piątek, 17 stycznia 2014

Helena Urbańska - Wolę niebieską


Pisanie tego było dla mnie trudne. Pierwsze zdanie w takim wpisie powinno być dosadne, głębokie, ujmować cały sens "artykułu", właśnie dlatego tak ciężko było mi zacząć. Nie umiem jednym zdaniem opisać, czym dla mnie jest Ognisko Teatralne "U Machulskich". Z jednej strony zajęciami dodatkowymi, które w ciekawy sposób zajmują nam czas, który przeznaczylibyśmy prawdopodobnie na siedzenie na fejsbuku, ewentualnie oglądanie telewizji, (rzadziej) czytanie książek. Z drugiej strony świadomością, że zawszę mogę liczyć na ludzi, których tam spotkałam, że musimy (chcemy, czujemy potrzebę!) wszyscy wstać, gdy Pani Halina wchodzi do auli na wszystkich uroczystościach, przywilejem, dzięki któremu widzimy świat inaczej.
Przy żadnym szkolnym egzaminie nie stresowałam się tak bardzo jak przy przesłuchaniach do Ogniska. Byłam pewna, że będą sprawdzać nasze zdolności, tymczasem dostałam wieszak i miałam wymienić trzy sposoby na wydostanie się z brzucha wieloryba. Zachwycił mnie absurd tego zadania, pomyślałam, że tak właśnie będą wyglądać tu zajęcia, będziemy siedzieć i zastanawiać się nad alternatywą metodą ucieczki z brzucha ogromnego stwora morskiego. Zaczęłam stresować się jeszcze bardziej, że się nie dostanę, że nie będę mogła wejść do tej fantastycznej społeczności, która oprócz uwrażliwiania innych na sztukę, pokazuje jak inaczej wykorzystać wieszak.
Ludzie z ogniska różnią się od całej reszty świata w zasadzie wszystkim. Zdawałam będąc w szóstej klasie, moja znajomość z kolegami ze szkoły, była sześć lata dłuższa niż z ludźmi nowopoznanymi "U Machulskich". Pomimo tego, z tygodnia na tydzień, Ci drudzy stawali mi się bliżsi. Bo bardzo krótkim czasie zaczęliśmy czuć się ze sobą tak swobodnie, jak rodzina i tak zostało do dziś. Nawet jeżeli bardzo się różnimy poglądami i charakterami łączy nas wspólna wrażliwość przez co zawsze znajdziemy temat do rozmowy. Nie chcę słodzić i idealizować wszystkich ogniskowiczów, tak jak w każdym miejscu tu też zdarzają się ludzie dobrzy i źli, dobre i złe sytuacje. Ale jacykolwiek by nie byli, reprezentują sobą coś ciekawego. Zawsze. Nie wstydzę się być sobą. Nie wstydzę się przyznać, że płakałam na "Mamma mii"! Wszystko zostanie zrozumiane i nie mówię już nawet o dramacie jaki przeżywałam, gdy Meryl Streep śpiewała biegnąc po greckich pagórkach, mówię o ważnych
decyzjach, które zawsze podejmuję w porozumieniu z przyjaciółmi, których poznałam na Bartyckiej 18. Jestem w Ognisku czwarty rok i przez ten czas zmieniło się wiele - głównie za sprawą właśnie tej instytucji. Nauczyłam się słuchać innych, nauczyłam się dostrzegać piękno w rzeczach, które wcześniej obojętnie mijałam, nauczyłam się, że przynależenie do jakiejś mniejszości, różnienie się od innych nie jest przekleństwem, ale w pewnym sensie darem. Jest za dużo rzeczy, które kocham w Ognisku, nie sposób je wszystkie wymienić! Kiedy jest mi smutno i nie wiem co ze sobą zrobić, zawsze mogę liczyć na czyjąś pomoc. Kiedy jestem bardzo głodna, a brak mi pieniędzy, zawsze na korytarzu znajdzie się ktoś, komu babcia zapakowała pierogi na drogę i chętnie się podzieli. Często sobie pomagamy, to fajne. Nie umiem znaleźć słów, żeby opisać ile dla mnie znaczyło wszystko to, co zdarzyło się przez te trzy lata.
W Ognisku nie przepadam chyba tylko za salą żółtą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz