poniedziałek, 8 marca 2021

Mateusz Olszewski - O Zosi, czyli o Zauważaniu, Zarażaniu i Zasuwaniu

Zosia Dowjat w trakcie zajęć na letnich warsztatach w Jadwisinie, 2006, fot. Anna Kozłowska

To zdarzyło się piętnaście lat temu w Jadwisinie. Ostatni obóz teatralny podczas tamtych wakacji (tak – to ten, na którym co rano idąc na śniadanie znajdowaliśmy śpiącą Zosię z pozytywką w różnych okolicznościach przyrody), drugi tydzień turnusu. Moja grupa szykuje na następny dzień niespodziankę-wyzwanie. Osobistą. Dla części z nas bardzo osobistą – nie jesteśmy pewni czy damy radę, ale równocześnie mamy poczucie czegoś oryginalnego. Idziemy razem wieczorem na inną niespodziankę i… już w trakcie jej trwania łapię wzrok osób z mojej grupy, bo wiemy, że jest źle. Oglądamy coś opartego na zbliżonej formie, a nawet bardziej efektownej od tego, co planowaliśmy pokazać następnego dnia. Podobieństwo przypadkowe, ale stajemy wobec pytania: nie zmieniać planów i bronić się od zarzutów plagiatu, a może rzucić wszystko i zacząć od nowa. Tylko kiedy – skoro to już jutro popołudniu, czas wypełniony po brzegi, a sił na finiszu brak?!

I wtedy pojawia się Zosia. Nie pamiętam, czy to my ją zatrzymaliśmy, czy raczej ona przechodząc obok zauważyła, że „coś nie halo” u nas. Wysłuchała dokładnie naszych lamentów, pomogła wyrzucić precz naszego autocenzora, popchnęła w kierunku pogłębienia atutów naszego pomysłu i dodała wiary, że warto powalczyć. Podjęliśmy wyzwanie i, sądząc po późniejszych odczuciach, udało się! Było to dla mnie jedno z pierwszych doświadczeń terapeutycznej funkcji sztuki. Ważne nie ze względu na efekt, ale drogę. Wspólną drogę, która nie wiedzieliśmy dokąd prowadzi, ale którą wtedy, dzięki Zosi rozbrajającej obawy przed byciem ocenionym, przeszliśmy do końca.

To zdarzenie z perspektywy czasu może wydawać się dosyć błahe, ale dla mnie kumulują się w nim najpiękniejsze cechy Zosi: empatia, wrażliwość, zarażanie teatrem i humor, który niszczy strach. A dodatkowo umiejętność nie wpychania innych do własnych pomysłów, ale raczej zarażania swoją energią, pozostając otwartym na indywidualność każdego z nas. I to chyba najpiękniejsze – że potrafiła dotrzeć do tych, których inni (lub sami siebie) czasami już zaszufladkowali. Może to dlatego, że sama z właściwym sobie zadziorem, mówiła o sobie, jako o „czarnej owcy”? Wiem, że Zosia była, jest i pozostanie dla mnie jednym z niedoścignionych wzorów wprowadzania w świat teatru. W energii, pomysłowości, i zaangażowaniu bez granic, tu i teraz (bo przecież stąd wszystkie „śmiechawy”).

Czasem gdy w życiu dochodzi do przerastającej moje siły kumulacji różnych obowiązków, przypominam sobie, jak Zosia „odgrywała” różnicę pomiędzy tempem poruszania się po Akademii Teatralnej kolegów studentów, a tempem poruszania jej samej, łączącej równolegle WOT z zajęciami dla reżyserów. Widzę zasuwającą Zosię i… po prostu łatwiej już zasuwać razem!

Za tę autoironię, zarażanie energią i całe piękno, które dałaś – dziękuję Zosiu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz