piątek, 31 stycznia 2014

Adam Biernacki - Wciąż na tropie polskiego Szekspira




W zakamarkach mojego obsesyjnie porządkowanego dysku twardego zalega pewien stwór sceniczny, który nigdy nie ujrzał światła dziennego (tzn. światła sceny), być może przez  tytuł „Nim wzejdzie słońce”. A wiązałem z nim wielkie plany! Konkretnie wycieczkę do Australii, jaką mamiła mnie moja babcia Jasia, znana skądinąd z przekręcania faktów i wbijania łóżka do pokoju za pomocą siekiery. Notabene babcia stała się bohaterką jednej z moich kolejnych sztuk, która już ujrzała światło dzienne, a mianowicie została wystawiona podczas letnich warsztatów teatralnych przez młodzież z Ogniska Teatralnego „U Machulskich”. Były to już moje czwarte warsztaty - i tu właśnie mój chyba nazbyt inkrustowany anegdotami  wywód wraca do początku.

Och! Bogowie! Za cóż kara!
Czym tak ciężko zawiniłem?

Zazdrość serce me rozpala,
jednej miłość poświęciłem!


Ten, jakże... (pauza na znalezienie właściwego określenia)... emocjonalny, fragment jest reprezentatywny dla całej sztuki „Nim wzejdzie słońce”, która powstała jeszcze, z żalem przyznaję, w poprzednim stuleciu, a nawet tysiącleciu. Ale nie dlatego o tym wspominam, żeby użalać się nad upływającym czasem. Raczej chciałbym w skrócie przeskoczyć do tego, co z nieszczęsnego stwora scenicznego wyniknęło w ciągu niemal piętnastu lat, które minęły od tamtej pory.

Zaczynając od rzeczy przykrych: nie wygrałem tamtej edycji konkursu „Szukamy Polskiego Szekspira” i nie pojechałem do Australii. Choć, jak się okazało, babcia Jasia po prostu przekręciła fakty, bo wcale nie była to główna nagroda.

Dalej zdarzyło się już tylko wiele przyjemności:
1) po pierwsze zacząłem pisać sztuki teatralne i scenariusze i zajmuję się ich pisaniem do dzisiaj,
2) po drugie wyjeżdżając na warsztaty Ogniska jako młody dramaturg zostałem w końcu wykładowcą tego przedmiotu w rzeczonym, przyrośniętym już chyba do mnie, Ognisku Teatralnym „U Machulskich”,
3) po trzecie, zainspirowany ludźmi, spotkaniami, teatrem, filmem, i całą tą magmą wspaniałości, które dane mi było dzięki Ognisku poznać, zostałem dyplomowanym reżyserem i teraz sam wystawiam sztuki autorstwa zdolniejszych od siebie,
4) po czwarte znalazłem przyjaciół na całe życie (piętnaście lat przyjaźni to chyba już jakiś wynik).

No dobra, może nie zostałem polskim Szekspirem, chociaż stylistycznie bardzo starałem się mu dorównać w „Nim wzejdzie słońce”. I owszem, jeszcze nie byłem w Australii. Ale wszystko przede mną, co nie?

Tu smyra mnie delikatny dreszczyk ekscytacji, bo do końca lutego trwa nabór sztuk do XV edycji konkursu. Może właśnie w niej w końcu znajdzie się poszukiwany? Ciekawe, czy jemu też się wszystko wywróci na tak fajną stronę jak mnie - tylko dlatego, że w latach 90-tych babcia Jasia zapisała połamanym ołówkiem adres, na który trzeba wysłać sztukę, żeby pojechać do Australii...?

P.S. Zdjęcie z 2000 r., a na nim ja, wzięty dramaturg Mateusz Pakuła (tak, tak, też z konkursu), i... i tu moja pamięć zawodzi. Ale przebrana jest ta pani za tukana. 

piątek, 17 stycznia 2014

Helena Urbańska - Wolę niebieską


Pisanie tego było dla mnie trudne. Pierwsze zdanie w takim wpisie powinno być dosadne, głębokie, ujmować cały sens "artykułu", właśnie dlatego tak ciężko było mi zacząć. Nie umiem jednym zdaniem opisać, czym dla mnie jest Ognisko Teatralne "U Machulskich". Z jednej strony zajęciami dodatkowymi, które w ciekawy sposób zajmują nam czas, który przeznaczylibyśmy prawdopodobnie na siedzenie na fejsbuku, ewentualnie oglądanie telewizji, (rzadziej) czytanie książek. Z drugiej strony świadomością, że zawszę mogę liczyć na ludzi, których tam spotkałam, że musimy (chcemy, czujemy potrzebę!) wszyscy wstać, gdy Pani Halina wchodzi do auli na wszystkich uroczystościach, przywilejem, dzięki któremu widzimy świat inaczej.
Przy żadnym szkolnym egzaminie nie stresowałam się tak bardzo jak przy przesłuchaniach do Ogniska. Byłam pewna, że będą sprawdzać nasze zdolności, tymczasem dostałam wieszak i miałam wymienić trzy sposoby na wydostanie się z brzucha wieloryba. Zachwycił mnie absurd tego zadania, pomyślałam, że tak właśnie będą wyglądać tu zajęcia, będziemy siedzieć i zastanawiać się nad alternatywą metodą ucieczki z brzucha ogromnego stwora morskiego. Zaczęłam stresować się jeszcze bardziej, że się nie dostanę, że nie będę mogła wejść do tej fantastycznej społeczności, która oprócz uwrażliwiania innych na sztukę, pokazuje jak inaczej wykorzystać wieszak.
Ludzie z ogniska różnią się od całej reszty świata w zasadzie wszystkim. Zdawałam będąc w szóstej klasie, moja znajomość z kolegami ze szkoły, była sześć lata dłuższa niż z ludźmi nowopoznanymi "U Machulskich". Pomimo tego, z tygodnia na tydzień, Ci drudzy stawali mi się bliżsi. Bo bardzo krótkim czasie zaczęliśmy czuć się ze sobą tak swobodnie, jak rodzina i tak zostało do dziś. Nawet jeżeli bardzo się różnimy poglądami i charakterami łączy nas wspólna wrażliwość przez co zawsze znajdziemy temat do rozmowy. Nie chcę słodzić i idealizować wszystkich ogniskowiczów, tak jak w każdym miejscu tu też zdarzają się ludzie dobrzy i źli, dobre i złe sytuacje. Ale jacykolwiek by nie byli, reprezentują sobą coś ciekawego. Zawsze. Nie wstydzę się być sobą. Nie wstydzę się przyznać, że płakałam na "Mamma mii"! Wszystko zostanie zrozumiane i nie mówię już nawet o dramacie jaki przeżywałam, gdy Meryl Streep śpiewała biegnąc po greckich pagórkach, mówię o ważnych
decyzjach, które zawsze podejmuję w porozumieniu z przyjaciółmi, których poznałam na Bartyckiej 18. Jestem w Ognisku czwarty rok i przez ten czas zmieniło się wiele - głównie za sprawą właśnie tej instytucji. Nauczyłam się słuchać innych, nauczyłam się dostrzegać piękno w rzeczach, które wcześniej obojętnie mijałam, nauczyłam się, że przynależenie do jakiejś mniejszości, różnienie się od innych nie jest przekleństwem, ale w pewnym sensie darem. Jest za dużo rzeczy, które kocham w Ognisku, nie sposób je wszystkie wymienić! Kiedy jest mi smutno i nie wiem co ze sobą zrobić, zawsze mogę liczyć na czyjąś pomoc. Kiedy jestem bardzo głodna, a brak mi pieniędzy, zawsze na korytarzu znajdzie się ktoś, komu babcia zapakowała pierogi na drogę i chętnie się podzieli. Często sobie pomagamy, to fajne. Nie umiem znaleźć słów, żeby opisać ile dla mnie znaczyło wszystko to, co zdarzyło się przez te trzy lata.
W Ognisku nie przepadam chyba tylko za salą żółtą.