wtorek, 21 listopada 2017

Agnieszka Łodzińska - Mistrzowie przyjaźni

Zawsze mam ogromny kłopot, kiedy muszę mojemu mężowi wytłumaczyć, z kim idę się spotkać, jak udaję się na spotkanie z moimi przyjaciółmi z Ogniska teatralnego. Mówię też czasami, że to moi przyjaciele z Ochoty. Ale mąż mój uparcie nazywa ich (nas ;) ) – „aaaa, to ci artyści ;)”.

No więc w pewnym sensie, tak – mogę siebie i moich przyjaciół nazwać artystami. Ale nie w znaczeniu: 1. «osoba uprawiająca jakąś dziedzinę sztuki», ale w tym: 2. «osoba odznaczająca się mistrzostwem w jakiejś dziedzinie» (www.sjp.pwn.pl). Bo jesteśmy mistrzami – tak uważam. Wrócę do tego wątku za chwilę.
Moich ogniskowych przyjaciół zgubiłam, kiedy poszłam na studia. Cały czas wydawało mi się, że pani Halina nie życzyła sobie, żebym po otrzymaniu dyplomu wracała. Uważałam, że była jak ta ptasie mama, która uczy swoje dzieci latać, a kiedy osiągną tę sztukę, wypycha je z gniazda i każe lecieć w swoją stronę. Zresztą, takie pisklę, które z gniazda raz wyleci, nie umie już w nim na powrót wylądować. Dlatego ptaki karmią swoje młode, tzw. podlotki, na okolicznych drzewach lub wręcz na ziemi. Nie należy ich stamtąd zabierać, tylko dać rodzicom się tymi dziećmi pozajmować, żeby mogły za chwilę ruszyć w samodzielną drogę. Ja w swoją drogę ruszyłam prawie bezpośrednio po zdaniu matury – jeszcze byłam we Fromborku, ale z tamtego okresu niewiele pamiętam – to był ten czas, kiedy jako podlotek byłam karmiona poza gniazdem ‒ ale zaraz potem pognałam z nowymi znajomymi na Tarasówkę w Tatrach, by spędzić z nimi kilka wspaniałych kolejnych lat na uniwersytecie.
I właśnie w taką drogę ruszyłam, robiąc w życiu wiele różnych rzeczy. Natomiast niedawno uświadomiłam sobie, że w każdej z nich wykorzystywałam umiejętności, które zdobyłam jako nastolatka w ognisku u pani Haliny. I zawsze, przez te ponad trzydzieści lat, jakie upłynęły od dnia rozstania się z ogniskiem, włączałam się w działania grup ludzi, które łączyła wspólna pasja. Czy była to grupa studentów jednego roku filologii polskiej, czy grupa studenckich przewodników beskidzkich, czy grupa hodowców kotów norweskich leśnych – nawiązywałam przyjaźnie, działałam, dążąc do wspólnego celu (a gdzieś tam z tyłu głowy dźwięczał mi wiersz Krasickiego, który mówiliśmy u pani Janiny Nowickiej, kończący się słowami: „ty pracujesz, bo musisz, my mrówki z ochoty!” „Ochoty?”, tak, bo „ochotą” nazywaliśmy wtedy ognisko, które mieściło się przy Teatrze Ochoty i z „ochoty” wyniosłam ochotę do bycia w ruchu).
Ognisko dało mi umiejętność słuchania innych, co sprawiło, że wielu ludzi chętnie zwracało się (i zwraca) do mnie o radę w różnych sprawach. Ognisko nauczyło mnie, dało mi łatwość występowania przed większą grupą słuchaczy czy widzów. Ognisko, a właściwie pani Halina, przekazała mi informację, że każdy człowiek, a przede wszystkim każda kobieta, powinna znaleźć sobie zajęcie na każdy etap swojego życia – chociaż akurat z tym to u mnie zawsze było najtrudniej. Ognisko okazało się taką grupą ludzi, których połączenie, taka reintegracja przebiegły najsprawniej i z najmniejszymi stratami. I nagle okazało się, że nie jest to tylko grupa osób, które spotykają się, żeby przy winie, piwie lub wodzie powspominać – „a pamiętasz, jak…”, tylko że są to ludzie, którzy mimo upływu lat wciąż mają nowe pomysły na działanie. Aktywność dla siebie, dla własnej realizacji zawodowej, ale także aktywność dla innych. Właśnie w tym jesteśmy mistrzami. Po pierwsze w słuchaniu siebie nawzajem. W wyciąganiu ręki. W snuciu pomysłów, które czasami udaje się realizować. Za to, kiedy dochodzą do skutku, to ho, ho. Jesteśmy mistrzami w wynajdywaniu sobie nowych celów, nowych zadań, nowych umiejętności do zdobycia. W realizacji młodzieńczych marzeń w okolicach życiowego półmetka. W snuciu marzeń kolejnych – bo życie bez marzeń byłoby tylko pustą skorupką.
Oczywiście, kiedy ma się lat naście, a nawet trochę ponad dwadzieścia, czterdziestolatkowie, o pięćdziesięciolatkach nie wspominając, wydają się starcami, którym pewne zachowania już nie przystoją, najlepiej więc, gdyby zamknęli się w domach i czekali na kostuchę. Tak jednak nie jest, o czym, drodzy obecni ogniskowicze, sami się przekonacie za lat kilkadziesiąt, a dziś po prostu uwierzcie mi na słowo. Przekonacie się także, że przyjaźnie zawiązane w Ognisku, miejscu, które przyciąga ludzi o podobnych charakterach, zainteresowaniach i predyspozycjach, nawet jeśli nie przetrwają próby czasu, mają szansę odrodzić się po latach, wybuchnąć feerią nowych aktywności, idei oraz dzieł skończonych.