piątek, 28 lutego 2014

Iga Dzięgielewska - Nawet lakier



Trzeci warsztat już za mną. Jakie to uczucie? Szczęście, radość, duma? Chyba po prostu zazdroszczę wszystkim, którzy właśnie przygotowują swoje pierwsze dzieło i niedługo odkryją tę magię. Magię, jaką jest praca nad czymś swoim, nad problemem, który chcemy przekazać światu. Każde dygnięcie na scenie, każda bluzka, piosenka, uśmiech, dłuższy oddech, spojrzenie na widza. Potem ktoś podchodzi do Ciebie i mówi, że to po prostu Twoje, że pokazałeś siebie, swój styl. Właśnie takie opinie pamiętam po swoim pierwszym warsztacie, oddanie czci Osieckiej, potem „Hektyczna wolność” i niezliczone taneczne próby, aż w końcu „Kto?” zadedykowany zmarłym. Trzeci warsztat był najcięższy, widziałam jaki trud aktorzy musieli włożyć, aby móc swobodnie opowiadać o śmierci.
Najprzyjemniejsza chwila to móc patrzeć z dumą na swoich aktorów, cierpliwie czekać na postępy. Ze łzami w oczach wysłuchiwać braw po warsztacie i móc przytulić potem tych wszystkich ludzi, którzy poświęcili mi swój czas, energię.
Wybór tekstu to niełatwa sprawa, godziny spędzone w Instytucie Teatralnym, bibliotekach, Internecie, aż w końcu nie wiesz na co się zdecydować…
Omówienie to jedna z najpiękniejszych chwil, jakie można przeżyć po tylu godzinach pracy, to nagroda dla reżysera i aktorów. Każda opinia ma dla Ciebie ogromne znaczenie, ta pozytywna jak i krytyczna, która pozwoli udoskonalić Twoje działania. Przecież właśnie po to tworzymy, żeby nawiązać jakąś dyskusję.
Dzięki warsztatom uczysz się odpowiedzialności. To Ty musisz zadbać o to, żeby dekoracja była odpowiednia, kupić lakier do paznokci, ustawić światła, wybrać muzykę, powiedzieć aktorowi gdzie ma stanąć. Przede wszystkim masz szansę wyrazić jakiś problem, masz szansę wyrazić siebie.
Dziękuję Ognisku za to, że nauczyło mnie, że jeśli się za coś biorę, to muszę to zrobić od początku do końca, przyjąć wszystkie pochwały, ale także i krytykę. Robienie warsztatu to niezapomniane ilości śmiechu, zabawy, ciężkiej pracy, sprzeczek, nauki, odkrywania świata.
„Nie ma problemów, są tylko rozwiązania”. Tym rozwiązaniem może być właśnie warsztat!!!


środa, 26 lutego 2014

Maja Leszek - To nie jest kilkanaście dni, to jest cały rok!



Ogniskowe obozy mają tę nieprawdopodobną właściwość, że trwają w zasadzie cały rok. Jak to możliwe? Już wyjaśniam. Najpierw kilka miesięcy przed upragnionym tygodniem/dwoma następują próby do warsztatów i już wtedy jesteśmy myślami w Pęcławiu/Teresinie zastanawiając się, w której sali czy na którą ścianę zagrać. Musimy się zdecydować, z kim będziemy w pokoju, ustalić, kto zabierze czajnik, toster, lampki choinkowe czy inne sprzęty zapewniające istnie królewskie warunki i nastrój w trakcie popołudniowego odpoczynku, jak również nocnych prób. Wreszcie następuje ten cudowny, wyczekiwany czas w postaci tygodnia lub dwóch, w którym zapominamy, kim jesteśmy, skąd przyjechaliśmy, gdzie chodzimy do szkoły czy jakie jest nasze hasło na Facebook'u. Przenosimy się do zupełnie innego świata, w którym wszystkie te informacje są zupełnie zbędne. Żyjemy chwilami, łapiemy momenty. Ważne jest już tylko, czy wyrobimy się z niespodzianką, jakiego dnia porządkowego jeszcze nie było, czy wszystko do warsztatu jest już gotowe i czy nasze czterowersy są na odpowiednim poziomie. Nic nie zastąpi uśmiechów, gdy osiągamy nasze cele, braw po udanych przedstawieniach, płaczu, gdy coś nie wyjdzie, wzruszeń przy ostatnim hymnie czy szczerych rozmów aż do świtu. To nieodłączne elementy obozów i to właśnie one sprawiają, że do tych chwil ciągle chcemy wracać. A co najpiękniejsze one też do nas wracają! Nie tylko na kolejnych obozach i zimowiskach, ale także poprzez wspomnienia, zdjęcia, pocztę francuską oraz przede wszystkim wpisy do książek, które są najlepszymi na świecie motywatorami, a także polepszaczami humoru i podwyższaczami samooceny. To wszystko sprawia, że Ognisko jest cały czas z nami, a my wiemy, że mamy ogromne szczęście, że możemy być częścią czegoś tak wspaniałego. Takie też było tegoroczne zimowisko. Z sukcesami i porażkami, uśmiechami i smutkami, pozytywnymi i negatywnymi emocjami. Pełne wspaniałych warsztatów, motywujących do robienia kolejnych, pięknych czterowersów, które już trudno nazwać jedynie CZTEROwersami, kreatywnych inwencji i poszukiwań odpowiedzi na pytanie 'Jak rozmawiać?'. Czy znaleźliśmy odpowiedź? Trudno stwierdzić. Ale będziemy szukać, dopóki nie znajdziemy. W końcu (cytując słowa pewnej piosenki) 'To my Ognisko, możemy WSZYSTKO!'.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Natalia Kowalczyk - Syndrom pęcławski


Własny wpis na bloga jest jak dedykacja dla ważnej osoby w książce na koniec obozu - układasz ją w głowie przez cały wyjazd po czym stwierdzasz, że nie umiesz wyrazić TEGO słowami. Opisując TO bardzo trudno nie jest mi popaść w patos. Szczególnie po przełomowym dla mnie zimowisku oraz sześciu latach "lukratywnej kariery ogniskowej". Piszę to w cudzysłowie, bo uważam, że słowo "kariera" zdecydowanie nie pasuje do słowa "Ognisko". Nie dla wszystkich jest to niekończące się pasmo sukcesów, nagród czy świetnie zagranych ról w warsztatach. Z resztą chyba nie do końca o to chodzi. Analizując moją własną ogniskową podróż widzę ją w różnych barwach. Robiłam sobie przerwy, czasami nie przychodziłam, rzadko grywałam w warsztatach. Nie uznaję tego za ujmę. Zawsze wracałam. Na tym polega fenomen. Obozy ogniskowe organizowane są dwa razy do roku - zimą oraz latem. W okresie ferii jest to Pęcław i delikatnie kiczowaty club 35 + z wymalowanymi na ścianach plażami prosto z Majorki oraz kulą dyskotekową w stołówce. Latem zmieniamy standardy i tym samym lądujemy w starym teresińskim pałacyku ze wszystkimi elementami, które ów pałacyk powinien posiadać (skrzypiące schody, oficyna oraz obowiązkowo las i przeciętnej czystości jeziorko). Brzmi jak mieszanka rokoko i późnych lat 80. Jednak w tym przypadku oba miejsca łączy element pasujący nawet do epoki kamienia łupanego. Ognisko. Nigdy nie zrozumiem powodu, dla którego Teresin oraz Pęcław stają sie czasowym sercem wszechświata. Jedno jest pewne - halinistyczne centrum dowodzenia działa bardzo sprawnie niezależnie od stylu architektonicznego. Tutaj powinien nastąpić szereg wyjaśnień dotyczących aktywności związanych z obozem. Jednak trzeba wiedzieć, że są to terminy z natury niedefiniowalne (no bo przecież czymże jest inwencja?), których znaczenie poznamy jedynie poprzez doświadczenie. Nawiązanie do empiryzmu jest tutaj z resztą nieprzypadkowe - pierwszy warsztat jest i na zawsze będzie czarną magią póki go nie zrobisz, potem już tylko nocami dręczą cię pomysły na następny. Tydzień lub też dwa wyjazdu (w zależności od pory roku ) są jak migawka. Objawiają się pod postacią mikstury z krepiny, wszechobecnych aparatów, scenariuszy, głośników, reflektorów, przedłużaczy oraz tzw. czynnika x (nie nawiązuję tutaj do słynnej bajki), który składa sie z rzeczy tak zupełnie oczywistych jak: figurka papieża z kiwającą głową, poziomica laserowa czy kaftan bezpieczeństwa (bardzo przydatny na obozach). Zawsze zażycie dużej dawki owej mikstury kończy sie dla mnie tak samo źle - syndromem poobozowym, który leczy się bardzo długo (szczególnie jeśli spragniona duszyczka sięga po raz któryś już do książki z wpisami). Brzmi okropnie. I do TEGO doprowadza Cię obóz? No na Twoim miejscu to już bym nie jechała... A jednak wracam. Co roku. Bo muszę. Muszę jednego specjalnego letniego wieczora spojrzeć w niebo i zrozumieć, że bez tej miłości nie można żyć. Przepraszam. Popadłam w patos. Ale właśnie leczę syndrom pęcławski.