czwartek, 23 lutego 2023

Szymon Karbowy - Nigdy nie przestanę

 


Pierwsze godziny po powrocie z Wilgi są jak gwałtowne przebudzenie ze snu. Krótka chwila, w której znajdujesz się między imaginacją a jawą. Siedzę na łóżku przecierając oczy, a w głębi duszy liczę, że znajomy głos zawoła: Za dwie minuty śniadaanie. Bębniąca w uszach cisza nie jest satysfakcjonującą odpowiedzią. Mijają sekundy, bezczynność staje się coraz bardziej męcząca. Chciałbym, żeby okazało się, że to tylko sen, pojawiła się grupa porządkowa i wyrwała mnie z jego objęć. Po przebudzeniu moim oczom ukazałyby się pomarańczowe firanki pokoju drugiego, w którym spędziłem już dziewięć tygodni swojego życia. Z rozmyślań wyrywa mnie przeczucie, że to gdybanie jest jedynie usprawiedliwieniem braku produktywności. Przecież wyobraźnia nie została zamknięta za bramą przy ulicy Saperów. Wręcz przeciwnie, pobyt w Wildze dał mi szanse na eksponowanie jej w najbezpieczniejszym środowisku. W niepowtarzalnej atmosferze zaufania, która pozwoliła mi pogłębić więź z otoczeniem, jak i z samym sobą. Po tym tygodniu w Wildze czuję, że znów rozwinąłem swoje wewnętrzne skrzydła. Tym bardziej nie chcę teraz popaść w apatię. Myślę o chmurze kreatywności unoszącej się nad pokojami podczas tworzenia inwencji, o panice na krótko przed wystawieniem warsztatu zwieńczonej wyjściem na scenę. Potrzebuję substytutu, czegoś co da mi chociaż namiastkę tego stanu. Tego niewymuszonego momentu kreatywności pośród ludzi, którzy są mi tak bliscy. I chociaż nie ma ich teraz przy mnie, wiem, że nie zmieniło się jedno: chcę dalej przez sztukę kształtować siebie i swoje środowisko. Napiszę o tym na bloga – myślę sobie.

Zrywam się z materaca i dopadam do komputera. Włączam muzykę, zaczynam pisać. Liczę na poczucie charakterystycznego zaciśnięcia klatki piersiowej. Oddaje się melancholii w nadziei, że pokieruje moimi palcami wystukującymi na klawiszach myśli. Chciałbym przelać całą moją wdzięczność na pusty dokument.

Rozpoczynam zdanie. Zaraz kasuję i zaczynam od nowa. Nie chcę wypychać chaotycznych przemyśleń na światło dzienne. Daję sobie czas.

Pamiętam dobrze mój pierwszy dzień w Wildze. Trzynastoletniego mnie stojącego po raz pierwszy przed bramą ośrodka. Uczucie lekkiego oszołomienia, jakby wszystko nagle przyspieszyło. To było nowe, ale bardzo intrygujące uczucie. Pierwsza inwencja, pierwsze dwa wykrzykniki. Pierwsza rola w warsztacie. Pierwsze przyjacielskie rozmowy ze starszymi ludźmi (co dla trzynastoletniego mnie było wcześniej nie do pomyślenia).

Tak wiele się wydarzyło przez tamte dwa tygodnie, ale przez cały czas czułem się poprowadzony i bezpieczny. Nie było wywyższania się, dokuczania, kolonijnego wrzasku, jazgotu. Była sztuka i ludzie, którzy chcieli ją tworzyć. Wtedy poczułem po raz pierwszy, że właśnie odnalazłem swoje miejsce i do dzisiaj utwierdzam się w tym przekonaniu. Czas mijał, a Ognisko wciąż było w moim życiu. Dawało przestrzeń na rozwój, kształtowało umiejętność odnalezienia koloru pośród wszechobecnej nijakości.  Kolejne wyjazdy, kolejne doświadczenia. Wszystko to budowało mój charakter. Takiego miejsca bardzo w tamtym czasie potrzebowałem.

Zerkam na książki z wpisami. Zawsze i obowiązkowo na widoku. Gdy mój wzrok się na nich zatrzymuje wracają do mnie wszystkie wieczory spędzone na wymyślaniu niespodzianek, euforia po zdobyciu pierwszych czterech wykrzykników, rozmowy, te ważne i te zupełnie błahe. Krytyka, zawsze konstruktywna. Ludzie, to przede wszystkim. Bo Ognisko zaczyna się i kończy na ludziach. Tutaj nasuwa mi się puenta. Taka sama jak niemal rok temu w moim pierwszym wpisie.

Jestem wdzięczny za to, że mogę się od nich uczyć.

I nigdy nie przestanę być.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz