piątek, 5 marca 2021

Mateusz Lisiecki-Waligórski - "Ta drabina to schody do nieba, a ta miska nad schodami to księżyc”

 


            „To teraz jedna rzecz pozytywna, jedna rzecz negatywna a propos zajęć”- słyszę te słowa i po chwili trafia w moje ręce, nomen omen, zośka. Taka szmaciana piłka, znak, że mam teraz coś powiedzieć. W mojej głowie trzęsienie ziemi. 

            Jak to?! To znaczy, że mogę powiedzieć, że coś mi się nie podobało?

            Coś w ogóle mogło mi się nie podobać?

            Zachęca mnie do tego instruktorka, moja idolka, pedagożka na której zajęcia czekałem z wypiekami na twarzy?

            Galopada myśli, kocioł w głowie.

            Świat właśnie wywrócił się do góry nogami i  już nigdy nie będzie taki sam. 

            Dostałem wtedy wielki dar. Może Ci się cos nie podobać, możesz samodzielnie myśleć, możesz mówić co czujesz, możesz być tym kim jesteś.

            Zosia potwierdzała to całą sobą na każdym kroku. Nigdy nic nie udawała, mówiła i robiła to, co czuła. Nieustannie pokazywała nam, że można być człowiekiem, z całym arsenałem niezręczności i  niepewności. Z całym arsenałem lęków i wstydów. Niezręczność, niepewność, lęk, wstyd, zażenowanie- uczucia od których zazwyczaj uciekamy, prawda? 

            Dla Zośki to był potężny ocean artystycznych inspiracji i zasobów. Dla Zośki to był człowiek. 

                                                                       ***

            Zosia właśnie wróciła z Nowego Jorku. Premiera w Metropolitan Opera. METROPOLITAN OPERA!!! Obok La Scali (w której pracowała chwilę później) jedna z najważniejszych Oper na świecie. Zaczyna się opowieść, która potrwa 90 minut. Po której wszyscy będziemy zbierać zęby z podłogi, turlać się ze śmiechu, wstrzymywać oddech. Opowieść z serducha, zośkowy potok myśli, płynący z jej wewnętrznego reaktora teatru, nieskończonego źródła energii. Opowieść, która zaczęła się od słów: „ zaraz zaczniemy zajęcia, tylko Wam muszę opowiedzieć jedną małą anegdotkę, bo nie wytrzymam, słuchajcie ale jazda, normalnie nie mogę”.

            Półtorej godziny później mam już w głowie obraz pracy w Met Opera. Zgubiona walizka, bieganie po sklepach, żeby kupić jakieś ubrania na szybko, walka z jet lagiem, fochy gwiazd opery, amok i trans  prób generalnych, przeświadczenie, ze to wszystko zaraz zawali się z wielkim hukiem. „Wiecie, zaczynacie robotę z absolutnym poczuciem, ze to się nie może udać. I próbujecie to dociągnąć do końca tak, żeby nikt się nie zorientował”. To jedno z najważniejszych zdań o Teatrze jakie w życiu usłyszałem.

                                                                       ***

            La Scala. I znowu Zosia uchyla drzwi do tajemnej wiedzy na temat Wielkiej Sztuki.   

            Gafa za gafą. Idiotyczna sytuacja goni idiotyczną sytuację. Urok i wdzięk człowieka, który nie pasuje do napompowanej atmosfery Wielkiej Opery, który łamie wszystkie niepisane zasady... I jest za to uwielbiany. Bo nic nie udaję, bo jest sobą na milion procent. Bo jest Wielką Artystką (już widzę minę Zośki jakbym jej to powiedział...) , bo wszystkim przypomina o tej magii, o tym dziecięcym marzeniu tworzenia światów.                                                                    

                                                                       ***

            Dzisiaj, kiedy dopada zawodowy cynizm, oportunizm, zniechęcenie... Kiedy widzę jak bardzo teatr różni się od moich wyobrażeń, kiedy okazuje się, że zamiast innych freaków spotykam małych ludzi karmiących swoje ego... Kiedy przychodzi pokusa, żeby rzucić w kąt Prawdę i skupić się na Sukcesie... Wtedy w mojej głowie odzywa się głos Zośki: „Ty se chyba żartujesz...” I jakoś wtedy łatwiej jest.

                        Dzięki Zocha. Za wszystko.

 


           

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz