poniedziałek, 16 marca 2015

Łukasz Gwóźdź - Po spotkaniu z Panią Danutą Szaflarską




      Jak napisać o kimś, kto wszystko widział i kogo nie zdziwi nic, co ja mógłbym napisać? (bo ktoś inny wcześniej na pewno już to zrobił) Jak napisać o kimś, kto dla mnie jest jak archetyp? Odległy, choć siedzi pięć, siedem metrów ode mnie. Jak wreszcie wypowiedzieć się na temat osoby, którą darzy się tak wielkim szacunkiem i sympatią, że wypowiedzieć się tego nie da?

      No na pewno nie obiektywnie.

      Skoro nie mogę pisać o pani Danucie Szaflarskiej, zawsze mogę pisać o sobie.

      Siedzę wpatrzony w drobną kobietę na scenie. Może siedemdziesięcioletnią, może trochę starszą… Choć staram się nigdy nie gloryfikować młodości (z mojej perspektywy byłoby to szczególnie nieuczciwe), to młodość pani Danuty urzeka mnie szczególnie. A zwłaszcza ten śmiech. Ośmioletniej osóbki. Sto lat ma? To tak można? Czuję się oszukany.

      Przeżyła wojnę pierwszą, drugą… Po takich wojnach to wszystko się musi zmienić w człowieku. Tak przypuszczam. Czy pani Danusia mogłaby być osią czasu? Takim pewnikiem, że dopóki jest, gra na scenie, to wszystko będzie w porządku. Zadajemy pytania i jakaś starsza kobieta, za mną siedziała, w pół zdania wstała, przerwała panu w garniturze i mówi: „Danusiu, dziękujemy ci, że jesteś.”

       Kropka.

       To znaczy, ta pani więcej powiedziała, ale to były głównie słowa niosące emocje. Ja bym nie umiał tak przelać na papier. A na ekran komputera…

       Dlaczego ludzie tak kochają panią Danusię? Za role czy za osobowość? Strasznie głupie pytanie, bo wiadomo, że i za to, i za to. Podczytuję sobie teraz książkę, wywiad z Marlonem Brando. I on, który wielkim aktorem był, nie chce rozmawiać o niczym innym tylko o Indianach. Bo stwierdza, że oni są na tyle ciekawym tematem, że nie warto się skupiać na żadnym innym.

        I trochę z tego jest też w pani Danucie. Mówi o sobie, chwała Bogu że mówi, ale to raczej z miłości / litości nad ludźmi, którzy ją o to proszą. Mówi skromnie i rzeczowo i widać, że szablonowe pytania trochę ją irytują, bo ona przecież tylko zagrała w paru filmach, trochę też w teatrze i co w tym takiego niezwykłego?

        Taką anegdotę pani Danusia sprzedała, że po upaństwowieniu przemysłu filmowego ekipy techniczne zrobiły się przykre dla aktorów. Pani Danuta siedziała na planie kolejnej sceny, podczas gdy pan od oświetlenia kalibrował swoje sprzęty. I Szaflarska, młoda aktoreczka, pyta, czy może zejść do garderoby. A pan oświetleniowiec odpowiada (takim niemiłym tonem): ja tu ściany naświetlam, aktorzy mi nie są do niczego potrzebni.

      Teraz to mu musi być głupio.

       Pani Danuta ma sto lat, a ja mam szesnaście. I chyba nieco rozgryzłem tajemnicę jej sposobu bycia; ujmującego. Kiedy ma się szesnaście lat, to lepiej mówić, że siedemnaście, a za chwilę to właściwie osiemnaście. A kiedy ma się sto lat, to ma się sto lat i nikomu nic do tego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz