poniedziałek, 21 października 2013

Kamil Gębski. Ognisko, czyli co każdy zrobić powinien ale tylko nieliczni mieli odwagę zapytać.


W sobotę znów wróciłem do Ogniska (tak tak ‘znów wróciłem’ jest tu bardzo na miejscu, później wyjaśnię dlaczego). Prowadziłem zajęcia o marketingu. Dziwne spotkanie: mówiłem o tym, czym zajmuję się dziś w miejscu, które w dużym stopniu mnie do tego przygotowało, do ludzi, którzy są w tym samym wieku, w którym byłem kiedy pierwszy raz otarłem się o Ognisko.

A otarłem się w roku 2000, kiedy w magazynie Cogito (błogosławiona troska moich rodziców, którzy kupowali nam takie gazety), zobaczyłem ogłoszenie (a właściwie reklamę, nawiązując do tematyki moich zajęć z ostatniego weekendu) o konkursie „Szukamy Polskiego Szekspira”. Pełen wielkich idei swoim małym piórem napisałem sztukę, która miała być Beckettem i Lemem w jednym. Choć dziś z tego żartuję, to była dla mnie wtedy bardzo osobista rzecz.

I za tę rzecz zostałem zaproszony na Letni Obóz do Osuchowa. A potem za kolejne sztuki i sztuczki na kolejne obozy, bez których już nie wyobrażałem sobie lata… przez kilka ładnych lat. Pamiętam pierwszą niespodziankę na pomoście (i nie sposób się nie uśmiechnąć, kiedy pomyślę, że grał wtedy u mnie największy dziś młody gwiazdor Teatru Narodowego ze zwariowaną kochaną chrześcijańską hipiską, która zapewne zostałaby Jandą, gdyby nie to, że Janda już jest). Pamiętam pierwsze zajęcia z dramy z Panią Haliną (dramy, która wtedy wydawała mi się dziwna i śmieszna, a dziś jest dla mnie najlepszą metodą na prawdziwe życie). Pamiętam jak siedzieliśmy na trawie pod starym dębem i uczyliśmy się od Profesora Wojtyszki jak opowiadać historie (i od tego czasu nie oglądam już nigdy żadnego filmu jak zwykły widz, bo zawsze widzę ‘drabinkę’ i wszystkie scenariuszowe chwyty). Pamiętam błyskotliwe zajęcia z „Panią Anią”, kilkugodzinną gimnastykę umysłu, gdzie trafny koncept wybijał rytm jak piłeczka, a każde z nas miało trzy sekundy aby ją złapać i zabłysnąć (ach, jak bardzo chciało się wtedy zabłysnąć!). Pamiętam nocne i dzienne rozmowy przesycone pozytywnym snobizmem na kulturę („Przeczytaj Paragraf 22. Musisz obejrzeć 8&1/2 Felliniego”). Pamiętam masę zdarzeń, przedstawień, omówień, spotkań, wzruszeń, wyzwań, inspiracji i ludzi.

Dziś jestem marketingowcem. Każdy projekt w pracy jest jak warsztat/ niespodzianka : trzeba się skrzyknąć i razem coś efektywnie wypracować. Drama pomaga złapać dystans do własnych i cudzych emocji (a biznes wyzwala w ludziach przedziwne emocje!). Propozycje agencji reklamowych oceniam szkolonym okiem scenarzysty (nie ma kulminacji? „Proszę przeczytać Krótki zarys męki twórczej i wrócić z nowymi propozycjami”- piszę). Opowiadam historie i buduję osobowości marek nad którymi pracuję. Prowadzę prezentacje przed zarządem gdzie nie ma miejsca na tremę, które muszą być jak dobre przedstawienie, a trafny koncept musi wybijać rytm… Potrzeba inspiracji, mądrych spotkań, dobrych filmów, książek i muzyki jest już w krwiobiegu i naprawdę nie wyobrażam sobie siebie dziś gdybym 8&1/2 Felliniego nie zobaczył.

Nie chcę też wyobrażać sobie siebie bez tych wspaniałych przyjaciół, których poznałem na Obozach.

To dlatego wracam do Ogniska, kolejny i kolejny raz: ‘wracam znów’ w rożnych rolach, ale zawsze z tym samym uczuciem zagrzania się wśród ludzi, którzy mają to samo doświadczenie, z którymi rozmawia się lżej, piękniej i wyżej.

Wracam, żeby przypominać sobie, że chcę przez sztukę - także sztukę pięknego, wartościowego życia – kształtować siebie i swoje środowisko.



1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe podejście. Potwierdzam, że Kamil rzeczywiście ocenia agencje w ten sposób :) Podoba mi się analogia między światem teatru a marketingiem i reklamą. W końcu wszyscy chcemy wywoływać emocje.
    Wartościowy tekst, owocuje optymizmem.

    OdpowiedzUsuń