Jest wiele rzeczy, które
kojarzą mi się z Ogniskiem. Przede wszystkim okres dorastania w
"halinistycznym" duchu, obozy, których nie mogę już nawet dokładnie
policzyć, wiele radosnych twarzy, które do dziś są mi życzliwe, przyjaciele, na
których zawsze mogę polegać. Potem wspaniały czas dzielenia sie tym wszystkim z
młodszymi pokoleniami i pierwsze pedagogiczne doświadczenia. Ale jest jedna
rzecz, która spaja te wszystkie wspomnienia i towarzyszy każdemu z nich.
Śmiech. Niekończąca się seria żartów, od których nie można złapać oddechu i
boli przepona, albo zwykły, szczery lub nieśmiały uśmiech wymieniany na
korytarzu. W Ognisku nauczyłam się odróżniać słaby, płytki żart od żartobliwych
łamigłówek i gier słownych. Gdzie jak nie w Ognisku, można lepiej nabrać
dystansu do siebie, ale także ludzkiej głupoty. Myślę, że moje poczucie humoru
ukształtowało się właśnie w tym miejscu. Do dziś najcieplejszymi wspomnieniami
z obozów są nieprzespane noce, które upływały na przegadywaniu minionego dnia oraz
tworzeniu kolejnych szalonych pomysłów na nadchodzący. Wszystko w atmosferze
żartu, wzajemnej przyjacielskiej "rywalizacji" na bardziej popisowy
dowcip. Na przestrzeni wszystkich lat spędzonych pod skrzydłami Ogniska,
nauczyłam się także instynktownie lgnąć do osób szeroko uśmiechniętych, które
cechują się "ostrym" humorem. Myślę, że to dobra lekcja. Nawet po
kilku latach bez kontaktu, potrafimy przypomnieć sobie anegdoty lub sytuacje z
przeszłości, z których śmialiśmy się razem. Ten śmiech najlepiej potrafi
połączyć ludzi. Wchodząc w skład "grona pedagogicznego" szybko
nauczyłam się, że nawet najtwardsze dziecięce serduszko szybko topnieje pod
wpływem szczerego uśmiechu ze strony instruktora. I to jest jedna z rzeczy,
które najchętniej przekazuję dalej, nie tylko młodym Ogniskowiczom. Uśmiechem
możemy zawojować świat! I to dosłownie. Każdy może mieć gorszy dzień, ale jeden
uśmiech sprawi, że niemożliwe staje się możliwe. Działa - sprawdzałam! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz