poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Adam Rashwan - Dorota Wolska

zdjęcie: selfie, Mała Wieś 2005
tekst napisany w 2006 roku


-Słyszę walenie do drzwi, otwieram oczy, nie wiem, kim jestem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje, ciągle tylko to walenie do drzwi. Odruchowo sięgam po zegarek i sprawdzam godzinę, jest godzina dziesiąta, w tym momencie uświadomiłem sobie, że zaspałem na apel. Wstaję i podchodzę do drzwi, żeby je otworzyć, otwieram, a tam stoi Julek, który zmęczony godzinnym waleniem do drzwi pyta zmęczonym głosem:
-Co się z tobą dzieje człowieku, wszyscy na ciebie czekają.
Burknąłem coś w stylu, zaraz będę, bo nie mogę i zamknąłem drzwi.
Położyłem się na łóżku, po chwili puka instruktor, otwieram leniwie drzwi.
-Co tu się dzieje?!
Odpowiedziałem, że źle się czuję i znowu zamknąłem drzwi do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku, powoli dochodziło do mnie wszystko co się działo poprzedniej nocy, wieczorem miałem ciężkie próby, a później całą noc nie spałem, tylko się dusiłem, a gdy nad ranem zasnąłem, po godzinie mnie obudzono. Po chwili kolejne pukanie do drzwi. Ale samo pukanie już było inne. Nie nerwowe i chaotyczne, tylko spokojne, delikatne, jeżeli można by nazwać pukaniem pięknym to takie właśnie było. Piękne pukanie. Wziąłem głęboki oddech, alergia nadal mi nie dawała spokoju, otworzyłem drzwi, a tam stała Dorota. Zapytała czy może wejść, co mi jest i dlaczego mnie nie ma na apelu. Usiadła sobie na łóżku i zaczęła się dopytywać o każdy szczegół, gdzie co mnie boli, a jak, a od kiedy, a od czego. Mówiła to energicznie i pewnie, jak zawsze zresztą. Ucieszyłem się, że ktoś zainteresował się tym, czemu mnie nie ma, a nie tylko tym, że mnie nie ma.
-Wiesz co, zostań tutaj, a ja pójdę po coś i zaraz ci przyniosę, powinno ci się polepszyć.
Powiedziała i wyszła.
Dorota była osobą dobrą, dobrą w pełnym tego słowa znaczeniu, Chodziła wiecznie uśmiechnięta, pełna optymistycznej energii i wszystkim pomagała, interesowało ją wszystko, każda historia, każde wydarzenie, wszędzie gdzie tylko mogła pomóc, pomagała. Kiedy zainteresowało ją bardziej niż całą resztę co mi jest, nie byłem zdziwiony ale było mi przyjemnie. Zajął się mną prawdziwy anioł.
Pukanie do drzwi i znowu ona, wchodzi i przynosi mi szklankę z jakimiś lekami i mówi wypij.
Wypiłem i faktycznie po jakimś czasie zrobiło mi się lepiej. Ogrodnik kosił trawnik w tych dniach i okazało się że miałem uczulenie na pyłki, więc duszności i kaszel były właśnie tym spowodowane.
Tamtego dnia Dorota ciągle się pytała, jak się czuję i co jakiś czas dawała mi leki, żebym nie poczuł się źle. Przy obiedzie podeszła do mojego stolika i dopytywała się znowu o wszystko, czy nic mnie nie boli i czy dobrze się czuję. Cieszyłem się tak bardzo, nie wiedząc czemu, bo tak naprawdę Dorota robiła to, co zawsze, po prostu miała wielkie serce, którym obdarzała każdego. Ale za każdym razem było to wyjątkowe uczucie.

Dotarło do mnie, dlaczego Dorota zawsze była dobra dla innych, bo ona czerpała z tego przyjemność. Ona potrafiła dawać dobro, być przy tych, którzy jej potrzebują i pomagać im. Wiecznie chętna do pracy i robienia śmiesznych rzeczy, potrafiła się cieszyć nawet najmniejszą rzeczą, której inni nie zauważali. I pomyślałem może by spróbować, tak jak Dorota, zauważać wszystko, a nie tylko wielkie. Bo małe rzeczy też są ważne, że może jednak nauczę się cieszyć małymi rzeczami, będę uśmiechnięty i będę pomagał innym, tak jak potrafię. Wtedy tylko o tym myślałem, dzisiaj kiedy Dorota nigdy już nie podejdzie do mnie, nie uśmiechnie się i nie odwiedzi mojego obozowego pokoju, wiem, że jedyną rzeczą, jaką mogę robić, żeby nie zapomnieć o Niej nigdy, to nie wsadzenie jej zdjęcia do portfela czy ustawiania go na pulpicie komputera, tylko robić to co Ona robiła, zacząć w tym miejscu, w którym ona skończyła i ciągnąć to dalej. A wtedy jej uśmiechnięta twarz przykryta po części pięknymi rudymi lokami będzie świecić w mojej pamięci na zawsze, a jej optymizm i miłość będzie mi towarzyszyć i pomagać przez całe życie.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Maja Jaszewska - Halina



Niedawno opowiedziałam mojej córce jakąś zabawną anegdotę dotyczącą czasów, kiedy byłam w Ognisku Teatralnym, a ona zapytała: Jak długo byłaś w Ognisku?
Kiedy odpowiedziałam, że niecałe trzy lata, była zszokowana. Jak to?! Tak mocno się przyjaźnisz z niektórymi osobami, tak często wspominasz ludzi i tamte chwile a to trwało tak krótko? Myślałam, że wyście tam byli z 15 lat!
W tym momencie udzieliło mi się jej zaskoczenie i zrozumiałam, że wszystko, co wydarzyło się wiele lat temu w Ognisku było jeszcze bardziej piękne i niezwykłe, niż mi się do tej pory wydawało.
No bo jak to jest możliwe, że zaczynam rozmawiać z kimś, kogo nie znam osobiście, wiem tylko, że też był kiedyś w Ognisku i w oka mgnieniu nawiązuje się więź, jakiej nie powstydziliby się ludzie po kilku latach znajomości?
Obserwuję z dumą i podziwem, ilu wspaniałym ideom poświęcają swój czas, wysiłek i uwagę absolwenci Ogniska. Jak bardzo życzliwi i pomocni potrafią być względem siebie, jak hojnie angażować się w różne akcje.
O co chodzi, że po tej ich twórczej kontestacji, specyficznym poczuciu humoru i niezgodzie na bylejakość rozpoznałabym ich na końcu świata? Przecież niemożliwym jest, że wszyscy, którzy trafiali do Ogniska mieli i mają podobne dusze i charaktery.
Nas tam ktoś po prostu pięknie zaczarował… I tym kimś jest Halina Machulska. Zaszczepiła w nas pragnienie, aby próbować, choćby na przekór wszelkim okolicznościom, zdziałać coś więcej ponad szarą przeciętność. Nie tylko pokazała, że warto, ale też pomogła zbudować wiarę we własne możliwości i w sens twórczej kontestacji.
Niedawno na profilu Ogniska pojawiło się czarno białe zdjęcie Haliny z lat 70-tych. Patrząc na nie pomyślałam, jaka to piękna kobieta!
Prawdziwy z niej romantyk, jeśli chodzi o pragnienia i ideały i wspaniały pozytywista, bo wie jak wcielać w życie to, o czym się marzy. A do tego jest niezwykle hojna, skoro od tylu lat i z taką pasją dzieli się z nami tym pozytywistycznym romantyzmem. Jestem Jej za Was bardzo wdzięczna, coraz bardziej…

PS. Zdjęcie powyżej: jedna z najpiękniejszych chwil, jakie mi się przytrafiają - z Córką w teatrze.

środa, 2 kwietnia 2014

Zuzanna Rutkowska - Zagubienie


Zagubienie.
Coś co spotyka każdego z nas w różnych momentach życiowych.
Ostatnio spotkało też mnie.
Pogubiłam się, oddaliłam od tego co ważne i piękne, uciekłam w coś głupiego, przemijającego, w coś na co mógłby sobie pozwolić "głupi nastolatek", a nie ogniskowicz.
Jest mi wstyd, że zawiodłam Ognisko i ludzi z nim związanych...
Wydaje mi się, że zwykłe słowo "przepraszam", czy przeprosinowy czterowiersz nie wystarczy, ale w mojej głowie pojawił się ostatnio pomysł na warsztat.
To może nie będzie najlepszy warsztat na świecie, ale będzie mój. O tym co czuję, co chcę przekazać wszystkim, którzy mnie znają. To będzie forma wyjaśnienia i oczyszczenia.
Wracam by znów na nowo odkryć Siebie, tę dziewczynę, którą byłam i dalej chcę być, by móc tworzyć "coś" nawet najmniejszego ze wspaniałymi ludźmi, by po prostu spędzać czas w miejscu przepełnionym sztuką.
Wspaniałe jest w Ognisku, że mimo to jak bardzo błądzę, jak bardzo zawodzę innych, to wiem, że mogę wrócić, że mogę się poprawić i zawsze ktoś będzie na mnie czekał.
Jak mówi Pani Ania, "Jeżeli upadniesz, to nic, najważniejsze, żebyś potrafił wstać, szybko otrzepać spodnie i biec dalej!"
Ja stanowczo za długo leżałam.

Kochane Ognisko, tęsknie i wracam do Ciebie.