środa, 19 lipca 2017

Małgorzata Czerwień- Poza wymiarami



Stworzonko było tak małe, że się nie nazywało. Szeleściło jedynie w trawie. Pewnego wiosennego wieczoru spotkało Włóczykija. Tego, o którym tyle słyszało! Włóczykij, chcąc nie chcąc przeobraził niezauważalną egzystencję Stworzonka w prawdziwe życie. Wystarczyła jedna rozmowa, a Stworzonko zmieniło się w Ti-ti-uu ( z radosnym początkiem i trochę smutnym „uu” na końcu) i wraz z imieniem zyskało świadomość.
Tak rysuje się jeden z wątków sztuki, którą przygotowywałam z moją grupą na letnich warsztatach w Serocku. Wiem, że Muminki to nie bajka, bo chyba tak samo było ze mną.
Kiedy rok temu przyjechałam na obóz byłam właśnie takim Stworzonkiem. Ognisko mnie otwarło. Otwarło na świat, na nowe doświadczenia, na innych ludzi, ale przede wszystkim na samą siebie. To co podświadomie chowałam, powoli wydostaje się na zewnątrz, a ja się już tego nie boję. Chcę doświadczać, odkrywać, poznawać i tworzyć. Uciekam od tego co łatwe, wygodne i ogólnodostępne. Nie zgadzam się na taki świat. Chociaż droga ze świadomością jest często trudna, wiem już, że niezaspokojenie to najpiękniejsze co wydobyłam z siebie. Mam pewność, że właśnie tak chcę żyć - w sztuce, ze sztuką i dla świata.
Dzięki tej potrzebie działania początek lipca spędziłam w Serocku. Przed wyjazdem obawiałam się, czy starczy mi energii? Co jeśli oni nie potrzebują mnie tak bardzo jak ja ich? Wystarczyło, że zanim padły pierwsze słowa hymnu stworzyliśmy unisono, a ja byłam pewna, że chcę żyć z tą miłością. Tak, to jest właściwy czas, właściwe miejsce i właściwi ludzie.
„Nie masz pojęcia, tu się tak niewiele dzieje, a my tak dużo marzymy.”- tak Ti-ti-uu mówi do Włóczykija. To zdanie towarzyszyło mi ostatnio bardzo często. Dawno nie byłam na zajęciach i boleśnie odczuwałam brak ogniskowej energii i siły do działania.  Te dwa tygodnie to był właśnie mój czas, żeby korzystać i spełniać marzenia. Odważyłam się i zrobiłam pierwszy warsztat. Nie był on może wybitny, złożony, czy nad wyraz odkrywczy, ale bez wątpienia stałam się bogatsza i pewniejsza. Zbudowałam szczególną relację z osobą, z którą, choć znałam się wcześniej, nigdy dużo nie rozmawiałam. Dzieliłyśmy obawy, wzruszenia, frustrację i zachwyt, często tak silne, że nawet niewypowiedziane przenikały, kiedy siedziałyśmy obok siebie. Bardzo się cieszę, że miałyśmy szansę zanurzyć się w tych emocjach razem i dzielić się siłą i zrozumieniem. W ciągu dwóch tygodni musiałam odnaleźć się w innej roli, niż ta, którą przyjmuję na co dzień, przełamywałam bariery, pokonywałam niepewność i strach, uczyłam się.
Zwieńczeniem była fuksówka. Z jednej strony byłam przerażona, ale z drugiej nie mogłam się doczekać chwili, kiedy zapalę swoją świeczkę i dołączę do Koła Miłośników Teatru, które od prawie pięćdziesięciu lat łączy ludzi takich jak ja. Ludzi z pasją i miłością do życia. Wiem, że szlachectwo zobowiązuje. Tego dnia całe zmęczenie dwutygodniowym maratonem wyzwań i emocji ustąpiło. Była tylko nieopisana energia i radość. Od rana rosła gdzieś w środku, żeby wieczorem, w momencie odpowiedzi na najważniejsze pytanie rozlać się ciepłem po całym ciele. „Czy chcesz przez sztukę poznawać i kształtować siebie i swoje środowisko?” Tak.
Później wszystko zastygło we wspólnym uniesieniu. Stworzyliśmy własny mikrokosmos. Byliśmy poza czasem, przestrzenią. Poza wymiarami. I długo nie schodziliśmy na ziemię. Robiliśmy wszystko to, czego ludzie nie robią zbyt często w normalnych warunkach. Patrzyliśmy sobie w oczy i mówiliśmy piękne słowa, na które w świetle słońca często brakuje odwagi. Zdawało się, że księżyc nigdy nie zajdzie za horyzont.
Tyle inspirujących rozmów, spotkań i zdarzeń. Ciągła stymulacja myślenia, nieustannie wysyłane impulsy dobra i pobudzanie do działania. Wszystko to sprawiło, że do domu wracam w pewien sposób lepsza. Mam siłę, by nieść te piękne idee w świat!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz