poniedziałek, 17 lutego 2020

Angelika Olszewska - Dwie premiery jedna pasja



Po-weekendowo po-premierowo…
Piątek wieczór. Stoję na scenie, trzymając razem z Maciejem Kałachem różowe prześcieradło z napisem „Zatrzymaj się albo odejdę”. To kluczowa scena monodramu „O co biega kobietom”, który napisałam wspólnie z Maćkiem, z którym to przez parę miesięcy wysyłaliśmy sobie regularnie teksty, pomysły, konsultowaliśmy, analizowaliśmy kolejne monologi, postaci… Bawiliśmy się. Tak jak w Ognisku. Szesnaście lat temu. Ile??! Sama nie mogę uwierzyć. Ale tak, z Maćkiem poznaliśmy się szesnaście lat temu na letnich warsztatach teatralnych w Osuchowie, gdzie ja byłam świeżo upieczoną Ogniskowiczką mającą lat 14, a Maciek początkującym studentem, 7 lat starszym, ale już nieźle obeznanym „wyjadaczem obozowym” – czyli po prostu świetnym dramaturgiem, laureatem kolejnych edycji „Szukamy polskiego Szekspira”.
I to wszystko staje mi przed oczami, kiedy Maciek staje razem ze mną na scenie. Śmiejemy się potem, że to był jego sceniczny debiut… W końcu do tej pory zawsze „występował” w napisach tylko jako dramaturg, a przez ostatnie lata, najczęściej jako dziennikarz „Gazety łódzkiej”, w której jest bardzo ceniony za swój talent i… niebanalne poczucie humoru. Poczucie humoru, które połączyło nas podczas wspólnej pracy przy niespodziankach, inwencjach, czy – uwaga! – dodatkowym spektaklu, który zrobiliśmy całkowicie z własnej inicjatywy na obozie w Osuchowie w roku 2004. Była wtedy z nami w grupie niezapomniana Dorota Wolska, która nakręcała nas swoją energią do działania – pamiętam,  że niektórzy śmiali się wtedy z tej naszej „nadambitnej” grupy: nie dość, że dni porządkowe, że niespodzianki, to… Ta grupa wymyśliła sobie jeszcze dodatkowy spektakl a la commedia dell’arte. A ja do tej pory mam w ustach smak mąki, w której się cali umorusaliśmy – był to oczywiście element charakteryzacji... I mam przed oczami niebieską tablicę ze zdjęciami z tego właśnie obozu, która przez długi czas wisiała na korytarzu, jeszcze w naszej starej siedzibie – na Bartyckiej.
Co było najpiękniejsze podczas tych obozów? Ta zupełnie niczym nie skażona, czysta pasja tworzenia teatru i to, że właśnie za tę chęć byliśmy „nagradzani”. I nam to sprawiało niebywałą przyjemność. To spacerowanie osuchowskimi alejkami, szwędanie się po ogrodzie i zastanawianie, gdzie by można było zrobić niespodziankę, o której nikt jeszcze nie pomyślał… I jedno wspomnienie z tego czasu też jest we mnie w tym momencie bardzo wyraźne – kiedy spacerowaliśmy razem z Maćkiem (poszukując inspiracji 😉 i zobaczyliśmy kawał pustego basenu. Maciek wpadł na pomysł, żeby zrobić spektakl o chomikach, które są tam uwięzione jak w klatce. Ten pomysł na pewno był jeszcze o wiele ciekawszy i mądrzejszy, ale tyle z tego zapamiętałam…
A co zapamiętałam najbardziej z tego obozu? Że jeśli się bardzo chce, to pomimo przeciwności, można razem stworzyć coś pięknego. I ta nauka zawsze wraca, jeśli już raz jej zawierzymy. W naszym zawodzie nieustannie napotykamy trudności. Ale co pozwala nam je zwalczyć? Wiara w to, co robimy oraz przyjaciele, którzy nas wspierają. A na mojej drodze artystycznej nieustannie spotykam przyjaznych ludzi… Ludzi, których poznałam właśnie w Ognisku Teatralnym „U Machulskich”. I muszę dodać, że to halinistyczne „Pokochaj pokonywanie trudności” nieustannie do mnie wraca. Szczególnie, odkąd zaczęliśmy razem z mężem Mateuszem Olszewskim, którego przecież również poznałam w Ognisku😉 tworzyć własne projekty. Ale jeśli przy takim wspólnym projekcie, pojawiają się kolejne, dobre dusze, chcące pomóc i razem coś stworzyć, to wszystko zaczyna nabierać odpowiedniego kształtu i kolorytu.
Wymyślić, że napisze się razem sztukę jest dosyć łatwo. („Nie sztuką jest mieć pomysły, sztuką jest umiejętność ich realizacji”- a to zdanie odbijające się rykoszetem, przez lata wisiało na tablicy korkowej Bartyckiej.) Faktycznie napisać tę sztukę – no, to już jest trochę trudniejsze. Ale wyprodukować sztukę, którą się razem napisało, zrobić premierę w teatrze i zebrać na każdy spektakl ponad komplet widowni (a w tym akurat znów pomogła nam nasza była „uczennica” z Ogniska – niezastąpiona Agata Przygodzka, projektująca niezwykłego uroku grafiki do ulotek i plakatów), to…. To już jest coś, co nazywam spełnieniem marzeń, bo „marzenia są czymś, co jest w zasięgu naszych możliwości, ale trochę przekracza” (o.A.Szustak). I to właśnie się wydarzyło. Po raz pierwszy wydarzyło się to w we wrześniu w Teatrze Nowym w Łodzi, gdzie premierowaliśmy w „Scenie pod sufitem”, a następnie w Warszawie, w „Promie Kultury”, w którym to 7 lutego odbyła się nasza premiera warszawska.
Co było dla mnie w tym wypadku największym wyzwaniem? Technika – czyli dźwięk i muzyka, bo to „konik” mojego męża, który dzięki studiom reżyserskim ma to wszystko „w małym palcu”, a dla mnie to prawie „czarna magia”… Ale tak się złożyło, że dokładnie w tym samym dniu, Mateusz miał próbę generalną przed swoją premierą „Oskara i Pani Róży” w Teatrze L. Solskiego w Tarnowie, gdzie… Znów pracował „z ekipą ogniskową”. Za muzykę odpowiadała niezastąpiona Zuzia Falkowska, a główną rolę grał nasz ogniskowy „zdolniacha” – Filip Kowalczyk. A dyrektorem teatru jest Marcin Hycnar, który kiedyś również był na obozie w Osuchowie jako młody dramaturg. Więc w zasadzie mieliśmy dwie premiery w jeden weekend, i to w różnych miastach… A jak jeszcze dziecko zachoruje (to mi było trudno sobie wyobrazić za czasów, kiedy jeździłam na obozy😉, a Ty przecież nie odwołasz spektaklu i musisz stanąć na wysokości zadania: dogadać się z akustykiem i oświetleniowcem, nawet jeśli nigdy w życiu nie posługiwałaś się „ich językiem”…) I co było najzabawniejsze z całej tej sytuacji – to właśnie „problemy techniczne” okazały się w tym wypadku największym atutem. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, że akustyk i elektryk spóźnili się na spektakl… I z tego spóźnienia powstała zupełnie nowa, improwizowana scena „rozgrzewki” przed biegiem (osią spajającą fabułę jest 10-kilometrowy bieg, na którym spotykamy kolejne postaci). W życiu nie widziałam tylu ludzi w garniturach i garsonkach, ochoczo biorących udział w zbiorowej rozgrzewce. A potem sobie uświadomiłam, że tego właśnie uczyła nas Halina Machulska. Działania „tu i teraz”, korzystania z okoliczności, które nas czasem zaskakują.
I tylko takie wyzwania, to pokonywanie własnych ograniczeń to jest coś, co sprawia, że się rozwijamy. I tego też nie można nigdy odpuścić. Nie można siąść na laurach, powiedzieć „ to już umiem”. W momencie, kiedy aktor uzna, że już nie musi szukać, kończy się jego aktorstwo. I to chyba też powtarzał jeden z instruktorów. Jakub Kamieński?... Chyba tak. On był zawsze „tu i teraz”, nawet w swoich barwnych opowieściach z życia aktora, których z lubością słuchaliśmy na zajęciach.
A „O co biega kobietom” gram już w ten piątek w Starych Babicach i… Nawet powiedziałam Mateuszowi, że teraz już dam radę sama. Ale on przyjedzie. Bo jeśli tylko może, stara się mnie wspierać. I to jest też coś, co wynosi się z Ogniska…

Na koniec chciałabym chyba powiedzieć dwa słowa: ”Halino, dziękuję.” I dziękuję w imieniu tych wszystkich, których spotykam na swojej drodze artystycznej i którzy są tak wspaniałymi ludźmi. Gdyby nie Halina, pewnie by nas tylu aż nie było „z tej mafii” – jak mawiają niektórzy 😉. A jeśli już w niej jesteśmy, to mamy jedno, ważne zadanie. Nieść dalej te wartości, które wynieśliśmy „naście”, niektórzy „dziesiąt” lat temu, wchodząc do kręgu „KMT”, bo to „szlachectwo” naprawdę zobowiązuje. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz