środa, 18 marca 2020

Lidka Wołk-Karaczewska (Kucza) - Zaczęło się od "Dużej Pchły"





Do „Dużej Pchły” przywiódł mnie w 1972 roku udział w konkursie recytatorskim, którego jurorka Halina Machulska zaproponowała mnie, wówczas 14-letniej uczennicy warszawskiej SP nr 10, swoje opiekuńcze skrzydła. I tak zaczęła się ta cudowna przygoda! Trafiłam do zespołu skupiającego tak fantastyczne osoby jak Bogdan Szczesiak, Wojtek Królikiewicz, Małgosia Modrakowska, Iwona Nawrocka, Monika Kaźmierczyk, Piotr Runowski, Janusz Zadurowicz, Ewa Gąsiorowska. W większości byliśmy dzieciakami z Ochoty. Statystowaliśmy w „dorosłym” przedstawieniu TO – „Uciekła mi przepióreczka”, dumni, że możemy pokazać się z naszymi aktorskimi idolami, dyżurowaliśmy w Teatrze podczas spektakli, ale przydawaliśmy się i na co dzień, w drobnych sprawach, które były do załatwienia i ogarnięcia. Było zupełnie naturalne pomagać tam w wolnym czasie. Pani Halina opracowała z nami pamiętną „Pchłę Szachrajkę”. W roli tytułowej produkowała się wówczas moja klasowa koleżanka, drobniutka Iwonka Nawrocka. Później pracowaliśmy nad fragmentami „Ślubów panieńskich”, które pokazywane były tu i ówdzie. Bardzo leżała mi postać Klary, nad którą mocno pracowałam. Na obozie w Nidzicy zrecenzował nas wielki Bohdan Korzeniewski, który obejrzane sceny skwitował uwagą rzuconą do pani Haliny, że w „Ślubach” należy obsadzać właśnie nastolatki, a nie zmęczone życiem matki dzieciom, targające siaty z zakupami… Ależ byliśmy wtedy dumni! Żałujcie, że nie dane Wam było zobaczyć Wojtka Królikiewicza w roli Gucia, zawzięcie toczącego słowne boje z Radostem (Bogdanem Szczesiakiem)! Zderzono nas także z rzeczywistością telewizyjną, albowiem z satyrycznym spektaklem „Co o was myślimy” zaproszono nas do słynnego „Ekranu z bratkiem” do pana Zimińskiego na Woronicza. To była jeszcze telewizja na żywo, więc graliśmy nasze scenki, które szły od razu na antenę. Zdarzyła nam się wpadka tekstowa, ale chyba nikt poza nami jej nie zauważył… A zawsze i wszędzie czuwała nad nami pani Halina, surowa i kochająca zarazem.
To był taki czas bez smartfonów, kilkudziesięciu kanałów telewizyjnych i wszystkich innych pokus, ale mieliśmy siebie. Byliśmy paczką przyjaciół, spędzającą ze sobą cały wolny czas, nawet wakacje. Siedzieliśmy na dyżurach w teatrze, chodziliśmy na basen Gwardii, zawieraliśmy między sobą braterstwo krwi…

Z zachwytem wpatrywaliśmy się w starsze koleżanki i kolegów, którzy tyle wiedzieli o teatrze, o świecie, o życiu… Do dziś pamiętam głos Andrzeja Pitrusa – „Konia”, niezwykle zdolną Zosię Badowską-Manowiecką, „Kurczaka”, Danusię Szczukę, Honoratę, Grażynkę Krokowską-Żaczek (naszą dzielną i czasem groźną „komendantkę”), panią Ewę Arcinowską, projektującą scenografię, a w chwilach wolnych malującą nasze olejne portrety. Z przejęciem ćwiczyliśmy świeżo skomponowany hymn KMT do wiersza Szymborskiej „Gawęda o miłości do ziemi ojczystej”; dużo zresztą śpiewaliśmy. Pamiętam, że bardzo przejęci byliśmy wizytą Adama Hanuszkiewicza i Zofii Kucówny na obozie. Mam przed oczami obrazki z plenerowych prób młodziutkiej Ani Judy i Tadzia Kosikowskiego do „Romea i Julii”, którym my obozowicze mogliśmy się przyglądać. Pękaliśmy ze śmiechu oglądając występy kabaretu „Pod Pachą”, w którym produkowali się Julek Machulski, Rysiek Zatorski, Tomek Budyta. Na półkach stoją zdobyte na obozach książki ze wzruszającymi wpisami innych uczestników. Wspomnień z tych pierwszych lat jest tak wiele, że nie sposób ich ująć w krótkiej formie.

W późniejszych latach nasze drogi się tu i ówdzie przecinały. Julek Machulski studiował reżyserię dwa lata wyżej ode mnie w łódzkiej filmówce, z Rysiem Zatorskim byliśmy na tym samym roku reżyserii, z Wojtkiem Królikiewiczem równolegle – on na wydziale aktorskim. Tomek Budyta – mój ówczesny idol (o czym nie wiedział, bo byłam nieśmiała) – był na fantastycznym aktorskim roku rok wyżej od nas. A później spotykaliśmy się czasem w pracy zawodowej. Może Bogdan Szczesiak pamięta, jak Zofia Dybowska-Aleksandrowicz zaangażowała go do postsynchronów do serialu „Przyłbice i kaptury”, w którym pracowałam jako drugi reżyser, i spotkaliśmy się w studiu w Warszawie? Z Piotrem Runowskim mam kontakt do dziś, dzwonimy czasem do siebie. Po 48 latach!
Życie nie szczędziło mi zakrętów i pod koniec lat 80. z konieczności musiałam pożegnać się z moim ukochanym filmem. Dziś zajmuję się czymś zupełnie innym – jestem tłumaczką wyspecjalizowaną w niemieckim języku prawniczym. Ale w Teatrze Ochoty, w Kole Miłośników Teatru, w „Pchle” zawsze wpajano nam, że cokolwiek robisz, możesz to robić po prostu dobrze, w tym twoje całe bogactwo. I wiecie co? Chyba wszyscy się tego trzymamy!

I trwa ta sztafeta pokoleń – cudowna Zuzia Falkowska jest wszak córką Ewy Krawczyk i Konrada Falkowskiego, wychowanków Teatru Ochoty i KMT. Moja córka Nina, zachęcona opowieściami z przeszłości, sama jako 15-latka po egzaminie trafiła do Ogniska, prowadzonego już przez wychowankę pani Haliny Anię Kozłowską, i została w nim przez trzy lata. Byłam szczęśliwa, oglądając jej warsztaty reżyserskie i wprawki aktorskie na obozach! I to Ognisko też już na zawsze w niej zostanie…


Ściskam wszystkich członków rodziny Machulskich – wszyscy do niej należymy!
Lidka Wołk-Karaczewska (Kucza)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz