poniedziałek, 31 lipca 2017

Marianna Kalinowska - Charaktery


Wspomnienia są dla nas bardzo ważne. Gdy wszystko cichnie i każdy z nas zostaje sam ze sobą mimowolnie do nich wraca. Człowiek zamyka oczy- wszystko przypomina mu się. W chwilach, gdy inni zamykają oczy i widzą ponurą czerń lub nijaką biel, ja widzę feerię barw i słyszę radosne głosy, zwracające się do mnie pieszczotliwie. To dzięki Ognisku, które przede wszystkim zajmuje się TWORZENIEM WSPOMNIEŃ.
Ogniskowe wspomnienia mają niezwykłą siłę. Siłę wielu stojących za nimi ludzi, którzy wkładają w nie całe zaangażowanie i emocje. Siłę ogromną i jasną, która sprawia, że złe wspomnienia uciekają przed nią w popłochu. Siłę, która zostaje w nas na długo i pomaga iść, gdy się nie ma siły.
Ognisko daje nam szansę robienia tego co lubimy. To, na co w codziennym życiu nie ma po prostu czasu. Czego jesteśmy pozbawiani przez natłok zajęć i nadprogramowej nauki. My, jako młodzi artyści lubimy śmiać się, tańczyć, słuchać pięknych słów i oglądać piękne obrazy. To wzruszające, że Ognisko zauważa, że to co lubimy jest budujące i wspiera to.
Każdy obóz Ogniska zostaje na długo w pamięci. Każdy zapisuje się w książce naszych myśli inną czcionką i innym językiem. Obozy Ogniska mają to do siebie, że lubią mieć swoje CHARAKTERY. Jeden obóz jest spokojniejszy, inny zaś bardziej szalony. Łączy je jednak jedna magia.
To był mój drugi obóz. Z obu z nich wyjechałam z tym samym uśmiechem i wzruszeniem. Jednak każdy z nich był inny i kierował moją wyobraźnię i myślenie w inną stronę.
Ognisko ma w sobie ogromną odwagę, powierzając nam pewną odpowiedzialność- możliwość wyrażania własnych przemyśleń i poruszania zajmujących nas problemów. Na każdym obozie zajmuje nas coś innego. Coś, co zbieramy przez cały rok w naszych głowach. Mamy szansę się tym podzielić. Każdy rok niesie coś innego. Każdy obóz przedstawia coś nowego.
Zeszłoroczny obóz był dla mnie baśniowy, bajkowy i radosny. Beztroski i uczący myślenia o uczuciach. Pełen żartów i śmiechu. Dziecinny i uroczy. Najwidoczniej w naszych głowach gromadziły się piękne myśli i nie byliśmy zajęci dużymi problemami.
Ten obóz był inny. Bardziej dojrzały, jednak równie piękny. Dyskusje, z których wynikały nasze pomysły na sztuki, były poważniejsze i cięższe. Sytuacje, które ukształtowały nas w ciągu roku, zmusiły do refleksji nad tematami takimi jak państwo czy społeczeństwo. Okazało się, że wspólnie męczy nas temat zimnego systemu w szkołach, który zniża nas do równego, beznadziejnego poziomu. Wynikły dyskusje o szkole, a co za tym idzie o tolerancji, a raczej jej barku. O Polakach i ich mentalności, o braku akceptacji i stereotypach, które chcielibyśmy zmienić. O ludziach, którzy buntowali się i czasach w których bunt był potrzebny. Rozmyślaliśmy o tym, czemu my moglibyśmy się przeciwstawić.
Owocami takich przemyśleń była na przykład niespodzianka grupy 3, poruszająca problem działania dla wspólnego celu, a także obie niespodzianki grupy 1. Pierwsza inspirowana „Dniem Świra”, czyli o polskości, druga o problemach edukacji, w której wykorzystano wiersz Tuwima „Szkoła” i fragmenty „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza. Całego obrazu naszego krytycznego myślenia dopełnił warsztat Tomka Klochowicza, który opowiadał o Polakach i błędnym postrzeganiu ich kraju przez nich samych oraz o polityce jako takiej. Nasze myślenie o tolerancji i problemach społecznych napędził też pokaz instruktorski, opowiadający o „toksycznych” ludziach, wykluczonych z życia społeczności. 
Oczywiście nie zabrakło naszych ukochanych, typowo ogniskowych akcentów! Warto tu wspomnieć o niesamowitych debiutach warsztatowych. O niezwykle mądrym i doskonale wyreżyserowanym warsztacie Mikołaja Andrzejczyka oraz o spektakularnym, monodramowym debiucie Konstantego Jasińskiego!
Na obozie byłam po prostu szczęśliwa. Szczęśliwa w najpiękniejszy możliwy sposób. Był to rok mojej FUKSÓWKI. Jednak nie mam chyba takich słów, żeby o niej opowiedzieć.

Chciałabym jeszcze raz podziękować wszystkim za ten wspaniały czas! 

niedziela, 23 lipca 2017

Mateusz Rychlak - Miewacie czasami takie chwile?



Miewacie czasami takie chwile, że czujecie się bezapelacyjnie dobrze we własnej skórze? To takie przyjemne uczucie, kiedy nie znajdujesz błędów w swoim działaniu lub są one nieistotne i mało ważne. Otóż mnie zdarza się to wyjątkowo nieczęsto, a prawie nigdy wśród ludzi. Chociaż dość niedawno przeżyłem jedno takie doświadczenie. Było to w Serocku, w trakcie obozu Ogniska u Machulskich, piękne doświadczenia stamtąd wyniosłem, i wiem, że będę to dobrze wspominał, bo celem mojego życia jest mieć miłe wspomnienia na starość. Siedzę sobie przy śniadaniu, sześć herbat parzy się w filiżankach każdy dostał taką jaką lubi np. panna M. słodką bez cytryny natomiast pan T. dodaje dużo soku z cytryny, spoglądam za okno, słońce gra delikatnie wśród drzew a jego promienie gasną w gąszczu. Wiatr znad jeziora kołysze liśćmi, jest cicho, ciszę zakłócają jedynie codzienne sprawy kilku osób krzątających się po stołówce. Już niedługo zjawią się wszyscy na wspólne śniadanie. Czekam na to, bo przyjemnie jest sobie porozmawiać z miłymi ludźmi. Mijają spokojnie sekundy, niedosłyszalnie tyka zegarek na przegubie, potem wchodzą wszyscy, witają się, życzą sobie smacznego. W kilka chwil znika zaduma lipcowego poranka i zmienia się w ożywiony gwar porannych rozmów i lekko ziewających rozmówców. Dzień wyznaczony swoim rytmem idzie w zwyczajnym tempie ale nigdy nudno, zawsze znajduje się ciekawy nurt dyskusji lub pracy. Taki zwyczajny, wcale niewymuszony optymizm sięga zenitu przy kolacji, a często tuż przed nią. Potem całodzienny obserwator, niekiedy uczestnik zjawisk zachodzących w otoczeniu zamienia się w bacznego widza na widowni, który szuka odpowiedzi na pytanie: ,,Co oni chcą mi powiedzieć?". Czyżby można było tak wiele wypowiedzieć w tak nielicznych słowach? Poza tym czy to istotne ile chcesz powiedzieć? Zawsze mówimy tyle ile uznamy za stosowne. Wyszukując problemy ograniczenia słowa mówionego jesteśmy niewolnikami własnych umysłów, w których toną nasze niesformułowane werbalnie myśli. Gdy człowiek nie ma prawa wypowiedzi zgodnie ze swoim sumieniem szybko dusi się we własnych ramach, ograniczonych zakazem wyrażania myśli. Jednak gdy jesteś tam gdzie ja byłem, jedynym ograniczeniem jest zdrowy rozsądek i własna fantazja. Czy to nie wspaniały świat, gdzie można powiedzieć to co myślisz bez zadania Ci kłamu prosto w oczy? Oczywiście, że tak. Ale czy gdziekolwiek taki świat jest możliwy, gdy mamy dziś do czynienia z tyloma sprzecznymi poglądami nie tylko na sztukę czy politykę, ale nawet na to co należy ubierać w słoneczny dzień. W dzisiejszym świecie jesteśmy ograniczeni przez normy i standardy. Zatem ja, młody obywatel czterdziestomilionowego państwa z dostępem do morza informuję wszystkich, że elita nie zawiera się w ramach żadnej normy więc mam prawo tak jak każdy odbiegać od wszelkich norm, ciasnych poglądów i pariasów chcących klasyfikować sztukę. I znalazłem wtedy swój świat, gdy siedziałem o poranku z gorącą herbatą niosącą słodki zapach po cichej stołówce, zrozumiałem, że gdy jestem sobą daję innym dwie najcenniejsze rzeczy świata: uśmiech i miłość. Amo ergo sum.

sobota, 22 lipca 2017

Marta Szlasa-Rokicka - Szlachectwo zobowiązuje






Serock 2017. Jadąc na ten obóz nie oczekiwałam wiele. Oczywiście wiedziałam, że przeżyję coś niesamowitego, dwa tygodnie w równoległej rzeczywistości, w której najchętniej bym została. Ale to otrzymywałam zawsze. Moja podświadomość nie była aż tak pyszna, by podpowiadać mi, że będę kimś istotnym na tym wyjeździe, w zasadzie każdy jest tam równie ważny (chodź zalatuje to eufemizmem, wiem). Nie będąc komendantem, nie pełniąc innych obozowych funkcji (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi) miałam skupić się na tym co robiłam ja i trójka moich najbliższych przyjaciół. Nagle jednak okazało się, że był to mój pierwszy obóz ogniskowy, na którym tak wiele mogłam z siebie dać. Okazało się, że doświadczenia z poprzednich lat dały mi niezatarty obraz tego, co trzeba robić oraz czego unikać, obraz osoby, którą bez naciągania mogę nazwać Ogniskowiczem. Okazało się, że 3 lata to nie jest różnica dla przyjaźni i że wiedza teatralna zawsze zasługuje na rozgłos. Że mogę stać się dla ludzi jeszcze młodszych ode mnie (a nie czuję się specjalnie staro) mini-autorytetem na te dwa tygodnie oczyszczającego wysiłku intelektualnego. Zrozumiałam, bez szastania wielkimi słowami, jak bardzo Ognisko mnie ukształtowało. Całkiem zaskakujące było to, że największe oczekiwania padały nie ze strony instruktorów, których uznanie mocno sobie cenię, ale ze strony młodszych kolegów, będących na obozie po raz pierwszy czy drugi. Nie wiem czy umiem opisać do końca jakiej siły to daje, wiem natomiast co chcę przekazywać dalej, na każdym obozie, każdego dnia. Przekonanie że „to” jest coś więcej niż zabawa w teatr, niż otwarte głowy i jakakolwiek wiedza na temat sztuki. One są niesamowicie ważne, zwłaszcza w czasach gdy wszystko spłycane jest do formy emotikonów (niespodzianka grupy 4 dwa lata temu?). Ale na to mogą sobie pozwolić byle jakie zajęcia w jakiejś tam świetlicy. Oprócz tego wszystkiego chciałam przekazać moim „dzieciakom” (tak się drażniliśmy w naszej grupie przez ostatnie 2 tygodnie) dwa słowa, które dudnią mi w głowie odkąd weszłam do KMT. Szlachectwo zobowiązuje. Wdzięczności nie widać gołym okiem, i to chyba nawet dobrze, bo wyszłabym na desperatkę. Nie zmienia to faktu, że jest to chyba najwspanialsze zobowiązanie, jakie mogłam otrzymać.    

środa, 19 lipca 2017

Małgorzata Czerwień- Poza wymiarami



Stworzonko było tak małe, że się nie nazywało. Szeleściło jedynie w trawie. Pewnego wiosennego wieczoru spotkało Włóczykija. Tego, o którym tyle słyszało! Włóczykij, chcąc nie chcąc przeobraził niezauważalną egzystencję Stworzonka w prawdziwe życie. Wystarczyła jedna rozmowa, a Stworzonko zmieniło się w Ti-ti-uu ( z radosnym początkiem i trochę smutnym „uu” na końcu) i wraz z imieniem zyskało świadomość.
Tak rysuje się jeden z wątków sztuki, którą przygotowywałam z moją grupą na letnich warsztatach w Serocku. Wiem, że Muminki to nie bajka, bo chyba tak samo było ze mną.
Kiedy rok temu przyjechałam na obóz byłam właśnie takim Stworzonkiem. Ognisko mnie otwarło. Otwarło na świat, na nowe doświadczenia, na innych ludzi, ale przede wszystkim na samą siebie. To co podświadomie chowałam, powoli wydostaje się na zewnątrz, a ja się już tego nie boję. Chcę doświadczać, odkrywać, poznawać i tworzyć. Uciekam od tego co łatwe, wygodne i ogólnodostępne. Nie zgadzam się na taki świat. Chociaż droga ze świadomością jest często trudna, wiem już, że niezaspokojenie to najpiękniejsze co wydobyłam z siebie. Mam pewność, że właśnie tak chcę żyć - w sztuce, ze sztuką i dla świata.
Dzięki tej potrzebie działania początek lipca spędziłam w Serocku. Przed wyjazdem obawiałam się, czy starczy mi energii? Co jeśli oni nie potrzebują mnie tak bardzo jak ja ich? Wystarczyło, że zanim padły pierwsze słowa hymnu stworzyliśmy unisono, a ja byłam pewna, że chcę żyć z tą miłością. Tak, to jest właściwy czas, właściwe miejsce i właściwi ludzie.
„Nie masz pojęcia, tu się tak niewiele dzieje, a my tak dużo marzymy.”- tak Ti-ti-uu mówi do Włóczykija. To zdanie towarzyszyło mi ostatnio bardzo często. Dawno nie byłam na zajęciach i boleśnie odczuwałam brak ogniskowej energii i siły do działania.  Te dwa tygodnie to był właśnie mój czas, żeby korzystać i spełniać marzenia. Odważyłam się i zrobiłam pierwszy warsztat. Nie był on może wybitny, złożony, czy nad wyraz odkrywczy, ale bez wątpienia stałam się bogatsza i pewniejsza. Zbudowałam szczególną relację z osobą, z którą, choć znałam się wcześniej, nigdy dużo nie rozmawiałam. Dzieliłyśmy obawy, wzruszenia, frustrację i zachwyt, często tak silne, że nawet niewypowiedziane przenikały, kiedy siedziałyśmy obok siebie. Bardzo się cieszę, że miałyśmy szansę zanurzyć się w tych emocjach razem i dzielić się siłą i zrozumieniem. W ciągu dwóch tygodni musiałam odnaleźć się w innej roli, niż ta, którą przyjmuję na co dzień, przełamywałam bariery, pokonywałam niepewność i strach, uczyłam się.
Zwieńczeniem była fuksówka. Z jednej strony byłam przerażona, ale z drugiej nie mogłam się doczekać chwili, kiedy zapalę swoją świeczkę i dołączę do Koła Miłośników Teatru, które od prawie pięćdziesięciu lat łączy ludzi takich jak ja. Ludzi z pasją i miłością do życia. Wiem, że szlachectwo zobowiązuje. Tego dnia całe zmęczenie dwutygodniowym maratonem wyzwań i emocji ustąpiło. Była tylko nieopisana energia i radość. Od rana rosła gdzieś w środku, żeby wieczorem, w momencie odpowiedzi na najważniejsze pytanie rozlać się ciepłem po całym ciele. „Czy chcesz przez sztukę poznawać i kształtować siebie i swoje środowisko?” Tak.
Później wszystko zastygło we wspólnym uniesieniu. Stworzyliśmy własny mikrokosmos. Byliśmy poza czasem, przestrzenią. Poza wymiarami. I długo nie schodziliśmy na ziemię. Robiliśmy wszystko to, czego ludzie nie robią zbyt często w normalnych warunkach. Patrzyliśmy sobie w oczy i mówiliśmy piękne słowa, na które w świetle słońca często brakuje odwagi. Zdawało się, że księżyc nigdy nie zajdzie za horyzont.
Tyle inspirujących rozmów, spotkań i zdarzeń. Ciągła stymulacja myślenia, nieustannie wysyłane impulsy dobra i pobudzanie do działania. Wszystko to sprawiło, że do domu wracam w pewien sposób lepsza. Mam siłę, by nieść te piękne idee w świat!




wtorek, 18 lipca 2017

Gabriela Szmel - Serockie zaskoczenia


Jest siedemnasty lipca. Dwa dni temu wyjechałam z Serocka. To był już mój trzeci obóz z Ogniskiem. Myślałam, że wiele nowego mnie już nie spotka. Przecież na pierwszym obozie poznałam codzienny rozkład dnia, zrobiłam pierwszą sztukę i niespodzianki, pierwszy pokaz instruktorski oraz zobaczyłam po raz pierwszy fuksówkę na własne oczy, za to na drugim obozie wstąpiłam do KMT oraz wyreżyserowałam mój pierwszy warsztat. Uważałam więc, że tegoroczny obóz nie zaskoczy mnie niczym nowym. I jak to często w życiu bywa - myliłam się.
Pierwszy szok pojawił się przy czytaniu listy osób zapisanych na pierwszy turnus. Nie znałam prawie nikogo. Miałam nadzieję, że pojadą na obóz osoby, które znałam już z kilku wyjazdów, stało się jednak zupełnie inaczej. Okazało się, że jadą jedni z najmłodszych ogniskowiczów oraz osoby, które na ogniskowy obóz jadą po raz pierwszy w życiu. Trochę się tego bałam. Zawsze czujemy się mniej pewni w otoczeniu osób, które nam są obce. Martwiłam się więc tą sprawą aż do początku obozu. Myślałam o tym cały czas. Jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie, bo już po kilku godzinach od przyjazdu wszyscy okazali się wspaniali. Nie byli od starszych ogniskowiczów inni. Duchem ogniskowym, pozytywną energią  i kreatywnością byli prawie identyczni. Tak samo wrażliwi mili i zabawni. To mnie ożywiło. Wiedziałam, że po raz kolejny mam zaszczyt przyjechać do Serocka i spędzić te 2 nadchodzące tygodnie z cudownymi, pomysłowymi i niezwykłymi ludźmi. Wiem, że wyjazd z Ogniskiem to dla każdego z nas najlepsza rzecz jaką można zrobić w czasie wakacji.
Zaskoczeniem jest też zawsze odkrycie na nowo osób już trochę znanych. Tak stało się też w moim pokoju, do którego trafiłam z dwoma dobrymi koleżankami znanymi z cotygodniowych zajęć  w Ognisku. Wiedziałam mniej więcej jakie są i jak wygląda praca z nimi. Jednak obóz Ogniska to obóz Ogniska i wszyscy wiedzą, że wszystko, co wydaje nam się znajome. zamienia się na tym obozie w tajemnicę do odkrycia lub zbadania w inny sposób niż dotychczas. Koleżanki poznałam więc od zupełnie innej strony. Mówię tu nie tylko o poznawaniu suchych faktów i historii z ich życia (choć i te są imponujące i czasem trudno w nie uwierzyć), ale przede wszystkim wiem, że nigdzie indziej nie poznałabym ich w takich sytuacjach jak radzenie sobie ze zbitą butelką po olejku różanym, łapanie trzycentymetrowego szerszenia , wynoszenie z pokoju soku ze zgniecionych i zgniłych moreli, panika po otrzymaniu czterowersu do napisania albo robienie codziennych inwencji. To zdarza się tylko raz w życiu. Podsumowując ten wątek przyjechałam do koleżanek, a wyjechałam z przyjaciółkami.
Nauczyłam się też zupełnie nowych rzeczy, zarówno w grupie instruktorskiej, jak i tej losowanej, z którą pracowałam przez 2 tygodnie. Obie te grupy stymulowały mnie do działania i uczyły nowych form przekazu sztuki, rozwiązań teatralnych, metafor i sposobów wyrażania emocji na scenie. Wszystko to najlepiej zapamiętuje się właśnie w trakcie pracy, wśród ludzi, którym się ufa. Niesamowite jest też to, ile można czerpać od osób młodszych. Ich uwagi są zawsze szczere, celne i bardzo pomocne przy pracy i w zwyczajnej znajomości. Bardzo wszystkim za to dziękuję.
 Dużo nauczyłam się też w sprawach organizacyjnych. Nie da się bowiem ukryć, że wśród osób, dla których obóz Ogniska jest nowy, utrzymanie ładu i porządku staje się trudniejsze. Organizacja grup porządkowych musi być zatem perfekcyjna. Niestety trudno było nam nad tym wszystkim zapanować i jako grupa ponosiliśmy w tej dziedzinie liczne porażki. To jednak uczyło nas coraz to nowszych rozwiązań panowania nad dużą ilością osób oraz motywowało do dalszej pracy.
Zaskoczeniem była dla mnie też praca w KMT. Wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej. Raczej jako coś nudnego. Jednak przyniosła mi ona wiele satysfakcji i frajdy. Szczególnie ta nad przygotowywaniem wszystkiego do fuksówki (kto nie wie co to, musi koniecznie pojechać na obóz i sam przeżyć) i nad pokazem KMT. Były to chwile, których nigdy nie zapomnę.
Najpiękniejszy moment w tym obozie to był jednak sam dzień fuksówki, kiedy po roku na nowo uświadomiłam sobie, że należę do grupy niezwykłych ludzi, z którymi mogę dzielić się moimi porażkami i sukcesami. Należę do grupy ludzi, którzy są w stanie mnie zrozumieć. Należę do grupy ludzi, którzy czekają na mnie ze swoimi radami opartymi na doświadczeniu. Należę do grupy kreatywnych ludzi, którzy stymulują mnie do tego, żebym też była kreatywna. Należę do grupy ludzi wśród których jest mi niezwykle dobrze. Należę do grupy ludzi, którym ufam i wśród których czuję się bezpieczna. Szłam z nimi przez ciemny las w środku nocy i płakałam ze szczęścia, bo poczułam się jak mała Filifionka, którą grałam w sztuce zaledwie dzień wcześniej. Poczułam się wolna i bezpieczna zarazem. Przypomniałam sobie o tym, że muszę robić w życiu wszystko, aby przekazywać ludziom na całym świecie halinistycne idee, aby każdy z nich mógł żyć w takim błogim szczęściu jakie ogarnia każdego Ogniskowicza na fuksówce. Przypomniałam sobie, że ”należę do grona wybranych. Szlachectwo zobowiązuje”.



sobota, 15 lipca 2017

Amelia Judziewicz-Kalinowska - Dorosłość na letnich warsztatach


Gdy przekracza się pewne magiczne bariery wieku, łatwo zapomnieć jak to jest być dzieckiem. Pochłonięci pracą i codziennością łatwo - my dopiero co, ale już dorośli - tracimy lekką radość życia, gnuśniejemy i marudzimy na wszystko. Mamy głowy pełne pomysłów, ale ciągle coś nam przeszkadza w ich realizacji. I nagle pojawia się perspektywa wyjazdu na letnie warsztaty teatralne. Dwa tygodnie pracy twórczej, inwencji, niespodzianek i warsztatów dają porządnego, energicznego kopniaka! Spełniamy swoje małe marzenia - realizujemy projekty, farbujemy włosy na różowo, chodzimy całe dnie w wiankach na głowach. I znów świat staje się piękniejszy! Przynajmniej we mnie znów budzi się dziecko, dla którego każde wyzwanie jest do podjęcia i zrealizowania. Sprawy trudne już nie budzą negatywnych emocji. A to wszystko dzięki 13 niezwykłym dniom, twórczym instruktorom i wszystkim uczestnikom tej niezwykłej przygody, za którą wszystkim - bardzo serdecznie dziękuję!