej zagrać. Poprzez role mogliśmy wypowiedzieć nasze poglądy o tworzeniu, pracy, miłości, poświęceniu dla idei. Budujące przeżycie, bo po spektaklach odbywały się żywe dyskusje. Było o czym rozmawiać i o co się spierać. Dużo jeździliśmy po mniejszych miastach, gdzie nie było teatru.

Żeby jak Osterwa nieść kaganek oświaty?
Tak. Ważne, żeby zawieźć teatr ludziom i rozmawiać o wyborach bohaterów i konsekwencjach. Dzięki temu odbyliśmy wiele wspaniałych spotkań. Poza dużymi ośrodkami jest głód teatru, więc później też już z Teatrem Ochoty bardzo chętnie jeździliśmy. Żywy odbiór potwierdzał słuszność naszych idei.

Przyglądając się działalności Ogniska widzę bardzo silny wpływ Janusza Korczaka. Kiedy się pani spotkała po raz pierwszy z myślą Korczaka?
Oj dowiedziałam się o nim bardzo wcześnie, mówiło się o nim, znaliśmy jego losy, wiedzieliśmy jak zginął i jakiej się sprawie poświęcał. W sensie duchowości to postać, która stała najwyżej z pedagogów, których poznałam. Do tej pory czytam wszystkie książki, które dotyczą Korczaka.

Skąd myśl Korczaka do pani trafiła?
Przed wojną słuchałam jego audycji w radio. Radio było w naszym domu cały czas włączone,  a Korczaka mi się chciało słuchać. Musiał mówić ciekawie, skoro udało mu się zatrzymać mnie przy odbiorniku. Potrafił rozmawiać z dziećmi.

Uczono o Korczaku po wojnie?
Byli profesorowie, którzy doceniali wartość jego idei.

Ale jego idee brzmiały dość abstrakcyjnie w tamtych czasach: poszanowanie dziecka, prawa dziecka. Świat taki nie był.
Myślę, że niestety i teraz często taki nie jest.

Ale wtedy jeszcze bardziej nie był.
No tak, pamiętam jak były traktowane dzieci żydowskie i moi koledzy niechętnie się z nimi bawili. Ja nie miałam żadnych uprzedzeń, bo moi rodzice ich nie mieli. Tolerancję się wynosi z domu. Przedwojenna Łódź była wielokulturowa. Żydów było mnóstwo i mielibyśmy trudne życie, gdyby nie było dobrej komunikacji. Moja mama ze wszystkimi sąsiadkami była w bardzo dobrych relacjach, pomagała im, one jej. Miała bardzo otwartą postawę i mogła pogodzić Niemców, Żydów i Polaków. Widziałam dobry przykład.

Co przejęła pani z myśli Korczaka?
Trudno zdefiniować jednym zdaniem, bo tam jest tyle inspiracji, że wciąż studiuję jego program. Ogromne bogactwo mądrych doświadczeń. Podobała mi się siła poświęcenia, bo on w ogóle nie był nastawiony na jakieś korzyści osobiste. Wzorowy przykład na to, że praca na rzecz dzieci jest satysfakcjonująca. Był zadowolony, kiedy mógł innym sprawić radość. Nie oczekiwał zapłaty ani rewanżu. Robił to z potrzeby swojego emocjonalnego nastawienia na człowieka. Ta filozofia zawsze jest mi bliska. Polska jest miejscem gdzie się urodził, wychował i zostawił tak wiele śladów, bo nie zajmował się tylko żydowskimi, ale wszystkimi opuszczonymi dziećmi. Z jego pamiętników wiem, że miał niedobry kontakt z ojcem i jakoś sobie z tym radził. Zwiększyło to jego siłę ducha. Jeśli ktoś mu dokuczał, to nie pozwalał sobie, żeby tak samo niegodnie się zachowywać. I to było piękne.

Gdy powstawało Ognisko przydały się też konkretne pomysły Korczaka. Dziecięca demokracja, budowanie wspólnoty, poczucie odpowiedzialności.
Ten rodzaj aktywności Korczaka był dla mnie najlepszym przykładem. I jego bezinteresowność, niezwykle cenna w relacjach z dziećmi i nastolatkami. Miał ogromną ilość wychowanków i byli jego wielką radością. I to też jest moją największą radością, o to jest Julek zazdrosny.

Że wychowała pani tyle dzieciaków?
Że są moją radością. Przeżywam ich sukcesy i martwię się, gdy źle się dzieje. Czuję się emocjonalnie związana. Emocjonalność jest niezwykle cennym elementem osobowości człowieka. Trzeba ją rozwijać, rozbudzać. Najgorzej, gdy się ją zamyka i pokazuje, że nie warto być emocjonalnym, bo się nie opłaca. Nie bycie emocjonalnym przynosi korzyści i młody człowiek w to brnie. Rodzice i szkoła w tym utwierdzają. Telewizja też.

Choć dziś telewizja jest budowana głównie na emocjach, ale sztucznie wykreowanych.
Tak jak źle ukierunkowany teatr.

Ognisko powstało, gdy była pani dojrzałą kobietą.
Miałam już sporo doświadczeń aktorskich i reżyserskich, pedagogicznych i harcerskich na polu pracy z dziećmi. Miałam ochotę pracować z młodzieżą, a w domu kultury było mnóstwo niewykorzystanej przestrzeni. Na ogłoszenie stawiła się cała grupa dzieciaków z podstawówki z kluczami na szyjach. Zrobiliśmy wspólnie jeden spektakl i nie chcieli odejść. Zostali. Zrobiliśmy następny. Zaczęły się również regularne zajęcia. Praca w Ognisku stała się połączeniem moich wszystkich dotychczasowych doświadczeń.

Jakim kluczem dobierała pani instruktorów?
Moją pracę zaczęłam bardzo wcześnie i łatwo mi było rozpoznać, czy mogę mieć do kogoś zaufanie. Intuicyjnie czułam, z kim powinnam współpracować. Przede wszystkim musiałam tych ludzi znać z wcześniejszych ich prac. Nie śpiewam, więc potrzebowałam kogoś od muzyki i trafiła się pani Manczarska, która robiła to zawodowo. Profesor Gawęda znalazł się w naszym gronie jako aktor, ale zorientowałam się, że jest niespełnionym pedagogiem. Miał głębokie poczucie, że być pedagogiem, to coś, co warto w życiu robić i miał dar uczenia. Ognisko mu bardzo dużo zawdzięcza.

Chcieli też uczuć niezrealizowani aktorzy po prostu szukający pracy.
Dzieciom należy proponować instruktorów, którzy przede wszystkim są pedagogami i ponadto mają inne talenty, muzyczne, taneczne.

Trafiały tam różne osoby i nie zawsze się pani z nimi zgadzała.
Często się spierałam, ale to znaczyło, że możemy prawdę trzymać na pierwszym planie. Nie mogłam udawać, że czyjeś zachowanie jest w porządku. To byłaby obłuda.

Ale miewaliście też różnice zdań artystyczne.
A tak! I to też trzeba uszanować. Ja nie posiadam wszystkich umysłów, które pozwolą mi wszystko rozstrzygać. Uważałam, że konflikt nigdy nie jest sposobem na rozwiązanie problemu. Gdy pojechałam do Anglii i odkryłam dramę, znalazłam rewelacyjną pomoc w rozwiązywaniu problemów. Improwizacja doskonale pokazuje jak i dlaczego problem się stworzył i jak szukać dobrego rozwiązania. Więc szukamy, jedna scena, druga, trzecia i dopiero przy czwartej coś się objawia. Drama to nowy etap mojego uczenia się.

Co drama daje nastolatkom?
Nastolatki mają ogromną potrzebę robienia ze wszystkiego konfliktów. Emocjonalna potrzeba i brak doświadczeń. Drama pomaga przygotować się do boksowania ze światem.

Czego pani chciała uczyć młodzież z Ogniska?
Siły charakteru, odwagi, poczucia odpowiedzialności, prawdy w swoim przechodzeniu przez życie. Żeby przykrej prawdy nigdy nie mówić w złości, tylko w spokoju, bez kłótni. Ale zawsze prawdę. To od początku było dla mnie jasne.

Kształtowanie moralnego kręgosłupa, budowanie charakteru? Jak ma się do tego sztuka?
Bardzo dobrze ma się do tego sztuka. Rozwija wyobraźnię i kreatywność, a mądrze prowadzone zajęcia artystyczne kształtują osobowość i charakter. Wiem, bo byłam i harcerką i aktorką.

Co daje połączenie teatru z harcerstwem?
Wątek odpowiedzialności za swoje życie i swoje otoczenie. Aktor jest odpowiedzialny za to, co przekazuje widzom. W naszym teatrze temu służyły między innymi dyskusje po spektaklach. Jak się grało hochsztaplera, to potem się mówiło, jakie skutki przynosi bycie takim człowiekiem. To pobudza emocje i wzbudza refleksję, czy warto tak żyć, dlaczego akurat dziś obejrzałem ten spektakl, może ja też jestem hochsztaplerem. Budzi się autokrytyka.

W Ognisku każdy nastolatek ma rozbudzone ego artystyczne. Wielu chciałoby być aktorami, a nie każdy się nadaje.
Ileż osób skończyło ognisko i są wspaniałymi ludźmi w innych zawodach! Ty się nadajesz do aktorstwa, mogłaś zdawać na wydział aktorski, ale wybrałaś co innego.

Ale ja nigdy nie chciałam być aktorką.
Bo coś innego było dla ciebie ważniejsze. Dla mnie też.

Ale dzieci rozbudzone artystycznie przeżywają ogromne frustracje. Trudno im się pogodzić z tym, że brakuje im talentu.
Bo dzieciom, którym brakuje talentu, często brakuje też rozumu.

Rozbudzamy w nich potrzebę tworzenia, a potem nie mogą zrealizować swoich potrzeb.
Bo nie dostrzegają innych możliwości realizowania siebie w świecie, w którym widzieli siebie jako artystę. W Ognisku są metody, żeby młodym ludziom odkryć inne drogi, pomóc odkryć być może inne talenty. Dziecko nie powinno poznawać tylko zawód aktora i tylko związane z tym przyjemności.

Przyjemnie być oklaskiwanym. Granie to satysfakcja i frajda.
Ogromna, sama to przeżyłam. Czasami zarabia się też niezłe pieniądze. Pytanie, które postawiłaś, wydaje mi się najistotniejszym pytaniem dotyczącym naszej pracy.

To są koszty edukacji przez sztukę, które zawsze były.
Tak, dlatego jeszcze bardziej czuję, że drama oraz improwizacja są niezwykle pomocne. Bo nastolatki obserwują mnóstwo innych ciekawych rozwiązań, odkrywają nowe ścieżki, kształcą się w różnych kierunkach. To pomaga przygotować ich do pracy, która im da satysfakcję i w której będą mogli się zrealizować.

Temu służyły warsztaty, czyli mini-spektakle samodzielnie realizowane przez młodych ludzi?
Młody człowiek robiąc spektakl rozpoznaje w sobie zupełnie nowe możliwości: Ojej, ja tak potrafię! To bardzo dobra droga, żeby odkryć siebie jako kogoś, kto dobrze pisze scenariusz, albo adaptuje tekst, albo tworzy scenografię, albo muzykę, albo choreografię, albo plakat.

Po każdym prezentowanym warsztacie odbywa się omówienie, które bywa dość przykre. Po co takie doświadczenie młodemu człowiekowi?
Przecież z krytyką spotykać się będzie każdy. Warto się przygotowywać do jej odbioru. Warto też nauczyć się tak krytykować innych, żeby nie sprawiać im wyłącznie przykrości, ale wskazać możliwość poprawy. Zauważać błędy ale też i zalety spektaklu. W konsekwencji omówienia to największa korzyść z warsztatów. Choć bywały czasami ostre, czasami wybuchały kłótnie. I dobrze, bo to również uczy rozmawiania, bronienia poglądów i formułowania argumentów w dyskusji. Nie denerwowałam się, bo mi się te kłótnie nawet podobały, wnosiły nowe spojrzenie. A gdy pod wpływem emocji ktoś się zapędził, to potem przepraszał. I też była nauczka.

Czego się mógł nauczyć nastolatek, który samodzielnie zrealizował spektakl?
Po pierwsze tego, że trzeba zacząć wcześnie, bo to trudna praca. Ale przede wszystkim pokonywania trudności, które doprowadza do satysfakcji. Te emocje są szalenie korzystne i pozytywnie wpływają na rozwój młodego człowieka.

W warsztatowym doświadczeniu ważniejsze było działanie artystyczne czy kształtowanie osobowości?
Osobowość! Artystycznie warsztaty bywały nieudane, bo to były dzieci, osoby poszukujące. A uczyły się, że konsekwentnym drążeniem można wydrążyć bardzo dużo. Że jak się nie zrobi prób, to się nie uda, jak się nie wysłucha krytyki, to się nie będzie wiedziało, co było błędem i jak się poprawić.

Warsztaty to kuźnia charakteru. A po co zmuszać nastolatki do udziału w Konkursie Recytatorskim?
Konkurs to samodzielne zmaganie się z najtrudniejszym rodzajem wypowiedzi pisanej. Jeżeli poprzestaniemy na czytaniu oczami to wiersz będzie miał mniej walorów, nie odkryjemy wszystkich. Jeśli zaczniemy się wgłębiać w refleksje, które są zapisane przez mądrego zwykle autora, to w nas też one zaczną się rodzić. 15-latek czyta Norwida, dlaczego, że to uznany poeta. Ale gdy próbuje na głos wypowiedzieć te zapisane myśli, odkrywa je dla siebie, zachwyca się: jakie to mądre, jakie to ważne, też tak uważam! To najlepszy moment na odkrycie poezji. Konkursy to cudowna sprawa, sama przechodziłam tę drogę.

Proponowała pani świat, którego sama doświadczyła?
Tak i miałam dobrą szkołę. Nauczyłam się, jak uczyć, żeby to było skuteczne. Najwięcej nauczyła mnie improwizacja, bo pozwala myśleć na różne tematy w sposób wielokierunkowy i znajdywać rozwiązania, które są trudno widoczne. Na pierwszy rzut oka nieistniejące. A jak się wraca i jeszcze raz wraca, próbuje z jeszcze z innej strony, to nagle pojawia się światełko, a potem już płomień. Dlatego człowiek się nie poddaje trudnościom. Dlatego tak ważne jest dla mnie w edukacji moje hasło: pokochaj pokonywanie trudności!

Ale trzeba parę razy pokonać trudność, żeby zacząć z tego czerpać satysfakcję.
I pokochać. Początkowo porażka wydaje się wyłącznie bolesna i kojarzy się źle. Ale to porażka może nas czegoś nauczyć. Klęska jest początkiem sukcesu pod warunkiem, że wyciągniemy wnioski z własnych błędów.

Ognisko działa na harcerskich zwyczajach (apel, rada obozu), co pozwala trzymać artystów w pewnej dyscyplinie. Rytuałem jest również śpiewanie hymnu. Kto i kiedy zdecydował, że hymnem będzie tekst Szymborskiej „Gawęda o ziemi ojczystej”?
Już na pierwszym obozie był kompozytor, który napisał muzykę, a o tekście zdecydowałam chyba ja? Ten tekst wydawał mi się tak piękny i adekwatny do tego, co robimy.

„Bez tej miłości można żyć, ale nie można owocować”?
Nie da się. Miłość i pasja to niezbędne składniki twórczości. Szymborska była wówczas  popularną poetką, ale nikt nie przypuszczał, że dostanie Nobla. Może to moja intuicja? (śmiech) Wysłałam potem do pani Szymborskiej prośbę o zgodę, by jej tekst był naszym hymnem i taką zgodę wyraziła.

Ognisko owocuje nowymi pomysłami, bo stworzyła pani również ważny konkurs „Szukamy polskiego Szekspira” (w tym roku już 11 edycja). Czemu ma służyć?
Dzieci rozwijają się w różnych kierunkach, nie zawsze tych, w których zaczęły. Trzeba im stwarzać nowe możliwości. Nikt z nich nie wie, czy potrafi napisać sztukę dla teatru dopóki nie spróbuje. Konkurs jest anonimowy i najlepsi jadą potem na warsztaty dramaturgiczne z Maciejem Wojtyszko. Wcześnie zauważony talent literacki ma szansę rozkwitnąć.

Ognisko powstawało w latach 70, w 80 nabrało wigoru. Wtedy było odskocznią, barwną enklawą, bo świat wokół był brzydki, ponury, a szkolna edukacja nudna. Czemu miałoby dzisiaj służyć Ognisko, gdy są już ciekawe szkoły, a świat wokół jest aż nazbyt
kolorowy?
Kolorowy to za mało. Świat kolorowy ciągnie w kierunku łatwości i tandety. To widać i to się czuje na każdym kroku, w repertuarze teatralnym, w programach szkół, w kolorowych pismach. Tym bardziej dzisiaj Ognisko tworzy enklawę wyższych wartości, które mają otwierać ludzi na świat, na życie, krótkie ale mądre. Bo życie jest krótkie, ale może być ciekawe i mądre.

Z których absolwentów jest pani najbardziej dumna?
Z ciebie, bo prowadzisz Ognisko. Piotra Kozłowskiego, który również świetnie uczy i reżyseruje. Z Piotra Adamczyka, Edyty Jungowskiej, gdybym miała listę przed oczami, wymieniłabym wiele aktorek z poczuciem godności.

Dumna jest jednak pani głównie z aktorów.
Pamiętam nazwiska, bo są popularni, ale mogłabym wymieniać ogromnie dużo ludzi z wielu dziedzin.

Która ze ścieżek absolwentów przynosi pani największą satysfakcję?

Ostatnio odbyłam wiele szczerych rozmów z jedną z absolwentek, która przeszła bardzo dużo życiowych perypetii. Cieszy mnie, jak głęboko utkwił w niej sens edukacji Ogniska, bo ona po tych trudnych przeżyciach wciąż jest otwarta na doskonalenie. Otwartość na doskonalenie wydaje mi się najcenniejszą rzeczą Ogniska. Nawet jak się coś nie udaje, to zauważ to, popraw, spróbuj jeszcze raz - będzie ci lepiej w życiu.

rozmawiała Anna Kozłowska, która prowadzi Ognisko Teatralne "U Machulskich od 2002 roku - rozmowa powstała 10 lat po objęciu przez nią funkcji dyrektora
Warszawa, maj 2012

sobota, 16 września 2017

Ogniskowiczom, którzy kiedyś BYLI w Ognisku życzę…

Co mógłbym zrobić, żeby promować idee Ogniska?
To jedno z pytań w naszej corocznej anonimowej ankiecie na zakończenie roku. Oto wybrane odpowiedzi na 5 pytań i zdjęcia oczywiście z pokazów na uroczystości zakończenia roku.
Zdjęcia wykonał tata Kamili - pan Rafał Dziorek - dziękujemy!!!


W Ognisku czuję się jak…

Orzeł /  Motyl / Ptak w kolorowym locie
Ptak, który ma nieograniczone możliwości
Wolny ptak hasający po bezkresnych polach wyobraźni.
Słowik wpuszczony do rynny z papugami
Jakbym miał ogromne skrzydła
Latawiec który dryfuje po niebie wyobraźni
Ulotne powietrze, mogę uciec od reszty świata, nie przejmować się tym, co ludzie o mnie myślą
jak w niebie

Ryba w wodzie a czasami jak ryba w ogniu
Szczupak (rybka w wodzie)
Ryba w wodzie, śliwka w kompocie, krew w żyłach, włosy na głowie, woda w morzu, jak pozytywna energia u Ogniskowiczów
Kret w moim ogrodzie
Róża w wazonie – ktoś dba o mnie, czasami podcina łodygę, żebym nie zwiędła zbyt wcześnie – rozkwitam

Część czegoś lepszego niż codzienny świat
Podpalona pomysłami
Osoba której zależy
Ktoś ważny, doceniony, wartościowy
Ja tylko taka więcej widząca, słysząca i więcej czująca
Wolna, magiczna istota, która może spełniać marzenia
Rozżarzony węgielek teatralny
Jakbym płonęła energią w płomieniach ognia ogniska


W domu w którym mogę spotkać się z ludźmi takimi jak ja
W domu, bezpiecznie, chciana (głupie i proste, ale prawdziwe)
W domu, ale takim, którego sam nie zbudowałem
W domu – to oklepana odpowiedź. Ale tak jest. Ogniskowicze to rodzina, a Ognisko to po prostu dom
W galerii sztuki nowoczesnej, bo jest tu wiele interesujących, niekonwencjonalnych pomysłów i idei.
W gabinecie osobowości
Pod teatralnym prysznicem
W utopii rozmyślań
Na świeżym powietrzu – w końcu można oddychać
W miejscu gdzie mogę spełnić marzenia
W mięciutkiej wacie cukrowej.
W swojej domowej łazience – pewniej już się nie da

Jak Alicja w Krainie Czarów
jak marzyciel, ale nie jestem jedyny
Plamki na obrazie Picassa pośród innych kolorowych plamek
Ważny element puzzli, które w całości tworzą piękniejszy obraz codziennej rzeczywistości
W domu, z rodziną. W końcu wszyscy jesteśmy dziećmi Haliny.
W domu ale bez kuchni, rekompensuje to inspiracja i kreatywność

Picasso, Dali, Esher, Bogusławski i James Dean w jednym, jak rozwijający się młody pąk kwiatów 
Mona Lisa u Da Vinciego
Jak jeden z puzzli z sali Chaplina. Wiem, że razem z resztą tworzą piękną całość.
Jak Salvador Dali gotujący homary
Taki pół-artysta. Dobra, ćwierć-artysta. Początkująca jedna – ósma artysty. Ale, jakby nie patrzeć, artysty.
Czuję, że mam dużo pomysłów i mam szansę je wyrazić, w przeciwieństwie do życia szkolnego, w którym uczę się rozumowania innych...

Mała, kreatywna kulka pozytywnej energii
Bóg, gdyż mogę być każdym i nikim, wszystkim i niczym.
W starym, znanym miejscu z innego życia
jak nigdzie indziej na świecie
Ja




Co jest najważniejsze w Ognisku?

Wspólnota! / Zaufanie /  Tradycja / Akceptacja / Ogień determinacji
Spotkanie. Każde.
Wolność (słowa i twórczości)  / Wyobraźnia i pomysły / Obecność.
Samogłoski (a,e,i,o,u,y).
Puenty!
Nie ma mówienia ”naczy”, „ten, „generalnie”

Pasja, którą się odnajduje i zaraża nią innych
Energia. Z nią da się zrobić wszystko.
Podejście i chęci/  Więź z innymi / Szczypta surrealizmu

Konstruktywna krytyka i rady dotyczące życia
Kreatywność, pozytywne nastawienie, szczerość
Niecenzurowane myśli wspaniałych ludzi
Spojrzenia, którymi wszyscy się nawzajem obdarzamy
Przyjaźń tworzona przez kulturę
Zabawa,  cieszenie się każdym drobiazgiem i każdą przeżytą tu chwilą.
Otwartość umysłu, brak jakichkolwiek barier i ograniczeń
Rozwój wewnętrzny / Odnoszenie się do siebie z szacunkiem
Ludzie, którzy nas uczą i otaczają
Nieoczywistość, bo jednostajność jest nudna
Znajomość wszystkich „ludzi z drzwi” (nazwy sali – to dobry początek)
Praca ze słowem, które kocham jako przyszła aktorka
Komplet osób w grupie

Inspirować się wszystkim
Żeby nie siedzieć biernie na tyłku tylko działać
Myśleć samodzielnie / nie bać się wyrażać siebie.

Pilnowanie by ogień nie zgasł
Bycie sobą. Definitywnie
Doskonalenie się / Robienie „czegoś z „niczego”.
Stawanie się lepszym człowiekiem i poszerzanie horyzontów

Pomaga zachować w sobie cząstkę dziecięcą, a zarówno wprowadza nas w świat dorosły
Tu nic nie jest takie, na jakie wygląda..
Chwile, momenty, sekundy, które sprawiają, że życie jest lepsze
Halinizm
To, ile nam daje

Ogniskowiczom, którzy kiedyś BYLI w Ognisku życzę…

W Ognisku trwać

Dalszego ognia i płomieni
Otwartej głowy, nieskończonego nieba i głębokiego oceanu
Zapachu drewnianych desek jakiegoś słynnego teatru
Życia, w którym będą korzystali z tego, co tu zdobyli
Chęci do zarażani wiedzą zdobytą tutaj
Spełnienia się w swoich wymarzonych dziedzinach
Dumy ze swojego charakteru / Sławy i chwały
Pięknej przyszłości i pysznych śliwek w czekoladzie

Aby żyli ogniskową energią / Aby nigdy nie zgaśli
Aby ogniskowy duch ich nigdy nie opuścił
Aby nigdy o nim nie zapomnieli i swoje codzienne wyzwania traktowali jak warsztaty, a sukcesy, jak fuksówkę

Żeby mogli tu czasem wrócić
Żeby nigdy nie zapomnieli o tym, czego tu się nauczyli
Żeby zawsze czuli się, jak jego część
Żeby zawsze mogli kontynuować to, co tu zaczęli
By zawsze w torbie/plecaku nosili krzemień i drewienka

Żeby w trudnych chwilach przypomnieli sobie Ognisko, bo na pewno im pomoże
Byli nieustannie uprzejmi i piękni
Aby ich życie było zawsze tak kolorowe, jak na zajęciach
Żeby znaleźli takie miejsce na ziemi jakim było dla nich Ognisko
Żeby wciąż potrafili być otwarci i żeby nie stawali się cyniczni, ale patrzyli na wszystko i cieszyli się nowością
Żeby nie ograniczali wyobraźni, którą tu rozwinęli i korzystali z niej codziennie
Żeby pamiętali o tym, że to oni są autorami i edytorami swojej rzeczywistości
Żeby życie traktowali w taki sam sposób jak wyzwania w Ognisku
Znaleźli inne miejsce, które da im to ogniskowe uczucie

Żeby posłali tu swoje dzieci / Żeby nie „poważnieli”
By byli szczęśliwi

Nie byli jak biznesmeni – zamknięci w sztywne ramy i potrafili być dziećmi.
żeby utrzymali kontakt ze swoją grupą i nie tylko. Żeby często nas odwiedzali.
Żeby zawsze je pamiętali i pozostali tacy sami, jak w dniu, gdy jako dzieci pierwszy raz przyszli na zajęcia
Żeby mimo upływu lat trzymali się razem
Żeby ktoś wynalazł machinę czasu i mogli tu wrócić


Tyle radości z pracy, ile nauka w Ognisku dawała przyjemności
Młodzieńczego podejścia do życia i odrobiny szaleństwa
By do końca życia jedli zupę widelcem
Żeby ich pomysły kwitły
Żeby pamiętali o Machulskich i wspierali obecnych Ogniskowiczów



Ogniskowiczom, którzy kiedyś BĘDĄ w Ognisku życzę…

Żeby Ono było!
Aby nakręcili się, jak chomik w kołowrotku
Aby w Ognisku nadal było tak fajnie / Żeby poczuli tę atmosferę
Żeby byli orłami niezniżającymi lotów
By w zderzeniu z Ogniskowym duchem odnaleźli własne „ja”
Żeby zapisywali się jak najszybciej – nie ma czasu do stracenia
Żeby uwierzyli w siebie / Aby otworzyli się na wszystkie zaskoczenia
Aby przeżyli tu najpiękniejsze chwile w życiu tak jak ja

Poznania szalonych ludzi – takich, jak my wszyscy
Wyobraźni / Rozwijania siebie i swoich pasji
Siły i ochoty na doskonalenie się / Wielkiej dojrzałości i poznania siebie
Wytrwałości, bo często podczas prób pojawia się chęć poddania się, ale kiedy już uda się ją przezwyciężyć – zawsze wychodzi coś wspaniałego.
Wytrwałości, bo nie każdy zostanie do końca, ale jeśli wytrwa, będzie czuł się w pełni Ogniskowiczem
Znalezienia przyjaciół na całe życie i przepięknych doświadczeń.
Dużo pozytywnego stresu.

Jak najszybszego dotarcia na Lubelską

Żeby porzucili nauki szkolne. Nie starali się zachowywać i ubierać jak rówieśnicy, ponieważ to, co powszechne jest nudne, a Ognisko nie lubi nudy
Tego, by zostali tutaj jak najdłużej i żeby poszerzali horyzonty
Żeby się nie bali i korzystali z tego, ile się da
Żeby nigdy nie wątpili w siebie i nie kierowali się schematami

Nie opuszczajcie zajęć!

Aby nigdy z ich twarzy nie znikał uśmiech, który w Ognisku cały czas im będzie towarzyszył oraz by się nauczyli, że odpowiedź „nie wiem” nie istnieje
Żeby wykorzystali w 100 procentach ten czas, bo jest on wyjątkowo ważny i zmienia sposób postrzegania świata
Pewna osobą z Ogniska powiedziała mi: na początku raczej nie będziesz miał przyjaciół, potem połowa z twoich przyjaciół to Ogniskowicze a potem wszyscy twoi przyjaciele będą z Ogniska. I to jest piękne.


Co mógłbym zrobić, żeby promować idee Ogniska?

Zrobić pokazy w różnych miejscach w Warszawie
Głosić je w szkole, niczym średniowieczni heroldowie na rynkach miast
Drzeć się po całej Warszawie idźcie do Ogniska, bo to super przygoda coś w tym stylu
Nosić T-shirt z logiem Ogniska
Skakać na trampolinie na Nowym Świecie
Chodzić z podpaloną pochodnią po mieście, a za mną orszak mimów i aktorów
Marsze ogniskowe
Zapraszać tutaj wiele osób zwłaszcza chłopaków bo ich brakuje
Tańczyć, skakać i krzyczeć razem z innymi albo sama, bo warto być wariatem
Przyznawać się i chwalić, że jesteś z Ogniska i być otwartym na innych
Nie zniżać mojego lotu
Być, mówić, żyć i chwalić

Patrzeć na świat w sposób nieoczywisty, cały czas siebie zaskakiwać , cały czas tworzyć, nie iść na skróty
Zamiast się złościć nauczyć się stepować
Nigdy nie mówić nie wiem nie umiem / Wierzyć w siebie
Inspirować innych do nieustannego rozwoju i wiary we własne możliwości
Do końca życia postępować zgodnie z tym, co się tutaj dowiedziałem
Nie trzeba być aktorem, można związać swoja przyszłość z zupełnie innym zawodem i wtedy najlepiej będą widoczne cechy, które zdobyłem w Ognisku
Eksplodować irracjonalnymi pomysłami, być inspiracja dla innych

Przekładać system edukacji i integracji Ogniska w życie
Założyć w przyszłości instytucję teatralną
Starać się samemu żyć na co dzień tak jak mówią przysięgi z fuksówki

Palić wszystkich wokół płomieniami Ogniska
Zarażać halinistyczną siła jak najwięcej ludzi pokazując innym ile pięknych i wspaniałych rzeczy jest wokół

Zauważać pięknych ludzi i przyprowadzać ich tutaj
uśmiechnąć się do kogoś od czasu do czasu
Wypełniać całe życie nabytą tu postawą
Pozostać Ogniskowiczem do końca życia
Być sobą wśród ludzi / Kochać innych
Wciąż się starać

Halinistycznie żyć





niedziela, 10 września 2017

Natalia Bloch - Uśmiech, proszę!




     Jest wiele rzeczy, które kojarzą mi się z Ogniskiem. Przede wszystkim okres dorastania w "halinistycznym" duchu, obozy, których nie mogę już nawet dokładnie policzyć, wiele radosnych twarzy, które do dziś są mi życzliwe, przyjaciele, na których zawsze mogę polegać. Potem wspaniały czas dzielenia sie tym wszystkim z młodszymi pokoleniami i pierwsze pedagogiczne doświadczenia. Ale jest jedna rzecz, która spaja te wszystkie wspomnienia i towarzyszy każdemu z nich. Śmiech. Niekończąca się seria żartów, od których nie można złapać oddechu i boli przepona, albo zwykły, szczery lub nieśmiały uśmiech wymieniany na korytarzu. W Ognisku nauczyłam się odróżniać słaby, płytki żart od żartobliwych łamigłówek i gier słownych. Gdzie jak nie w Ognisku, można lepiej nabrać dystansu do siebie, ale także ludzkiej głupoty. Myślę, że moje poczucie humoru ukształtowało się właśnie w tym miejscu. Do dziś najcieplejszymi wspomnieniami z obozów są nieprzespane noce, które upływały na przegadywaniu minionego dnia oraz tworzeniu kolejnych szalonych pomysłów na nadchodzący. Wszystko w atmosferze żartu, wzajemnej przyjacielskiej "rywalizacji" na bardziej popisowy dowcip. Na przestrzeni wszystkich lat spędzonych pod skrzydłami Ogniska, nauczyłam się także instynktownie lgnąć do osób szeroko uśmiechniętych, które cechują się "ostrym" humorem. Myślę, że to dobra lekcja. Nawet po kilku latach bez kontaktu, potrafimy przypomnieć sobie anegdoty lub sytuacje z przeszłości, z których śmialiśmy się razem. Ten śmiech najlepiej potrafi połączyć ludzi. Wchodząc w skład "grona pedagogicznego" szybko nauczyłam się, że nawet najtwardsze dziecięce serduszko szybko topnieje pod wpływem szczerego uśmiechu ze strony instruktora. I to jest jedna z rzeczy, które najchętniej przekazuję dalej, nie tylko młodym Ogniskowiczom. Uśmiechem możemy zawojować świat! I to dosłownie. Każdy może mieć gorszy dzień, ale jeden uśmiech sprawi, że niemożliwe staje się możliwe. Działa - sprawdzałam! :)